Francja – Rumunia: typowy mecz otwarcia?


Mecz otwarcia zawiódł. Jak zwykle

10 czerwca 2016 Francja – Rumunia: typowy mecz otwarcia?
mensquare.com

Mecze otwarcia na wielkich turniejach często sprawiają, że liczymy na gigantyczną dawkę emocji i jak najlepszą laurkę dla rozpoczynających się rozgrywek. Nieraz jednak mimo tej całej otoczki i wszechobecnego zachwytu nad organizacją umyka nam czysto sportowa przeciętność takich spotkań. Czy dzisiejszy pojedynek Francji z Rumunią stanowił wyjątek od tej zasady, czy może wkomponował się w obraz meczów inauguracyjnych?


Udostępnij na Udostępnij na

Zaczęło się niezwykle obiecująco. Już na samym początku spotkania Rumuni mogli zafundować gospodarzom zimny prysznic, kiedy po dośrodkowaniu z rzutu rożnego do piłki na piątym metrze dopadł Mihai Pintilii, ale trafił prosto w Hugo Llorisa. Dla widzów był to znak, że warto przysunąć fotel bliżej telewizora. W miarę upływu czasu powstałe emocje zaczęły się jednak powoli rozmieniać na drobne.

Wraz z mijającymi minutami Francuzi coraz częściej przypominali nam o tym, że są w gronie faworytów do wygrania turnieju. Świetne zawody rozgrywał przede wszystkim środek Kante-Matuidi-Pogba, co tylko potwierdza rację Deschampsa, który w pierwszej kolejności nie powołał choćby Morgana Schneiderlina.

Nie można jednak przemilczeć kwestii gry Rumunii przez pierwsze 45 minut. Podopieczni „Generała” Iordanescu w istocie momentami zachowywali się jak dobrze wyszkolona armia, przesuwając linię defensywy i skutecznie uprzykrzając grę gospodarzom na własnej połowie. Tak naprawdę jedyne, do czego można było się przyczepić w grze obronnej „Tricolorii”, to regularne zostawianie miejsca Francuzom na ataki skrzydłami. Choć na dobrą sprawę, patrząc na to, co z piłką robił Dimitri Payet, trudno o cokolwiek winić bocznych obrońców w żółtych koszulkach.

Od Francji natomiast oczekiwano jednego – pewnego zwycięstwa i dobrego wejścia w turniej. Podopieczni Deschampsa mieli wyjść na boisko i zagrać tak, aby po końcowym gwizdku rumuńscy kibice powoli bukowali bilety na samolot powrotny do Bukaresztu. Jak to wyglądało? Bardzo nieskuteczny Griezmann i jeszcze bardziej niewidoczny Giroud do przerwy pokazali siłę ofensywną, która nie byłaby w stanie ukłuć nawet Albanii.

Po przerwie obie drużyny chyba przypomniały sobie, w jakim turnieju grają, bowiem poziom sportowy widowiska poszedł zdecydowanie w górę. Zaczęli Francuzi za sprawą Oliviera Giroud, którego piłka na boisku szukała do tego stopnia, że na jego miejscu balibyśmy się otworzyć hotelowe okno po powrocie ze stadionu.

Co warto podkreślić, oglądaliśmy też zupełnie inną Rumunię. Armia Iordanescu zdecydowała się mocniej przycisnąć na froncie i to się opłaciło, kiedy pan Viktor Kassai podyktował „jedenastkę” po faulu Patrice’a Evry.

Naprawdę bardzo długo pachniało remisem. Francja grała niezwykle przewidywalnie, natomiast Rumuni prezentowali się tak, jakby wszystko, co mieli w zanadrzu, już wykorzystali. Wtedy właśnie stało się to:

https://www.youtube.com/watch?v=iIWu1RjfmcM

Po takim sezonie szanse na bramkę Payeta były większe nawet od szans na obecność Jerzego Engela w studiu TVP. Nic więc dziwnego, że zawodnik West Hamu postanowił w końcu wziąć strzelanie we własne ręce i taką właśnie petardą zainaugurować francuskie Euro.

Można zatem przywoływać te spotkania, które otwierając wielkie imprezy, pozostawiły w kibicach pewien niedosyt, ale jeśli mówimy o dzisiejszym meczu, to naszym zdaniem nie zawiódł absolutnie nikogo. Można jedynie zadać sobie pytanie, jak będą wyglądać kolejne pojedynki na tegorocznym Euro, skoro na dzień dobry dostaliśmy takie widowisko.

 

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze