Fabiański i londyńska strzelanina ślepakami


Duet LA ostrzelał Everton, a Polak zatrzymał Chelsea

23 września 2018 Fabiański i londyńska strzelanina ślepakami

Niedzielne spotkania kończące szóstą kolejkę Premier League, choć nie obfitowały (jak zazwyczaj) w worek bramek, to przyniosły niemałe emocje. Bohaterem derbów Londynu został Łukasz Fabiański, prezentując fantastyczną dyspozycję. W drugim meczu nieporadność Evertonu z małą „pomocą” arbitrów wykorzystał Arsenal.


Udostępnij na Udostępnij na

W niedzielnych spotkaniach kończących szóstą kolejkę Premier League do gry przystąpiły m.in. zespoły rywalizujące w Lidze Europy. Po wczorajszym zwycięstwie Liverpoolu Chelsea, aby powrócić na fotel lidera, musiała różnicą przynajmniej dwóch bramek pokonać w wyjazdowym derbowym pojedynku West Ham United. Nie łatwiejsze zadanie czekało Arsenal. „The Gunners” na własnym boisku podejmowali dobrze dysponowany w obecnej kampanii Everton.

Fabiański zakończył Sa(fa)rri

Zespół Chelsea po objęciu stanowiska menedżera przez Maurizio Sarriego prezentuje się w tym sezonie nadspodziewanie dobrze. Komplet pięciu zwycięstw w Premier League pozwolił „The Blues” zasiąść na fotelu lidera. Taką samą liczbą punktów mógł przed bieżącą serią spotkań pochwalić się także Liverpool. Klub ze Stamford Bridge dzięki lepszemu bilansowi bramkowemu znajdował się jednak w tabeli nad „The Reds”. Aż do wczoraj. Zwycięstwo podopiecznych Jürgena Kloppa z Southamptonem sprawiło, że to drużyna Liverpoolu objęła pozycję lidera. By ponownie przewodzić stawce, Chelsea musiała zatem wygrać z West Hamem United (i to przynajmniej różnicą dwóch bramek).

„The Blues” od początku derbowego starcia przejęli inicjatywę. W ciągu kilku minut Łukasza Fabiańskiego próbowali pokonać Olivier Giroud oraz Antonio Rüdiger. W obu sytuacjach uderzenia zawodników Chelsea były jednak za słabe, by mogły zaskoczyć polskiego golkipera. Zespół Maurizio Sarriego przeważał, choć nie forsował tempa. Natomiast West Ham United skupił się przede wszystkim na wybijaniu rywali z rytmu i posyłaniu długich piłek w kierunku osamotnionego w ataku Michaila Antonio.

Z każdą kolejną minutą nieskuteczność Chelsea w ofensywie upewniała gospodarzy w przekonaniu, że można pokusić się o niespodziankę. Po pół godziny gry w zespół „The Hammers” jakby wstąpiły nowe siły. Dwie szybkie kontry powinny zakończyć się prowadzeniem West Hamu United. Najpierw świetnie lewym skrzydłem przedarł się Felipe Anderson. Brazylijczyk szybkim prostopadłym podaniem obsłużył Michaila Antonio, lecz napastnik gospodarzy uderzył ponad bramką.

Moment później kolejny kontratak – prawą flanką szarżował Andriy Yarmolenko. I tym razem zawiodła jednak skuteczność u Michaila Antonio. Anglik z kilku metrów uderzył wprost w Kepę Arrizabalagę. Spotkanie się wyrównało, choć Chelsea jeszcze przed przerwą mogła zadać decydujący cios. N’Golo Kante nie wykorzystał jednak dokładnego podania Williana, uderzając obok bramki Łukasza Fabiańskiego.

Druga odsłona spotkania stała pod znakiem coraz bardziej desperackich prób objęcia prowadzenia przez graczy Chelsea. Na drodze do osiągnięcia celu zawodnikom Maurizio Sarriego najczęściej stawał jednak golkiper West Hamu United. Najpierw polski bramkarz intuicyjnie obronił strzał Alvaro Moraty (Hiszpan zmienił w drugiej połowie Oliviera Giroud) z kilku metrów. Następnie nie dał się zaskoczyć Davidowi Luizowi, który mocno uderzył z dystansu.

Niewykorzystane sytuacje mogły w brutalny sposób zemścić się na zespole gości. Kwadrans przed końcem świetnego dośrodkowania Roberta Snodgrassa (zmienił w drugiej połowie Felipe Andersona) nie wykorzystał Andriy Yarmolenko, uderzając głową obok bramki. Zmarnowana okazja rywali jeszcze bardziej zmobilizowała Chelsea. Już w doliczonym czasie gry mocnym strzałem z dystansu próbował Łukasza Fabiańskiego zaskoczyć Ross Barkley. Polak zdołał jednak wybić futbolówkę na rzut rożny.

W przeciwieństwie do Chelsea dla West Hamu United początek obecnego sezonu był prawdziwą drogą przez mękę. Zwycięstwo w ubiegłym tygodniu w starciu z Evertonem pozwoliło londyńczykom wygrzebać się ze strefy spadkowej. Tym razem „The Hammers” mile zaskoczyli kibiców, urywając punkty faworyzowanej drużynie Maurizio Sarriego. Duża w tym zasługa Łukasza Fabiańskiego, który świetny występ okrasił pierwszym czystym kontem w bieżącej kampanii.

Duet LA i (wiel)błąd asystenta

Obecny sezon ma być dla Evertonu okresem zmian. „The Toffees” przystosowują się powoli do filozofii gry nowego menedżera, Marco Silvy. Filozofii, której jednym z głównych założeń jest futbol ofensywny. Właśnie z takim nastawieniem zespół z Liverpoolu pojechał na Emirates Stadium.

W początkowej fazie spotkania Arsenal zdominował rywala i mógł szybko objąć prowadzenie – świetnie interweniował jednak Jordan Pickford. Z czasem nastąpiła prawdziwa wymiana ciosów. Znacznie liczniejsze „uderzenia” wyprowadzali jednak goście z Liverpoolu. Gracze Marco Silvy robili największe spustoszenie w szeregach rywali, atakując skrzydłami. Trzykrotnie bramce Arsenalu próbował zagrozić Richarlison. Strzały Brazylijczyka były jednak albo niecelne, albo pewnie interweniował Petr Cech. Czeski bramkarz uchronił zespół z Londynu od straty bramki jeszcze dwukrotnie: wygrywając pojedynek oko w oko z Theo Walcottem oraz broniąc strzał Lucasa Digne z rzutu wolnego.

Od początku drugiej połowy to Arsenal przejął inicjatywę. Dobra gra pressingiem oraz szybka wymiana podań sprawiła, że zespół Unaia Emery’ego objął dwubramkowe prowadzenie. Najpierw świetnym uderzeniem z obrębu pola karnego popisał się Alexandre Lacazette. Chwilę później rezultat podwyższył strzałem z paru metrów Pierre-Emerick Aubameyang. Bramka nie powinna być jednak uznana. Jak pokazały powtórki, duży błąd popełnił w tej sytuacji asystent sędziego głównego, Jonathan Moss. Gabończyk w momencie podania od Aarona Ramseya znajdował się na pozycji spalonej. Kolejny (i niezliczony już) argument za wprowadzeniem na angielskie boiska systemu VAR.

Everton nie potrafił odpowiedzieć na dwa uderzenia duetu L(acazette)A(ubameyang). Goście z Liverpoolu, choć mogą mieć pretensje do arbitrów, to jednak głównie sami ponoszą winę za porażkę. Fatalna skuteczność zawodników Marco Silvy zaprzepaściła szanse „The Toffees” na sukces w dzisiejszym spotkaniu.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze