To już nie są przelewki – Arsenal Artety lepszy nawet od „The Invicibles”


Arsenal to poważny gracz w walce o mistrzostwo Anglii

31 grudnia 2022 To już nie są przelewki – Arsenal Artety lepszy nawet od „The Invicibles”
Arron Gent/News Images/SIPA USA/PressFocus

Kiedy wszyscy myśleli, że nic nie przebije Manchesteru City Pepa Guardioli i najlepszych czasów Liverpoolu Juergena Kloppa, znienacka pojawił się Arsenal Mikela Artety, który punktowo próbuje dorównywać tym epickim drużynom. Wielu myślało, że doszliśmy do ściany pod względem nieomylności i perfekcjonizmu. Sky's the limit. Arsenal ma okazję pobić niesamowite rekordy i zdobyć pierwszy tytuł po erze Arsene’a Wengera.


Udostępnij na Udostępnij na

Przed kilkoma laty mieliśmy do czynienia z wyścigiem szczurów, których niemożliwe było zatrzymać. Liverpool i Manchester City przez wiele lat kręcili się wokół bariery 100 punktów, ale to zespołowi z Etihad udało się jako pierwszemu w historii zakończyć sezon z setką punktów. Jakże znamienne jest to, że ówczesny asystentem Guardioli był Mikel Arteta, który po 15 spotkaniach ma lepszą średnią punktów od słynnych „The Invincibles”, którzy nie przegrali ani jednego spotkania w sezonie, i może poważnie zagrozić nie tylko Manchesterowi City w zdobyciu tytułu, lecz także rzucić rękawice jego rekordom.

Lepsi od słynnych „The Invicibles”

Arsenal ma rozegranych już 15 spotkań. Nie mamy jeszcze półmetku, ale ten wyczyn warto podkreślić. Oczywiście znajduje się na pozycji lidera i to z całkiem niezłą zaliczką, bo pięciopunktową. Tylko że w zasadzie niewiele więcej mógł zrobić w tych spotkaniach. Na 15 meczów tylko raz przegrał i raz zremisował. Jedyne zespoły, które urwały mu punkty, to Southampton i Manchester United.

Ma średnią punktową na poziomie 2,66. Jedyną drużyną, która wykręciła lepsze statystyki, był stupunktowy Manchester City. Niszczy pod tym względem legendarną drużynę z sezonu 2003/2004. Mówimy o nieprawdopodobnych rzeczach. O wyżyłowanych do maksa rekordach, z którymi mierzą się „The Gunners”. „Kanonierzy”, którzy po wielu latach odradzają się i wracają na sam szczyt w wielkim stylu.

Arsenal w końcu wraca na właściwe tory

Arsenal po odejściu Arsene’a Wengera błąka się gdzieś w okolicach miejsc 5.-8. To już piąty sezon na ławce trenerskiej bez legendy „Kanonierów”, której zresztą stanie pomnik pod Emirates Stadium. I zapowiada się, że dopiero po raz pierwszy „The Gunners” zakwalifikują się do Ligi Mistrzów. Troszeczkę kibice w czerwonej części północnego Londynu na najważniejsze europejskie rozgrywki już czekają, bo przecież ostatnie wspomnienie z Champions League to brutalny dwumecz 2:10 z Bayernem Monachium w marcu 2017 roku.

To nie jest więc tak, że Mikel Arteta jest cudotwórcą. Właśnie minął mu trzeci rok pracy z Arsenalem. Były momenty trudne, gdy nad jego posadą wisiały ciemne chmury, ale zawsze się z tego potrafił wykaraskać. Zresztą jego średnia punktowa w pierwszej samodzielnej pracy naprawdę jest dobra. „The Gunners” pod wodzą Hiszpana punktują ze średnią 1,93 punktu na mecz. Unai Emery to może mu buty czyścić.

Widać generalnie u Artety rękę Guardioli. Zawsze stara się dobrze żyć z piłkarzami i całym klubem, co ostatnio w wywiadzie po meczu z West Hamem zauważył Łukasz Fabiański. – Nie przypominam sobie, żeby tutaj na stadionie kiedykolwiek panował stały doping za jedną z bramek. Teraz ma to miejsce, co było dla mnie czymś zupełnie innym. Nic nie ujmując kibicom Arsenalu, wcześniej był to raczej spokojny doping, reagujący na to, co dzieje się na boisku. Teraz jest jedna trybuna próbująca nakręcać doping i jest to oczywiście zmiana na plus – stwierdził Fabiański w rozmowie z Viaplay.

Mikel Arteta po cichu ulepszał swój Arsenal. Nie miał wielkich możliwości i ogromnych pieniędzy, ale pomalutku odbudowywał i odkrywał kolejnych piłkarzy. To, że wielu zawodników znajduje się w tym momencie kariery, jest jego wielką zasługą. Nasuwa się od razu przykład Bukayo Saki czy Martina Odegaarda. A dzięki dobrej współpracy z dyrektorem sportowym Edu ściągnięto dobrych graczy, ale potrzebujących dużego zaufania i wiary w nich, jak: Gabriel Jesus, Oleksandr Zinchenko czy Ben White. To oni stanowią o sile Arsenalu i walnie przyczynili się do tego, że „Kanonierzy” spędzą Nowy Rok na szczycie tabeli.

Arsenal i brak przesłanek o słabych punktach

W tym momencie Arsenal wydaje się niezwykle dobrze poukładaną drużyną, która świetnie sobie radzi praktycznie pod każdym względem. Trudno znaleźć jakiś trybik, który przestałby działać i zaczęła się katastrofa. Wygląda na zespół kompletny, który nawiązuje do najlepszych czasów Manchesteru City i Liverpoolu, czyli drużyn nie do zdarcia.

Dość niespodziewanie Aaron Ramsdale jest jednym z najlepszych bramkarzy Premier League. W prawie połowie meczów notuje czyste konto, Lepszy w tym sezonie jest tylko Nick Pope. Druga sprawa jest taka, że świetnie spisuje się defensywa „The Gunners”, która pozwala na bardzo małą liczbę strzałów. Wyłącznie Manchester City jest bardziej brutalny dla rywali i pozwala na mniejszą liczbę oddawanych strzałów. To, jak Arsenal jest skoncentrowany w szeregach obronnych, pokazuje wskaźnik expected goals na poziomie 0,86 bramki na mecz. Saliba i Gabriel to świetny duet stoperów, a nawet jak zdarzy im się jakiś błąd, to koledzy z ofensywy wezmą sprawy w swoje ręce.

Najlepszy przykład to ostatni mecz. Oprócz jednego wyskoku Bowena, po którym Saliba popełnił błąd, West Ham United nie istniał. Arsenal imponują pewnością siebie, jaką swego czasu prezentował Manchester City. Cierpliwie budujemy ataki. Raz, drugi raz nie wyjdzie, ale w końcu dopniemy swego. I pod tym względem imponuje Martin Odegaard. Norweg bajeczną techniką i przeglądem pola zauważy najciemniejszą uliczką, jakiej mało kto się spodziewa. Trudno się nie rozpływać nad jego grą w tym sezonie. Pod względem oczekiwanych asyst ma 4. miejsce w Premier League. Lider i kapitan tej bandy umiejący pokazać swoje wielkie umiejętności w najtrudniejszych momentach.

Zresztą mimo tego, że jest to bardzo młoda ekipa, to jest w niej kilku gości, którzy są mentalnymi liderami i nie boją się wziąć na siebie losów spotkania. Bukayo Saka to diament Arsenalu. Tylko Kevin de Bruyne ma więcej akcji kreujących gole. Zresztą drugie skrzydło również nie jest gorsze, bo tam bryluje Gabriel Martinelli. I jeśli większość myślało, że bez Gabriela Jesusa, który dawał pieczęć wyczynom kolegom, to nie będzie to samo, pojawił się Eddie Nketiah, który w rewelacyjny sposób zastąpił Brazylijczyka. Arsenal ma drugą najlepszą ofensywę, mimo że jego najlepszy strzelec ma tylko sześć bramek i jest to środkowy pomocnik. Na ten wynik zrzuca się cała drużyna.

Nie popełnić błędów sprzed roku

Przed rokiem „The Gunners” powoli już kiełkowali. Wyglądało to lepiej niż w poprzednich beznadziejnych sezonach. Skończyło się jednak na 5. lokacie i braku awansu do Ligi Mistrzów. Zabrakło zaledwie dwóch punktów na koniec. Trochę przez to, że zachowano wstrzemięźliwość w zimowym okienku. Nie zaryzykowano, nie wzmocniono się. Drugi raz jednak chyba nie zostanie popełniony podobny błąd. Tu jest za duża stawka na szali. Jest realna szansa na pierwszy tytuł mistrzowski od 19 lat, czyli od „The Invincibles”.

Arteta świetnie poukładał sobie jedenastkę, ale może w pewnym momencie zabraknąć mu opcji do rotacji. Jasne jest, że Arsenal nie ściągnie gwiazdy światowego futbolu jak Manchester City. Tu raczej Mikel Arteta musi sam sobie stworzyć takiego potwora. Bardzo głośno mówi się w tym momencie o Mykhaylo Mudryku. Cena na stole robi wrażenie, bo według ostatnich doniesień odrzucono ofertę wartą 65 milionów euro. 22-latek z Szachtara Donieck mógłby być już teraz opcją rezerwową, a w przyszłości wielkim wzmocnieniem zespołu dla byłego asystenta Guardioli.

Najwięcej niedostatków „Kanonierzy” mają w ofensywie. W razie jakichś kłopotów może zrobić się nieciekawie. Nketiah rozegrał jedno dobre spotkanie, ale dojechanie nim do końca sezonu może być trudne. Gabriel Jesus powinien wrócić do treningów w okolicach marca. W kuluarach pojawiają się plotki o Joao Felixie czy Sergeju Milinkoviciu-Saviciu. W każdym razie Arsenal musi działać, bo to być może jedna taka szansa na 20 lat.

Najlepszy moment na wykolejenie

Seria ośmiu spotkań bez porażki, długa nietypowa przerwa spowodowana mundialem, brak Gabriela Jesusa. Najlepszy moment na wykolejenie się. Eksperci już zacierali rączki na krytykę Arsenalu. A jeszcze słuch o tym, że „Kanonierzy” przegrywają po pierwszej połowie, był jak miód dla uszu dla nich. W takich momentach pokazuje się wielkość drużyny. Owszem, Arsenal przegrywał, ale po dobrej grze, i raczej kwestią czasu było to, jak przyciśnie rywala do muru. Zrobił to, zaliczając przy tym kolejne zwycięstwo.

Meczem z West Hamem londyńczycy udowodnili swoją kandydaturę do mistrzostwa. Wyszli z opresji. Świetnie zareagowali na straconą bramkę. Jak typowy klasowy zespół. Od początku do końca byli przekonani, że znajdą furtkę do bramki Łukasza Fabiańskiego. Martin Odegaard w trudnym momencie zaczął posyłać takie piłki, że nawet Nketiah mógł zacząć taniec z Kehrerem, jak przy trzeciej bramce.

Jeśli ktoś potrzebował jeszcze dowodu na to, że Arsenal faktycznie jest w stanie włączyć się w walkę o mistrzostwo, to ten mecz musiał go o tym przekonać. „The Gunners” pokazali się silni nie tylko na murawie, lecz także mentalnie. Przed nimi niezła ścieżka zdrowia w styczniu, bo wszystkie cztery spotkania rozegrają z zespołami z najlepszej siódemki, ale to może ich jeszcze bardziej napędzić. To już nie są przelewki. Arsenal to nie jest jedynie pacemaker dyktujący tempo na początku maratonu, tylko realny konkurent do utarcia nosa Manchesterowi City.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze