John van den Brom i jego półtoraroczny pobyt w Poznaniu pod znakiem ciągłych wątpliwości


John van den Brom jest w tym sezonie pod ostrzałem. Nie wszystko idzie tak, jak sobie wymarzył

12 listopada 2023 John van den Brom i jego półtoraroczny pobyt w Poznaniu pod znakiem ciągłych wątpliwości
Dariusz Skorupiński

Mija już siedemnaście miesięcy, od kiedy John van den Brom piastuje stanowisko trenera w „Kolejorzu”. Lech Poznań w tym okresie zaliczył ogromny sukces w Lidze Konferencji, ale czy ta kadencja Holendra jest w stu procentach udana? Dużo było też niepowodzeń, a co jakiś czas pojawia się ten sam temat, czy van den Brom na pewno jest odpowiednim trenerem dla Lecha. Trudno powiedzieć, że nie ma żadnych kontrowersji związanych z jego osobą. Z pewnością nie ma pozycji nietykalnego. Co jakiś czas przychodzi taki moment, że kibice zaczynają w niego wątpić. Ciągłe wzloty i mniejsze lub większe upadki.


Udostępnij na Udostępnij na

Prawie półtora roku to wystarczający czas, żeby ocenić dokonania trenerskie Johna van den Broma. Zwłaszcza że Holender prowadził Lecha w naprawdę dużej liczbie spotkań. Ten terminarz odkąd podjął się misji po Macieju Skorży, był naprawdę napięty. Przeżył tutaj naprawdę wiele, a w czerwcu kończy mu się kontrakt. Zaraz zaczną pojawiać się pytania, co dalej? I słusznie, bo jednoznacznej odpowiedzi nie ma. Jego kadencja nie jest jednoznaczna, mimo że przecież dokonał wielkiej rzeczy, jaką był ćwierćfinał Ligi Konferencji. Być może przez następną dekadę będziemy czekać na podobny sukces polskiego klubu. Co ważne, Lech Poznań przełamał impas polskich klubów. Przetarł szlak dla Rakowa i Legii.

John van den Brom zrobił z Lechem ogromny sukces

Z jednej strony jak można krytykować trenera, który robi taki sukces. Przecież wszyscy w Poznaniu powinni go za to całować po stopach. Spotkania z Bodo czy Fiorentiną zapiszą się w historii Lecha złotymi zgłoskami. Mało tego. Gra w europejskich pucharach to jedno, ale jeszcze skutecznie połączyć to z grą w lidze to już nie lada rzecz. Mało kto sobie z tym radził. „Kolejorz” sobie poradził. Trzecie miejsce w ekstraklasie po tak wyczerpującym sezonie to duży sukces. Nie było mocnych na Raków. Ale chyba nikt w Poznaniu nie miał pretensji o brak mistrzostwa. Ale z drugiej strony, jak sobie przypomnimy, już wtedy pojawiały się głosy, że Lech nie robi postępu. Zdarzały się porażki, które nie powinny mieć miejsca. Wtedy wymówką była gra co trzy dni. Wszyscy wówczas zamykali buzie.

Jedyne, do czego można mieć zarzut, jeśli chodzi o ten sezon, to Puchar Polski. I nie można zrzucić tego na napięty terminarz. Spotkanie ze Śląskiem to pierwsza poważna kompromitacja Johna van den Broma. Wtedy swój popis dał Artur Rudko, który wyeliminował Lecha z walki o Puchar Polski już w pierwszej rundzie dla „Kolejorza”. Żeby była jasność, to nie był tak silny Śląsk Wrocław jak teraz. To był zespół walczący do ostatniej kolejki o utrzymanie.

Mimo wszystko to duża plama na wizerunku van den Broma, bo nie zdobył jeszcze żadnego trofeum z Lechem, a dla takiego klubu to ważna sprawa. Gdyby zdarzyło się tak, że ten sezon również zakończy się bez żadnego pucharu, to będzie wielkie rozgoryczenie. Przygoda w europejskich pucharach jest bardzo fajna dla kibiców, ale na koniec wszystkich interesuje to, co masz w gablocie. A były holenderski piłkarz na razie nie wygrał nic, a w tym sezonie może być z tym różnie.

Buduje piłkarzy

Oddajmy cesarzowi, co cesarskie. John van den Brom nie zaliczyłby takiej przygody w Lidze Konferencji, gdyby nie odbudował zawodników, którzy w Poznaniu byli praktycznie skreśleni. Sam ich odbudował, a później zbierał tego plony. Holender potrafi zbudować piłkarzy. Sztandarowe przykłady to Filip Marchwiński i Kristoffer Velde. Oni dali wiele radości kibicom. Warto też przypomnieć, że to on wypromował Michała Skórasia do Belgii. Przecież nikt nie spodziewał się, że „Skóra” stanie się gwiazdą Lecha. Nie potrafił do nich dotrzeć Maciej Skorża, a zrobił to John van den Brom.

W tym sezonie podobne słowa można powiedzieć chyba o Adrielu Ba Loui. Chociaż jeszcze jesteśmy powściągliwi co do niego i poczekalibyśmy jeszcze kilka spotkań. Aczkolwiek najlepszy okres dla Iworyjczyka w Poznaniu przypada właśnie teraz. Po tylu latach w końcu nawiązuje do tego, czego wszyscy od niego oczekiwali. Odgruzowanie piłkarzy to nie jest łatwa sprawa. To trzeba docenić, bo gdyby Velde nie otrzymywał tylu szans, które często koncertowo psuł, to najpierw nie stałby się „Mr. Conference League”, a obecnie gwiazdą ligi. John van den Brom zrobił ten sukces, wykonując gigantyczną pracę od podstaw z niektórymi zawodnikami.

John van den Brom i liczne wpadki

Wspomnieliśmy już o jednej „dużej porażce”, jaką był Puchar Polski. W tym sezonie jednak tych klęsk było niestety zdecydowanie więcej. I to niestety jeszcze bardziej bolesnych niż ta ze Śląskiem. Zaczęło się od dramatu w Trnawie, później przyszła kompromitacja w Szczecinie i najwyższa przegrana od 23 lat, a do tego możemy dołączyć comeback Jagiellonii z wyniku 0:3 na 3:3. Te rzeczy nie miały prawa się zdarzyć, a mocno rzutują na ten sezon – negatywnie. Lista wstydu.

Po takich spotkaniach co rusz pojawiają się wątpliwości, czy to zmierza w dobrym kierunku. Przecież jasnym celem Lecha był awans do fazy grupowej europejskich pucharów, a pojechał na Słowację i zagrał – nazwijmy rzecz po imieniu – padakę. Za pięć lat, jak zapytamy o wspomnienia związane z Johnem van den Bromem, to na pierwszym miejscu będzie przygoda w Lidze Konferencji, a na drugim porażka ze Spartakiem po licznych zapowiedziach walki na trzech frontach. Jeśli Lech zdobędzie mistrzostwo, będzie można przymknąć na to oko, ale najpierw trzeba zdobyć to mistrzostwo. Po każdej z tych porażek pojawiają się liczne wątpliwości, czy to na pewno powinno tak być. Co jakiś czas po prostu przychodzi taki moment, że zadaje się pytanie, czy Holender jest odpowiednim człowiekiem.

Niewykorzystany potencjał?

Coraz częściej mówi się o tym, że John van den Brom nie wykorzystuje w pełni potencjału Lecha. Ma taką kadrę, a nie może zbudować przewagi nad Rakowem i Legią. Tak twierdzą krytycy Holendra. Jest to poniekąd prawda, bo „Kolejorz” nie robi tego, co zrobił Raków rok temu, a jest w sytuacji bardzo podobnej. Niby wciąż w czołówce, ale nie tego wszyscy oczekiwali po wpadce w Trnawie. „Duma Wielkopolski” wyrosła na faworyta ekstraklasy, a tego po prostu nie widać. Na boisku i w tabeli również. Gdyby w meczu z Legią coś nie poszło, to znów pojawiłyby się słowa krytyki, ale co gorsze, Legia przy wygranym zaległym spotkaniu wyprzedziłaby Lecha.

A John van den Brom dysponuje przecież najdroższą kadrą w historii Lecha. Jeśli z nią nie zdobędzie jakiegokolwiek pucharu, to będzie ogromna porażka. Rzecz jasna, są jeszcze pewne mankamenty w tej kadrze, ale nie ma co wybrzydzać. W ofensywie aż kipi od zawodników, którzy rwą się do gry i wyróżniają się na tle ekstraklasy. Żaden zespół nie ma takich możliwości. Ishak, Gholizadeh, Hotić, Marchwiński, Velde, Ba Loua, Szymczak, Sousa. Nikt nie wmówi nam, że „Kolejorz” nie ma czym straszyć. Dlatego tak bardzo dziwiły mecze z Jagiellonią i Cracovią. Przecież Lech z tym potencjałem ofensywnym powinien zmieść z planszy rywali, a nie chować się za podwójną gardą i czekać na wyrok. To jest zespół stworzony do kombinacyjnej gry i zamykania rywala na jego połowie. Ale do taktyki zaraz jeszcze przejdziemy.

W środku ma Karlstroma i Murawskiego. Ludzi, którzy mu betonują środek pola i wygrywają praktycznie każdy pojedynek. Nie zdarza się, żeby któryś ligowy rywal ich zdominował. W defensywie brakuje głębi i robią się wyrwy, ale to nie jest powód, żeby tracić tyle bramek, żeby stracić dziewiętnaście goli w 14 spotkaniach. Drzemie ogromny potencjał w tym zespole. John van den Brom świetnie go czasami wykorzystuje, ale przychodzą momenty, kiedy zespół spoczywa na laurach. Zamiast zdominować tę ligę, co jest w stanie zrobić, męczy się. Nawet jak wygrywa, to wiele było zwycięstw przepchniętych kolanem. Takie mecze też są ważne, ale to sprawia, że kibice wychodząc ze stadionu na Bułgarskiej po zwycięstwie, mają umiarkowane uśmiechy na twarzach. Tak było choćby po Stali Mielec.

John van den Brom to nie jest wyborny taktyk

Gdy Holender meldował się w Poznaniu, jako jeden z jego największych atutów wymieniano, że dba o dobrą atmosferę. Charakteryzował się głównie umiejętnościami mentalnymi. W piłce siedzi tak długo, że wie, jak dotrzeć do piłkarzy. Jest trochę takim trenerem motywatorem. Wyrozumiały wujek, który jak Krzysiu coś odwali, to usiądzie z nim, porozmawia i będzie go bronił przed mediami. Pójdzie w zaparte za swoimi piłkarzami i nigdy nic złego na ich temat nie powie. Ta metoda na razie się sprawdza i widać w tym zachodnie podejście. W Polsce chyba się jeszcze z takim czymś nie spotkaliśmy. Płynie od niego dobra energia.

Jednakże należy podkreślić, że czasami, gdy trzeba wprowadzić coś nowego do taktyki, nie ma pomysłu. „Kolejorz” jest łatwy do przeczytania. Nie ma elementu zaskoczenia. Wciąż ten sam odgrzewany kotlet. Dobry, ale ile razy można go jeść. Ktoś jak się przygotuje na tego Lecha, może z nim powalczyć, mimo że kadrowo jest słabszy. Nie ma wielkiej filozofii w grze. Stanąć trochę niżej niż zwykle, szanse i tak przyjdą, bo zawodnicy Johna van den Broma dają się zaskoczyć. Dać jak najmniej miejsca Velde na jakiś strzał z dystansu, zagrać trochę ostrzej z Marchwińskim. Jak nic nie będzie wychodziło, to piłki będą leciały do Pereiry na prawą stronę, wtedy trzeba przypilnować Ishaka w polu karnym przy dośrodkowaniu. Nic trudnego.

Formacja jest ta sama od lipca ubiegłego roku. Raz w derbach zdarzyło się zagrać Lechowi trójką obrońców. W następnym meczu już to się nie sprawdziło i van den Brom odszedł od tego pomysłu. Czasami można by oczekiwać czegoś ekstra na te najważniejsze mecze, jak na przykład ten z Legią, ale tego często brakuje. Może przyjść moment, że ta liga nauczy się Lecha już na dobre. To jest bardzo proste granie oparte na walorach indywidualnych poszczególnych piłkarzy. Był nawet moment, że z szatni dobiegały informacje, że John van den Brom taktycznie trochę leży.

Czas prawdy

Mecz z Legią to wielki egzamin. Jak każdy mecz pomiędzy Lechem i Legią. To spotkanie będzie jednak niezmiernie ważne w kontekście tego, w którym kierunku podąża Lech Johna van den Broma. Po tych nieudanych drugich połowach z Jagiellonią i Cracovią pojawiło się ziarnko niepewności. Znów pojawiły się wątpliwości co do Holendra. Spotkania z Ruchem i Zawiszą niby trochę uspokoiły sytuację, ale nie jest to żaden wyznacznik. To byli rywale do zjedzenia na śniadanie.

Te spotkania jedynie poprawiły nastroje w Poznaniu, ale czy ten Lech jest faktycznie tak dobry jak pierwsza połowa z Jagiellonią, czy tak rozchwiany jak druga połowa z Cracovią, nie do końca wiadomo. „Kolejorz” po rundzie jesiennej powinien być liderem. Takie są realia i pewnie wiele osób tak zakładało po tym, jak Legia i Raków grają w fazie grupowej europejskich pucharów. Droga do tego jest w tym momencie daleka, ale przede wszystkim Lech Poznań musi robić swoje na boisku, a John van den Brom będzie chciał sprawić, żeby w końcu wszyscy w niego uwierzyli. Bez żadnych wątpliwości, bo jak na razie gdy coś nawet delikatnie nie idzie, to patrzą w kierunku Johna van den Broma i wypominają mu niedostatki. Tylko mistrzostwo może to zmienić.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze