30 kolejek Lotto Ekstraklasy za nami. Oto bohaterzy i antybohaterzy rundy zasadniczej


Koniec rundy zasadniczej to czas podsumowań. Kto zaimponował swoją postawą, a kto wręcz przeciwnie?

14 kwietnia 2019 30 kolejek Lotto Ekstraklasy za nami. Oto bohaterzy i antybohaterzy rundy zasadniczej
Piotr Matusewicz / PressFocus

Sezon 2018/2019 wchodzi w decydującą fazę. Do końca rozgrywek zostało niewiele ponad miesiąc. Wczoraj tabela polskiej ligi podzieliła się na pół. Poznaliśmy zespoły, które będą walczyć o mistrzostwo oraz awans do europejskich pucharów, a także te, które będą rywalizować w grupie spadkowej. Nim jednak będziemy emocjonować się tzw. Pucharem Maja, czas podsumować dotychczasowe wydarzenia w Lotto Ekstraklasie.


Udostępnij na Udostępnij na

Nawet najwięksi krytycy obecnego systemu naszych rozgrywek muszą przyznać, że dostarcza nam on sporo emocji. Gdyby wciąż obowiązywał stary system, w którym sezon trwa 30 kolejek, to przed ostatnią serią gier byłoby nudno. Patrząc bowiem na sytuację po 29 kolejkach, praktycznie znalibyśmy już mistrza, a do tego wicemistrza, trzeci zespół ligi i jednego spadkowicza. Meczów o coś byłoby jak na lekarstwo.

Tymczasem w sobotę oprócz batalii o mistrzostwo czy utrzymanie emocjonował nas także (a może przede wszystkim) bój o górną ósemkę. Sęk w tym, że te emocje nie trwały zbyt długo. Wszystko dlatego, że Wisła Kraków, która musiała zdobyć jakiekolwiek punkty, żeby myśleć o grupie mistrzowskiej, była wyraźnie słabsza od Zagłębia Lubin i nawet kiedy strzeliła gola kontaktowego, to piłkarze z Lubina kontrolowali wydarzenia na boisku.

W ten sposób wczoraj około godziny 20:00 zakończyła się runda zasadnicza Lotto Ekstraklasy. Oczywiście sezon wciąż trwa w najlepsze, ale warto przypomnieć to, co za nami. Poniżej przedstawiamy sześć kategorii, które posłużą nam do podsumowania tego wszystkiego, co wydarzyło się przez 30 kolejek.

Najlepszy trener: Waldemar Fornalik

Władze Piasta Gliwice mogą być z siebie dumne. W poprzednim sezonie, kiedy Piast był nisko w tabeli, zatrudniły byłego selekcjonera reprezentacji Polski, który miał wznieść klub na wyższy poziom. Ten jednakże nie notował jakichś rewelacyjnych wyników. Jego podopieczni do końca rozgrywek walczyli o utrzymanie. Gdyby po zakończeniu poprzedniego sezonu Fornalik został zwolniony, to nikogo by to nie zdziwiło. Wręcz przeciwnie. To byłoby posunięcie, które jest typowe dla naszej ligi. Prezesi nie słyną tu z cierpliwości.

Jednak w Gliwicach zaufano Fornalikowi, co okazało się strzałem w dziesiątkę i kolejnym dowodem na to, że czasem naprawdę warto wstrzymać się z radykalnymi ruchami. Były trener m.in. Ruchu Chorzów kapitalnie przygotował zespół do rozgrywek. Jego drużyna w tym sezonie gra niezwykle atrakcyjną piłkę. Preferuje ofensywny futbol, nie kalkuluje i zbiera za to zasłużone pochwały. To, co zrobił z tym zespołem Waldemar Fornalik, budzi podziw – od dramatycznej walki o utrzymanie do 3. miejsca w tabeli wywalczonego w kapitalnym stylu. Świetny progres.

Kandydatów do miana najlepszego trenera rundy zasadniczej jest oczywiście kilku. Trzeba przyznać, że (mimo ostatniej fali zwolnień) szkoleniowców, którzy znają się na swojej pracy, naprawdę nie brakuje w Lotto Ekstraklasie. Kapitalną robotę z Cracovią wykonuje Michał Probierz, i to mimo zawalonego początku sezonu. Na przekór wszystkim niedogodnościom naprawdę dobrze radzi sobie w Wiśle Kraków Maciej Stolarczyk. To, że „Biała Gwiazda” do końca walczyła o górną ósemkę, w tych okolicznościach jest sukcesem trenera. Docenić należy też postawę Lechii Gdańsk, czyli zwycięzcy rundy zasadniczej naszej ligi. Gdańszczanie nie grają pięknie, ale są skuteczni do bólu. W tym zespole zdecydowanie widać rękę trenera. A przecież klub z biało-zielonej części Trójmiasta w zeszłym sezonie (podobnie jak Piast) grał w grupie spadkowej. Pamiętać należy też o Benie van Daelu. Zagłębie pod jego wodzą punktuje kapitalnie.

W związku z tym nie jest łatwo wybrać najlepszego trenera. Bez względu na to, czy postawiłbym na Stokowca, Fornalika, Stolarczyka, Probierza czy van Daela, to tak naprawdę każdy wybór miałby sens. Cieszyć może zwłaszcza fakt, iż wybierając najlepszego trenera, patrzymy głównie na Polaków. Szkoleniowcy z naszego kraju radzą sobie naprawdę dobrze. Za granicą polscy trenerzy nie są doceniani, ale przynajmniej w Polsce mogą pokazać swoje umiejętności.

Najgorszy trener: Kibu Vicuna

Hiszpan dał się poznać w Polsce jako wierny współpracownik Jana Urbana. Był jego asystentem w aż sześciu klubach (CD River Ega, dwukrotnie w Legii, Zagłębie Lubin, Osasuna, Lech Poznań, Śląsk Wrocław). W tej roli spisywał się naprawdę dobrze. Vicuna ma sporą wiedzę o futbolu i taktyce, jednak nie ma cech charakteru, które charakteryzują głównych trenerów. Jego przygoda z Wisłą Płock może spowodować, że Hiszpan wróci do asystentury.

W kluczowym momencie nie potrafił podnieść na duchu piłkarzy z Płocka, nie dał rady się z nimi dogadać. Do tego zdaniem osób będących blisko klubu zawodnikom nie do końca podobały się metody treningowe Vicuny. Na treningach dominowała bowiem gierka, ale w różnych dziwnych kombinacjach typu trzech na pięciu itp. Przez to później na boisku piłkarze sprawiali wrażenie, jakby nie wiedzieli, co mają grać.

Wisła Płock z pewnością ma potencjał na coś więcej niż walka o utrzymanie. Jednakże za kadencji Hiszpana klub tylko coraz bardziej się pogrążał. Po 19 ligowych spotkaniach, w których prowadził zespół, jego średnia punktowa wynosi 0,89 punktu na mecz. Zdecydowanie za mało, żeby utrzymać posadę. Płocki eksperyment z zatrudnieniem Vicuny kompletnie nie wypalił.

Najlepszy piłkarz: Igor Angulo

Długo zastanawiałem się kogo wybrać. Tutaj podobnie jak w przypadku trenerów kandydatów do wyróżnienia było kilku i równie dobrze można było postawić na Filipa Mladenovicia, Jakuba Czerwińskiego, Mikkela Kirkeskova, Flavio Paixao czy Airama Cabrerę. Wybór naprawdę nie był łatwy.

Ostatecznie wyróżnienie powędrowało do Igora Angulo, który (obok Marcina Brosza) jest najlepszym, co mogło przytrafić się Górnikowi Zabrze. Bask najpierw pomógł zespołowi, gdy ten walczył o powrót do ekstraklasy, a następnie, strzelając aż 23 gole w ubiegłych rozgrywkach, walnie przyczynił się do awansu zabrzan do europejskich pucharów.

Teraz już Górnikowi nie idzie tak dobrze, ale Angulo ciągle strzela. Jest liderem klasyfikacji strzelców, mimo że jego zespół jest blisko strefy spadkowej i z pewnością nie jest mu łatwo o gole. Baskijski napastnik, grając w barwach dwunastego aktualnie zespołu w tabeli, był w stanie strzelić 18 goli. To połowa wszystkich dotychczasowych goli Górnika w lidze. Aż strach pomyśleć, gdzie byliby zabrzanie, gdyby nie Angulo.

Pozycja Baska w klubie jest na tyle duża, że pod nieobecność Szymona Matuszka, który wylądował na ławce rezerwowych, stał się kapitanem Górnika Zabrze.

Najgorszy piłkarz: Nikola Vujadinović

To, że Lech Poznań potrzebuje wzmocnień, jest oczywiste, ale najbardziej potrzebuje ich w obronie. Jeśli taki piłkarz jak Nikola Vujadinović musi grać, bo (w teorii) nie ma nikogo lepszego od niego, to znaczy, że zarząd kompletnie zaniedbał kwestię wzmocnienia środka obrony.

Czarnogórzec jest nieprawdopodobnie słabym piłkarzem. Jest zamieszany praktycznie w każdą bramkę, którą traci Lech. Jest wiecznie spóźniony, za mało agresywny, a do tego dziwnie porusza się po boisku – biega w sposób komiczny.

Mimo to praktycznie nie podlega rotacji. Adam Nawałka na początku roku odstawił od składu Rogne. Później Norweg wrócił do składu, a na ławkę powędrował Janicki. A Vujadinović jak grał, tak gra. I o ile Janicki jest równie słaby co Czarnogórzec, o tyle taki De Marco mógłby wskoczyć do składu zamiast niego. Oczywiście De Marco nie zbawi defensywy Lecha, ale z dwojga złego lepiej stawiać na piłkarza wypożyczonego ze Slovana Bratysława.

Kibice już nawet domagają się, żeby w miejsce Vujadinovicia grał 18-letni Wiktor Pleśnierowicz, który nie ma na koncie jeszcze debiutu w ekstraklasie. Bardzo dobrze spisuje się w zespole młodzieżowym, więc można dać mu szansę. Kto wie, czy to nie będzie nowy Bednarek. Gorszy od Czarnogórca na pewno nie będzie.

Absolutnym szokiem jest to, że Vujadinović rozegrał 10 meczów w lidze hiszpańskiej. Tą sprawą powinien zająć się Bogusław Wołoszański w jakiejś kontynuacji „Sensacji XX wieku” pod tytułem „Sensacje XXI wieku”. 10 meczów w tak silnej lidze? Niewiarygodne.

Największe oczarowanie: Piast Gliwice

Progres Piasta w porównaniu z poprzednim sezonem jest widoczny gołym okiem. „Piastunki” prezentują równą formę przez cały sezon, nie schodzą poniżej pewnego poziomu. Ich gra po prostu cieszy oko postronnego widza. Trzecie miejsce, które zajmują po rundzie zasadniczej, nie wzięło się znikąd.

Tak świetnej postawy mało kto się spodziewał. Piast ku zaskoczeniu wielu osób nawiązał do niedawnych sukcesów, które osiągał za kadencji Marcina Brosza czy Radoslava Latala. W tym momencie trudno wyobrazić sobie, że tak grający Piast mógłby wypaść poza podium Lotto Ekstraklasy na koniec sezonu.

Ma świetnego bramkarza, silną linię defensywy, gra w niej dwóch piłkarzy, których spokojnie można rozpatrywać jako kandydatów do miana najlepszego piłkarza rundy zasadniczej (Czerwiński, Kirkeskov), pomocnicy także spisują się bez zarzutu (szczególnie skrzydłowi). Jeśli chodzi o linię ataku, to nie da się ukryć, że akurat ta formacja jest tą najsłabszą w Piaście. Najskuteczniejszy napastnik zespołu z Gliwic – Piotr Parzyszek – ma na koncie sześć ligowych goli. Gdyby w zespole Waldemara Fornalika grał bramkostrzelny snajper, który regularnie znajduje drogę do bramki rywala, to Piast mógłby realnie bić się o mistrzostwo.

Jednakże nie da się ukryć, że większość zawodników osiągnęło świetną formę. Może nie życiową, ale są w dobrej dyspozycji. Efektem tego jest dobra gra, 3. miejsce i coraz bardziej prawdopodobny medal na zakończenie rozgrywek.

Największe rozczarowanie: Lech Poznań

Lech Poznań z lat 2008-2011 to była drużyna piekielnie silna praktycznie na każdej pozycji. „Kolejorz” grał wtedy zjawiskowy futbol, czego efektem było mistrzostwo Polski (2010), Puchar Polski (2009) oraz dwie świetne przygody w europejskich pucharach. Teraz rzeczywistość dla poznaniaków jest zgoła odmienna. Lech Poznań to zbieranina przeciętnych zawodników, zespół nie ma ducha, nie ma team spirit. Atmosfera w zespole jest napięta niczym plandeka na żuku. Kibice są zdenerwowani i otwarcie wytykają błędy piłkarzom, zarząd szykuje rewolucje. Używając nomenklatury z Football Managera – morale zawodników „Kolejorza” są bardzo niskie.

Dla kogoś, kto nie jest blisko klubu i nie śledzi na bieżąco, co dzieje się w Lechu, taka postawa zespołu może być szokiem. Jednakże kibice „Kolejorza” przeczuwali nadciągającą katastrofę. Mnóstwo złych decyzji spowodowało, że „Duma Wielkopolski” od kilku lat wyłącznie zawodzi swoich kibiców. Za kadencji aktualnego zarządu Lecha (powołanego w 2011 roku) poznaniacy wygrali tylko jedno poważne trofeum. Z kolei lista haniebnych porażek Lecha z lat 2011-2019 jest nieprawdopodobnie długa.

Na tej liście z pewnością znajdą się wyczyny piłkarzy w rundzie zasadniczej Lotto Ekstraklasy w sezonie 2018/2019. „Kolejorz” przegrał aż 13 (!) meczów na 30 rozegranych. Prawie połowa wszystkich dotychczasowych spotkań ligowych Lecha to porażki. Gdyby nie bardzo dobry początek sezonu w wykonaniu „Dumy Wielkopolski” (komplet zwycięstw w czterech pierwszych meczach), to dziś ten zespół grałby w dolnej ósemce. Ostatecznie Lech załapał się do grupy mistrzowskiej i wciąż jest jednym z dwóch zespołów (obok Legii), które od wprowadzenia podziału na grupy zawsze grały w górnej ósemce.

Jednakże Lech zagra tam tylko po to, żeby dać kibicom trochę nadziei na przyszły sezon. Awans do europejskich pucharów jest w tym momencie mrzonką. Odrobienie pięciu punktów do rewelacyjnej Cracovii to z taką grą, jaką prezentuje „Kolejorz”, mission impossible.

Gdyby obecny zarząd odpowiadał tylko za kwestię finansowe, podczas gdy w pionie sportowym zasiadaliby ludzie z ambicją, pasją i odpowiednią wiedzą, to wówczas taki układ miałby sens. Trzeba oddać włodarzom Lecha, iż o finanse klubu dbają świetnie. Dlatego też niektórzy kibice „Kolejorza” twierdzą, że trzeba docenić to, że w zespole z Poznania nie ma kłopotów finansowych.

Jednakże Lech to klub, który musi zdobywać trofea, a nie zadowalać się tym, że finanse w zespole mają się dobrze. W Lechii Gdańsk jeszcze niedawno włodarze trochę zalegali z wypłatami, a w Wiśle zimą było bardzo nieciekawie. I co z tego? Lechia ma szansę na dublet, a na mecze Wisły w tym roku regularnie chodzi ponad 20 000 kibiców (jedynie w meczach ze Śląskiem i Pogonią nie udało się dobić do bariery 20 000 fanów, ale wiele nie brakowało). Z kolei w Lechu nie ma niczego, co by napawało optymizmem. Przyszłość „Dumy Wielkopolski” nie jawi się zbyt kolorowo.

A Wy co sądzicie o wyborach w poszczególnych kategoriach? Zgadzacie się z nimi czy macie inne propozycje? Zapraszamy do dyskusji!

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze