Od kilku lat polska piłka znajduje się w kryzysie. Na arenie międzynarodowej kompromitują się nasze drużyny klubowe, podczas ostatniego mundialu nadzieje zawiodła także reprezentacja. Nie lepiej ma się także sytuacja z naszymi trenerami, którzy – eufemistycznie rzecz ujmując – nie są najgorętszymi nazwiskami na rynkach lig zachodnich. Mówiąc wprost: żaden poważny klub nawet nie sonduje możliwości zatrudnienia fachowca znad Wisły. Czy w takiej sytuacji możemy w ogóle mówić o polskiej myśli szkoleniowej? Czy takowa istnieje?
Gdybyś, Drogi Czytelniku, został poproszony o wymienienie kilku polskich trenerów, którzy zapracowali na uznanie w zagranicznych klubach, ilu potrafiłbyś wskazać? Trzech? Pięciu? Tak mała liczba wcale nie wynika z Twojej niewiedzy. Wręcz przeciwnie – dobrze orientujesz się w futbolowych realiach, więcej sukcesów rodzima myśl szkoleniowa się bowiem nie doczekała. Postaciami godnymi wzmianki są Kazimierz Górski i Jacek Gmoch (obaj święcili triumfy w Grecji), Stefan Żywotko (legenda algierskiej piłki), Joachim Marx (postać znana francuskim kibicom) i Henryk Kasperczak (przyczynił się do rozwoju piłki w Afryce). Można by rzecz jasna wymienić jeszcze kilku innych szkoleniowców, ale czy aby na pewno Puchar Cypru czy mistrzostwo Litwy to osiągnięcia, które przynoszą dozgonną chwałę na świecie? Śmiemy wątpić.
Polak nie jest gorszy od Niemca
Dyskusja o możliwych przyczynach tak niskiej renomy polskich trenerów na arenie europejskiej trwa od wielu lat, ale nie przynosi właściwie żadnych odpowiedzi. Jedni mówią, że winą za taki stan rzeczy należy obarczyć Polski Związek Piłki Nożnej, który nie gwarantuje odpowiedniego poziomu szkolenia. Czy faktycznie kursy trenerskie stoją na tak niskim poziomie? Zapytajmy człowieka, który sam w nich uczestniczy, może więc wydać na ich temat opinię. – Poziom i merytoryka kursów zależą od osób prowadzących dane zjazdy – tłumaczy Damian Pepliński, założyciel i trener akademii piłkarskiej Future Football Club. – W województwie zachodniopomorskim mamy obecnie wielu bardzo kompetentnych trenerów, od których można wiele się nauczyć, między innymi: Cretti, Ozga, Łazowski czy Bielecki. Duża część wykładowców to szkoleniowcy Akademii Piłkarskiej Pogoni Szczecin, czyli jednej z najlepszych akademii w Polsce. Na kursach trener Mateńko często powtarza: ,,Jeśli dzięki danemu szkoleniu wdrożę jedną rzecz do swojego życia czy warsztatu trenerskiego, to znaczy, że warto było poświęcić na to czas” i w 100% popieram tę tezę.
Ze słów naszego rozmówcy wynika zatem, że z edukacją trenerską nie jest w naszym kraju tak źle. Być może problem leży więc w obiegowej opinii, której polska piłka dorobiła się przez lata? Niewykluczone, że zachodnie kluby traktują naszych szkoleniowców jako zacofanych, bazując na doświadczeniach z poprzedniej epoki, kiedy faktycznie fachowcy znad Wisły znacząco odbiegali profesjonalizmem od kolegów po fachu z państw zachodnich. Zmiana optyki zajmie zapewne długie lata i aby była skuteczna, polska piłka potrzebuje spektakularnych sukcesów odniesionych pod wodzą rodzimego trenera. Jeszcze rok temu wydawało się, że tym kimś, kto przetrze szlak, będzie Adam Nawałka, który mozolnie budował sobie renomę. Niestety, fatalny mundial i jeszcze gorszy okres w Poznaniu właściwie przekreśliły szansę byłego selekcjonera na angaż w poważnym europejskim klubie.
Ciekawe spojrzenie na kwestię braku polskich szkoleniowców w zachodnich klubach przedstawił Pepliński: – Moim zdaniem nie chodzi o to, że Polak jest gorszy od Niemca czy przedstawiciela jakiejkolwiek innej nacji, to nie jest kwestia kraju pochodzenia. Zauważmy trendy, które panują przy zatrudnianiu personelu na wysokie stanowiska – jakim jest bycie pierwszym trenerem w najwyższej klasie rozgrywkowej – w Hiszpanii, Anglii czy we Włoszech. Zdecydowana większość menadżerów to byłe legendy futbolu z danej ligi czy nawet światowego formatu. Jako przykład mogą posłużyć Guardiola, Zidane, Conte, Solskjaer czy Henry. W ten sposób działa FC Barcelona, w której od 2008 roku pracowało 6 trenerów, natomiast aż 5 z nich było związanych w poprzednich latach z klubem jako zawodnicy w wieku juniorskim bądź seniorskim. Byli to: Pep Guardiola, Tito Vilanova, Jordi Roura, Luis Enrique i Ernesto Valverde. Tylko Gerardo Martino nie był wcześniej bliżej związany z Blaugraną i stał się swego rodzaju eksperymentem, który nie sprawdził się w tym klubie, choć miał bogate doświadczenie szkoleniowe. Jakie są zatem szanse przysłowiowego trenera Jana Kowalskiego na objęcie tak zasłużonego zagranicznego klubu? Odpowiedzmy sobie sami.
Narodowy Model Gry
W ostatnich tygodniach sporo pisze i mówi się o Ajaksie Amsterdam, stawiając holenderski klub za wzór w zakresie pracy z młodzieżą. Dorosła drużyna „Godenzonen” gra tak jak jej juniorskie ekipy, dlatego przeskok z piłki młodzieżowej do seniorskiej nie jest dla utalentowanych nastolatków skokiem na główkę do płytkiego jeziora. Sukces tkwi w ciągłości, w realizacji pewnych założeń.
PZPN również uznał, że dokładne opisanie sposobu szkolenia drużyn może pomóc w rozwoju naszej piłki. W tym celu utworzono Narodowy Model Gry, który ma ujednolicić system treningu, a także stanowić cenne wsparcie dla szkoleniowców. – Uważam, że Narodowy Model Gry to wielka rzecz dla polskiego futbolu i szkolenia – przyznaje Damian Pepliński. – W jego tworzenie zaangażowanych było wielu świetnych polskich trenerów, którzy oczywiście też brali pod uwagę zachodnie metody szkoleniowe. Jest to swojego rodzaju Biblia w strukturach PZPN. Myślę jednak, że nie ma być ściągą dla trenerów, a raczej inspiracją. Kluczową kwestią jest ujednolicenie przepisów, pozycji, nazewnictwa, wizji polskiej piłki. Pamiętajmy jednakże, że samo przeczytanie nawet wszystkich publikacji wydanych przez PZPN i przejścia całej ścieżki kształcenia trenerów, od UEFA C do UEFA PRO, może nie wystarczyć do tego, aby zostać wyróżniającym się szkoleniowcem na tle lig zagranicznych czy nawet naszej Ekstraklasy. Wiele zależy od włożonej przez nas pracy i zaufania, jakim dany klub nas obdarzy.
Pozostaje mieć nadzieje, że dzięki Narodowemu Modelowi Gry wyłoni się chociażby kilku młodych szkoleniowców, którzy będą powiewem świeżej krwi dla naszej nieco skostniałej ligi. Być może nowe spojrzenie na futbol sprawi, że Polska powoli zacznie wygrzebywać się z zaistniałego kryzysu. Wydaje się bowiem, że aby myśleć o podboju obcych lig, najpierw należy uporać się z problemami własnych rozgrywek.
Trenerowi nie wystarczy wiedza wyłącznie o piłce
Jednocześnie zastrzec należy, że Narodowy Model Gry nie sprawi, że polscy trenerzy staną się nagle kilkukrotnie lepsi w swoim fachu niż do tej pory. Ten zawód od dawna nie polega wyłącznie na ustawianiu znaczników na boisku treningowym czy wybraniu odpowiedniego ustawienia. Szkoleniowcy to dziś psychologowie, dyplomaci, terapeuci, czasem showmani. Zakres kompetencji współczesnego trenera stale się powiększa – jedni się do tego dostosowują, inni zaś przepadają bezpowrotnie. – Bycie I trenerem drużyny to nie tylko wiedza na temat piłki nożnej – zgadza się Pepliński. – Poziom się wyrównuje, a coraz większe znaczenie zaczynają odgrywać detale, takie jak szeroko pojęta psychologia, motywacja, zarządzanie zasobami ludzkimi, umiejętności miękkie, nie wspominając już o przygotowaniu motorycznym czy o fizjologii.
Warunkiem sine qua non jest również zaufanie ze strony prezesa klubu, a z tym w polskiej lidze jest nie najlepiej. Właściciele ekstraklasowych drużyn w zdecydowanej większości nie wykazują wobec szkoleniowców zbyt wiele empatii i zwalniają ich przy pierwszej nadarzającej się okazji. W ten sposób uniemożliwiają naszym trenerom wypracowanie sobie renomy, która być może pozwoliłaby im marzyć o angażu w klubie z silniejszej ligi europejskiej.
Zmiany są więc potrzebne na każdym szczeblu. Na przyszły sukces polskiego trenera pracować muszą zarówno władze PZPN, jak i prezesi klubów, a także… piłkarze, którzy ostatnio chcą być ważniejsi od swoich szkoleniowców. Mówiąc obrazowo, to ogon macha psem, a nie pies ogonem. Kibice też powinni przejawiać nieco więcej zrozumienia wobec trenerów. Nie oczekujmy, że którykolwiek z naszych fachowców odmieni grę swojej drużyny jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Przecież nie udało się to nawet „Zizou”, którego Real przegrał przed kilkoma dniami z Valencią…