Derby Łodzi na remis


W 63. starciu łódzkich drużyn było niemal wszystko – pełny stadion, asysta bramkarza, czerwona kartka i gol w ostatniej minucie. Zabrakło jedynie kibiców gości...

17 października 2016 Derby Łodzi na remis

1651 dni czekali kibice w Łodzi na kolejne derbowe starcie między ŁKS-em a Widzewem. Chociaż po raz pierwszy w historii spotkanie obu drużyn zostało rozegrane na zaledwie czwartym poziomie rozgrywkowym, w niedzielę emocji na boisku i trybunach nie brakowało.


Udostępnij na Udostępnij na


Kiedy 9 kwietnia 2012 roku jedenastki obu łódzkich zespołów mierzyły się ze sobą po raz ostatni, kinomani szykowali się do premiery kolejnej odsłony filmu „American Pie” (tym razem zatytułowanej „Zjazd absolwentów”),  a w czołówce listy przebojów radiowej Trójki ciągle utrzymywał się utwór Adele „Someone like you”. Mniej więcej w tym samym okresie bramki w ekstraklasie strzelali jeszcze Danijel Ljuboja i Tomasz Frankowski, a funkcję selekcjonera pełnił przygotowujący drużynę narodową do Euro Franciszek Smuda. Od tamtej chwili minął zatem szmat czasu i można powiedzieć, że zmieniło się wszystko. Także w łódzkiej piłce. Obie drużyny z miasta włókniarzy na przestrzeni czterech lat i sześciu miesięcy, jakie upłynęły od ostatniej konfrontacji, staczały się po równi pochyłej. Pierwszy upadłość ogłosił ŁKS, dwa lata później w jego ślady poszedł Widzew. Po reaktywacji i starcie od piątego poziomu rozgrywkowego ich ponowne losy skrzyżowały się w III lidze. Jeszcze przed początkiem sezonu przewidywano, że to właśnie między ekipami z Łodzi rozegra się walka o awans. Pierwsze miesiące ligowych zmagań potwierdzają słuszność tej tezy. Przed meczem derbowym w tabeli  z dorobkiem 29 punktów prowadzili ełkaesiacy, którzy wyprzedzali swoich rywali zza miedzy o pięć oczek (widzewiacy mają jednak jedno zaległe spotkanie do rozegrania). W takiej sytuacji zaplanowane na niedzielę lokalne starcie łódzkich drużyn po raz pierwszy od niepamiętnych czasów zasługiwało na miano meczu na szczycie.

Derby Łodzi tylko dla ełkaesiaków

Atmosferę derbowego pojedynku poczuć można było w mieście już od kilku dni. Przed meczem dziennikarze dużo miejsca poświęcali kibicowskim aspektom rywalizacji. Chociaż stadion miejski, na którym swoje mecze rozgrywa Łódzki Klub Sportowy, oddany został do użytku nieco ponad rok temu, policja przy aprobacie prezydent miasta Hanny Zdanowskiej nie wyraziła zgody, by na spotkaniach ŁKS-u pojawiali się fani drużyn przyjezdnych. Reguła ta dotyczyła oczywiście także meczu derbowego. Jako główny powód podawano specyficzny układ obiektu, który składa się… z jednej trybuny i tym samym niesie ryzyko możliwości wystąpienia zamieszek. Decyzja podjęta przed sezonem najbardziej uderzyła oczywiście w kibiców Widzewa (fani innych drużyn z grupy pierwszej III ligi  z reguły nie pojawiają się na meczach wyjazdowych). Sympatycy zespołu z al. Piłsudskiego w dniu meczu zebrali się pod Urzędem Miasta Łodzi w kilkaset osób, gdzie głośnymi okrzykami dali wyraz swojemu niezadowoleniu z decyzji o uniemożliwieniu wstępu na prestiżowe spotkanie. Swoim protestem nic jednak nie wskórali, a jedynie przysporzyli więcej pracy miejscowej policji, która na dzień derbowy przygotowywała się ponoć przez ostatnie kilka miesięcy. Mobilizacja w szeregach mundurowych była duża, co dało się w niedzielę zauważyć chociażby po ogromnej liczbie radiowozów, które przemierzały ulice Łodzi.

Kiedy 9 kwietnia 2012 roku jedenastki obu łódzkich zespołów mierzyły się ze sobą po raz ostatni, kinomani szykowali się do premiery kolejnej odsłony filmu „American Pie” (tym razem zatytułowanej „Zjazd absolwentów”), a w czołówce listy przebojów radiowej Trójki ciągle utrzymywał się utwór Adele „Someone like you”.

Awantura o proporczyk

Do podgrzania atmosfery – świadomie lub nie – przyczynili się też działacze gospodarzy. ŁKS na przedmeczowej konferencji prasowej zaprezentował derbowy proporczyk z logo Widzewa, które nawiązywało do sytuacji sprzed kilku miesięcy, gdy prawa do historycznego herbu klubu pozostawały niejasne. RTS w celu uniknięcia ewentualnych konsekwencji prawnych posługiwał się wówczas jedynie grafiką z nazwą drużyny i to właśnie ona została uwieczniona na pamiątkowym proporcu (dziś Widzew korzysta już z dawnego herbu). Włodarze ŁKS-u wyjaśniali, że już jakiś czas temu przyjęli, iż na meczowej pamiątce umieszczana jest tylko nazwa zespołu gości i nie inaczej postąpiono w tym przypadku. Taka argumentacja nie spodobała się jednak działaczom, kibicom i zawodnikom drużyny z Piłsudskiego, czemu wyraz dał kapitan gości Adrian Budka, który tuż przed rozpoczęciem spotkania odmówił przyjęcia proporczyka od pełniącego tę samą funkcję w ŁKS-ie Adriana Ślęzaka.

O tym, jaka napięta atmosfera towarzyszyła łódzkiemu pojedynkowi, świadczą jeszcze dwa zdarzenia. Przed meczem ławki rezerwowych zlokalizowane zazwyczaj pod jedyną trybuną zostały przeniesione na drugą stronę boiska. Wszystko po to, by do minimum ograniczyć ryzyko ewentualnych utarczek słownych między przedstawicielami drużyny przyjezdnych a kibicami gospodarzy. Ciekawie wyglądał też obrazek tuż przed samym początkiem spotkania – wyjściu widzewiakom na murawę towarzyszył szpaler utworzony z policyjnych tarcz. W tym przypadku również chodziło o specjalne środki bezpieczeństwa. Lepiej było dmuchać na zimne.

https://twitter.com/Kowal__30/status/787661191300677633

Rekordowa frekwencja

Pierwszy gwizdek arbitra, którym był sędzia międzynarodowy Paweł Raczkowski, zabrzmiał przy chóralnie odśpiewanym przez kibiców ŁKS-u „Mazurku Dąbrowskiego”. To już tradycja, że derby Łodzi rozgrywane przy al. Unii rozpoczynane są od hymnu narodowego – ełkaesiacy chcą w ten sposób podkreślić wysoką rangę, jaką stanowi dla nich to wydarzenie. – Na trybunach i na boisku było naprawdę bardzo gorąco – przyznawał po meczu debiutujący w łódzkim pojedynku obrońca ŁKS-u Paweł Pyciak. W niedzielę trybuna obiektu po raz pierwszy w tym sezonie wypełniła się w komplecie – zasiadło na niej 5100 widzów. Takiej frekwencji pozazdrościć mógłby niejeden zespół z zaplecza ekstraklasy. Wiosenne derby obserwować będzie prawdopodobnie jeszcze większa liczba widzów, do użytku powinien już bowiem zostać oddany nowy stadion Widzewa na ponad 18 tysięcy osób.

Emocje do samego końca

Samo spotkanie, na żywo transmitowane w paśmie wszystkich oddziałów regionalnych TVP, dostarczyło sporo emocji. W mecz lepiej wszedł ŁKS, który po pierwszych 45 minutach prowadził po trafieniu Jewhena Radionowa. Po przerwie przewagę osiągnęli goście. Szybko doprowadzili do wyrównania dzięki bramce Daniela Mąki (asystę zaliczył golkiper Widzewa Michał Choroś, który miał też duży udział przy kolejnym golu), a niedługo potem wyszli na prowadzenie po strzale Mateusza Michalskiego. Kiedy wydawało się, że trzy punkty zdobędą goście kontrolujący w drugiej połowie przebieg spotkania, ostatni zryw wykonali ełkaesiacy, od 69. minuty grający z przewagą jednego zawodnika (czerwoną kartką ukarany został Kamil Tlaga). W doliczonym czasie gry w podbramkowym zamieszaniu odnalazł się Maksym Kowal i po jego strzale i rykoszecie od jednego z obrońców Widzewa piłka wpadła do siatki. Co ciekawe, strzelec gola decydującego o wyniku po raz trzeci w tym sezonie zdobył bramkę w samej końcówce meczu, krótko po wejściu z ławki rezerwowych. To trafienie smakowało mu jednak pewnie najlepiej, gdyż półtora roku temu w nieprzyjemnych okolicznościach rozstał się z Widzewem, choć na pomeczowej konferencji prasowej nie chciał komentować swoich perypetii w tym klubie.

Emocje towarzyszące temu spotkaniu dobrze obrazuje reakcja trenera drużyny gości – Marcina Płuski. Jeden z najmłodszych szkoleniowców w polskiej piłce (ma zaledwie 28 lat), rozczarowany wynikiem, po meczu ze łzami w oczach udzielał wywiadu klubowej telewizji.

– Trudno powiedzieć, dlaczego w drugiej połowie prezentowaliśmy się gorzej. Te popełnione błędy sprawiły, że chyba nieco straciliśmy wiarę w siebie, a widzewiacy wręcz przeciwnie, napędzili się zdobywanymi golami. Rzadko zdarza się, żeby bramkarz w meczu notował asystę, a tutaj miało to miejsce w zasadzie dwukrotnie. Szkoda naszych pomyłek, ale z drugiej strony cieszę się, że wyrównaliśmy, bo zwycięstwo Widzewa byłoby niezasłużone – analizował na gorąco po końcowym gwizdku strzelec pierwszej bramki dla ŁKS-u Jewhen Radionow.

Bezkrólewie

Emocje towarzyszące temu spotkaniu dobrze obrazuje też reakcja trenera drużyny gości – Marcina Płuski. Jeden z najmłodszych szkoleniowców w polskiej piłce (ma zaledwie 28 lat), rozczarowany wynikiem, po meczu ze łzami w oczach udzielał wywiadu klubowej telewizji.

W Łodzi przez najbliższe kilka miesięcy mamy zatem bezkrólewie, ale po tym, co zobaczyliśmy w niedzielę, jesteśmy przekonani, że w grupie pierwszej III ligi, w której występują oba łódzkie zespoły, czeka nas jeszcze wiele emocji, a walka o awans trwać będzie do samego końca.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze