Jak reprezentacja Szwecji zagrała z Czechami? [ANALIZA]


Czy taka gra wystarczy, by pokonać Polskę?

26 marca 2022 Jak reprezentacja Szwecji zagrała z Czechami? [ANALIZA]
PressFocus

Przed czwartkiem przypuszczaliśmy, że reprezentacja Szwecji może wygrać i ostatecznie tak też się stało. Jednak nie obyło się bez dużych kłopotów, gdyż podopieczni Janne Anderssona męczyli się z Czechami aż przez 120 minut. Dopiero w drugiej części dogrywki Robin Quaison po widowiskowej akcji strzelił bramkę i ustalił wynik spotkania. To oznacza, że we wtorek Szwedzi w Chorzowie zmierzą się z Polakami w walce o mundial. W związku z tym zapraszamy na analizę występu Skandynawów.


Udostępnij na Udostępnij na

Oglądając mecz Szwecji z Czechami, czułem ogromne współczucie dla dziennikarzy, którzy musieli napisać relację z tego wydarzenia. Większość gry toczyła się w środkowej strefie boiska, strzałów w podstawowym czasie można było naliczyć na palcach jednej dłoni i naprawdę trudno było szczególnie wyróżnić któregoś z zawodników. Momentami wyglądało to tak, jakby żadna z tych drużyn nie chciała wygrać. Nawet najwięksi koneserzy piłki nożnej mieliby problem z powstrzymaniem się od ziewania. Jednak takie mecze też trzeba umieć wygrywać. Szwecja przebrnęła przez trudny moment i piękną akcją zmazała marzenia Czechów o grze na mistrzostwach świata.

Reprezentacja Szwecji: kiepskie boki obrony

W tekście poprzedzającym mecz Szwedów z Czechami wspominałem, że Janne Andersson stoi przed kilkoma poważnymi dylematami. Najważniejszym z nich była obsada bocznych obrońców. Już przed zgrupowaniem było wiadomo, że Emil Krafth (prawy obrońca występujący na co dzień w Newcastle United) nie będzie mógł wystąpić w półfinale z powodu zawieszenia. Jak się okazało – to był jedynie wierzchołek góry lodowej. Na 24 godziny przed pierwszym gwizdkiem na Friends Arena dowiedzieliśmy się, że Ludwig Augustinsson, podstawowy lewy obrońca, z powodu choroby w czwartek nie będzie mógł zagrać. To postawiło Janne Anderssona przed ścianą.

Warto też zaznaczyć, że boczne strefy obrony są niezwykle istotne w taktyce szwedzkiego trenera. W defensywie „Blagult” (szw. „Niebiesko-żółci”) grają klasyczną formacją 1-4-4-2, jednak w momencie ataku przeistacza się ona w autorskie 1-3-4-1-2. W chwili przejęcia piłki lewy pomocnik, Emil Forsberg, schodzi do środka i tam szuka swoich kolegów podaniami, a na jego pozycję wchodzi lewy obrońca. Prawy stoper natomiast wraca do defensywy i wraz z dwójką środkowych tworzy trójczłonową linię. Tak mniej więcej wyglądało to w spotkaniu z Czechami, ale ta taktyka jest wykorzystywana w praktycznie każdym meczu.

W roli lewego obrońcy z przymusu desygnowano Martina Olssona, który – lekko mówiąc – najlepsze lata ma już za sobą. Na nieszczęście całej drużyny swoją przeciętną formę potwierdził podczas czwartkowego spotkania. Widać było, że 33-latek zarówno fizycznie, jak i taktycznie nie jest gotowy do konkurowania na takim poziomie. Jego dośrodkowania z lewej strony były porównywalne do tych Tymoteusza Puchacza podczas Euro, a i sama gra w destrukcji pozostawiała sporo do życzenia. Martin w 61. minucie z powodu urazu musiał opuścić plac gry, lecz jego zmiennik – Pierre Bengtsson – również nie zaprezentował się najlepiej.

Natomiast na prawej obronie pojawił się Marcus Danielson. Antybohater meczu z Ukrainą nie dość, że ostatni mecz zagrał w styczniu, to jeszcze musiał wystąpić na nienaturalnej dla siebie pozycji. Z piłką przy nodze podejmował kiepskie decyzje i rzadko kiedy udało mu się celnie podać (chyba że na dwa–trzy metry), ale trudno było od niego oczekiwać wirtuozerii. Niemniej jednak w defensywie zaprezentował się przyzwoicie. Janne Andersson zdawał się być pod wrażeniem występu Danielsona.

Długie podania już nie będą drogą do sukcesu

Największym zarzutem do pracy Janne Anderssona ostatnimi czasy jest to, że nie potrafi przystosować taktyki do zawodników. Selekcjoner uparcie stoi przy swoich pomysłach i naprawdę musiałoby wydarzyć się coś niespodziewanego, by zmienił perspektywę. Czasem wydaje się, że 59-latek zatrzymał się gdzieś w 2018 roku. Tam rzeczywiście najprostsze rozwiązania były tymi najlepszymi, ale to dlatego, że wykonawcy byli po prostu innymi zawodnikami. Teraz Szwecja ma w swoim arsenale spory pokład talentu, jednak trener wciąż ucieka się do najprostszych rozwiązań.

Najbardziej irytującą kwestią w meczu z Czechami było to uparte próbowanie grania długimi podaniami. Dewiza Jerzego Engela pod tytułem „po co grać krótko, skoro jedną piłką możemy przerzucić cały zespół rywala” to czasami genialny pomysł, lecz nie, gdy na tym opiera się 80% konstruowanych akcji. Po prostu oczy krwawiły. Ciągłe próby przenoszenia ciężaru gry długim zagraniem nie przynosiły skutków, ale i tak uparcie tego próbowano.

Patrząc na to, chciało się krzyknąć: „Panie Andersson, to już nie działa!”. Napastnicy pokroju Marcusa Berga czy Oli Toivonena rzeczywiście korzystali na takiej grze i ciągłej walce, jednak już ich nie ma, a nowe pokolenie preferuje zupełnie inną grę. Duet Kulusevski–Isak technicznie wyróżnia się na tle całej Europy. Ci zawodnicy, grając kombinacyjnie, są w stanie pokazać pełnię swojego potencjału. Takie małostkowe granie najzwyczajniej w świecie marnuje ich możliwości w trakcie spotkania. Zresztą w późniejszej fazie meczu Szwecja udowodniła, że potrafi zagrać akcję na najwyższym, światowym wręcz poziomie.

Kulusevski i Olsson – najjaśniejsze postacie całego spotkania

Na samym początku wspomniałem, że trudno kogoś wyróżnić w tym meczu, ale dwóch zawodników zasługuje na małą laurkę. Pierwszym z nich jest Dejan Kulusevski. Młody Szwed od odejścia z Juventusu odżył jako człowiek i piłkarz. Szybko stał się bohaterem popularnej przyśpiewki kibiców Tottenhamu, ale – co najważniejsze – zaczął w końcu udowadniać swój nieprzeciętny potencjał. Z Czechami nie strzelił bramki, nie zaliczył asysty, ale siał postrach w szeregach defensywy „Czeskich Lwów”. Czasem przesadzał z próbami dryblingu, jednak bardzo ciężko pracował i dzięki swoim umiejętnościom stworzył kilka groźnych sytuacji. Widać, że jest w dobrej formie.

Nieoczywistym bohaterem całego spotkania został Kristoffer Olsson. Przed spotkaniem miałem osobiście spore obawy co do jego postawy. Jego kariera w Anderlechcie nie układa się najlepiej, a i w kadrze ostatnio był co najwyżej przeciętny. Jednak w tym kluczowym meczu stanął na wysokości zadania. Bardzo dobrze rozgrywał futbolówkę, otwierał przestrzenie kolegom i pracował w obronie. Wykonał wszystkie polecenia Anderssona z nawiązką i w moim odczuciu był najlepszym zawodnikiem na placu gry. Przyjrzyjmy się jego statystykom:

  • 89% celnych podań (55/62)
  • 3 celne długie piłki (100%)
  • 3 przejęcia
  • 4 odebrane piłki
  • 6 wygranych pojedynków
  • 0 strat
  • 2 udane dryblingi (100%)

Z wyjściowego składu poprawnie spisali się również Emil Forsberg i Victor Lindelöf, ale mogli dać drużynie zdecydowanie więcej.

Bardzo dobra gra w końcówce spotkania

Przez 80–85 minut wyglądało to bardzo przeciętnie. Szwecji brakowało konkretów, by wbić szpilkę w defensywę Czechów i gdzieś pojawiły się obawy, że może się to skończyć podobnie jak z Ukrainą podczas Euro. Ale tutaj reprezentacja Szwecji pozytywnie zaskoczyła. Gra w końcu ruszyła do przodu, zaczęły się próby przełamania Czechów w kreatywniejszy sposób i w końcu „Niebiesko-żółci” zaczęli wyrastać na faworytów.

Rywale musieli zacieśnić szyki i skupić się jedynie na defensywie, a Skandynawowie skrupulatnie przesuwali się pod bramkę rywala. Bardzo dużo dobrego przyniosły zmiany. Robin Quaison wszedł za kiepskiego Viktora Claessona i strzelił zwycięską bramkę, a nasz dobry kolega z Lecha Poznań – Jesper Karlström – zaliczył asystę drugiego stopnia. Piłkarz z ekstraklasy stał się bohaterem i ulubieńcem mediów. Wszedł w bardzo trudnych warunkach, ale potrafił i mądrze sfaulować, i dodać siły w akcjach ofensywnych.

Na szczególną uwagę zasługuje akcja bramkowa w wykonaniu „Blagult”. Tutaj reprezentacja Szwecji pokazała, że potrafi kilkoma zagraniami stworzyć coś pięknego. Wszystko zaczęło się od Lindelöfa, który prostym podaniem odnalazł Robina Quaisona. Ten, będąc ustawiony tyłem do obrońcy, szybko odegrał do Jespera Karlströma i otrzymał zwrotne prostopadłe zagranie. Później krótki pass do Isaka, odegranie i mamy 1:0. Raz, dwa, trzy! To wszystko potrwało kilkanaście sekund. Czesi po prostu nie byli w stanie za tym nadążyć i spóźnieni przyglądali się, jak Skandynawowie kończą ich marzenia o mistrzostwach świata.

Czego może spodziewać się Polska?

Szwecja, mimo pięknej akcji, ledwo przepchnęła ten mecz. Piłkarze Janne Anderssona oprócz kilku zrywów nie pokazali niczego szczególnego. To z pewnością zwiększa szanse reprezentacji Polski w nadchodzący wtorek, ale z hurraoptymizmem bym nie przesadzał. Ta słaba postawa całej reprezentacji po części wynikała z braków w bocznych strefach. We wtorek na pewno wróci Emil Krafth i być może Ludwig Augustinsson. Brak tych dwóch zawodników w meczu z Czechami był bardzo widoczny, w szczególności tego drugiego.

„Ludde” od lat na lewej stronie prezentuje solidny poziom i jego zgranie z Emilem Forsbergiem może okazać się sporym problemem dla „Biało-czerwonych”. Piłkarz RB Lipsk potrafi zrobić ogromną różnicę po zejściu w środek boiska, o czym boleśnie przekonaliśmy się podczas mistrzostw Europy. Augustinsson natomiast w ataku potrafi o wiele więcej niż jego zmiennicy i nasi stoperzy muszą mieć to na uwadze, a i w obronie nie jest łatwym zawodnikiem do minięcia.

Szwecja naprawdę ma czym straszyć. Choć Isak ostatnią bramkę strzelił 5 stycznia, to wciąż może dać wiele kadrze, chociażby podczas rozegrania. To piłkarz o niebywałej technice użytkowej, a jego zgranie z Robinem Quaisonem wygląda naprawdę obiecująco. Ciekawe tylko, czy Andersson postawi na Quaisona w Chorzowie. Wtedy Dejan Kulusevski przesunąłby się na prawą pomoc, a na ławce wylądowałby Viktor Claesson. Mecz z Czechami udowodnił, że to naprawdę żadna strata, ale trzeba pamiętać, iż Janne ma do niektórych graczy bezgraniczne zaufanie. Mając na uwadze podejście selekcjonera, ale i postawę czwartkową, wyjściowa jedenastka mogłaby wyglądać tak:

Marek Wadas

Na sam koniec warto też wspomnieć o dyspozycji Szwedów w meczach wyjazdowych. U siebie Skandynawowie stworzyli twierdzę, jednak gdy muszą grać poza Solną, wygląda to bardzo kiepsko. Ostatnie trzy starcia o punkty w delegacji to trzy porażki: z Grecją (1:2), Gruzją (0:2) i Hiszpanią (0:1). Gdzieś się gubi ten pomysł na mecz i piłkarze popełniają proste błędy. Szwecja w Chorzowie nie będzie chciała dyktować warunków gry i poczeka na swoje szanse. Kluczowe będzie uniknięcie pomyłek, a dopiero potem koncentracja na wygraniu spotkania. Zważając na to, że Polska również ma problemy z prowadzeniem meczu, to zwycięzcą starcia będzie drużyna, która okaże się rozważniejsza i dojrzalsza.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze