Zwycięstw brak, ale ŁKS widzi światełko w tunelu


Jakie pozytywy po szóstej porażce z rzędu może wyciągnąć zespół Wojciecha Stawowego?

5 lipca 2020 Zwycięstw brak, ale ŁKS widzi światełko w tunelu
Artur Kraszewski/ŁKS Łódź

Odbicia od dna nie było. Co więcej, ŁKS jeszcze bardziej podkopał się we własnym bagnie, przegrywając szósty mecz ligowy z rzędu. Czy z takiego obrotu spraw można wyciągnąć jakieś pozytywy? Ano okazuje się, że można. Mimo że dobrego wyniku i przełamania nie było, to pierwsza część spotkania z Wisłą Kraków każe myśleć, że zespół trenera Stawowego pomału zmierza we właściwszym kierunku.


Udostępnij na Udostępnij na

Choć krajobraz typowo ŁKS-owy znów dał o sobie znać. Bo czym byłby mecz łodzian bez odcięcia od prądu choćby jednego z defensorów? A przecież pierwsze 45 minut mogło zwiastować nie tylko przełamanie, lecz także utwierdzenie w tym, że filozofia gry zespołu faktycznie może przynieść efekty i pewne pozytywy.

Widmo Ramireza

Gdy ŁKS dopiero zaczynał przygodę w ekstraklasie, dla wielu Pirulo był postacią anonimową. Pierwsze dwa mecze ligowe zaczynał na ławce (wyżej w hierarchii był wówczas Patryk Bryła, o którym w Łodzi już obecnie mało kto pamięta) i musiała minąć chwila, zanim Kazimierz Moskal zaczął się do Hiszpana przekonywać. Gdy pojawiał się na boisku, trudno było poznać, czy to już on ma piłkę przy nodze czy jeszcze Dani Ramirez. Bardzo podobna aparycja, ciemna iberyjska karnacja, bujna broda, naturalne przywiązanie do lewej nogi. Z pozoru sobowtór ówczesnej gwiazdy ŁKS-u.

Ale właśnie – pozornie. Podobieństwa kończyły się w zasadzie na wyglądzie. Gdy przychodziło do grania, to każdy widział, który to Pirulo, a który Ramirez. Mimo szczerych chęci tego pierwszego nie jest łatwo wejść w buty gwiazdy klubu, tym bardziej będąc nową postacią w zespole. I tę trudność z aklimatyzacją widział także ówczesny trener łodzian – Kazimierz Moskal – który z usług Pirulo korzystał z różną częstotliwością.

Raz 90 minut, raz 20, innym razem 70, a w kolejnym spotkaniu 13. Minutowy rozkład gry Pirulo był wyjątkowo nierówny. Odejście z klubu Ramireza nie wiązało się jednak z poprawieniem sytuacji. Sprowadzony do klubu zimą Antonio Dominguez otrzymał znacznie większy kredyt zaufania od Moskala i Pirulo dalej musiał zadowalać się rolą rezerwowego. I nie dość, że wcale pod względem długości gry nie było lepiej, to od czasu przyjścia Domingueza rola 28-latka jeszcze bardziej spadła. Na możliwe 540 minut Pirulo na wiosnę, do czasu przerwania rozgrywek przez pandemię, był na boisku zaledwie 95 minut.

Karta odwróciła się dla Pirulo wraz ze zmianą trenera. Wojciech Stawowy zmienił wizję zespołu, stawiając właśnie 28-letniego Hiszpana na szczycie w hierarchii ofensywnych pomocników. Od popandemicznej potyczki z Górnikiem Zabrze Pirulo zaczął grać już dużo. Ale czy dobrze? Patrząc przez pryzmat wyników ŁKS-u, niespecjalnie minęlibyśmy się z oceną gry Hiszpana. W zasadzie w większości była ona spójna z poczynaniami całej drużyny. Zatem skończono się łudzić – Pirulo nie będzie drugim Ramirezem.

Piłka nożna ma jednak to do siebie, że często bywa przewrotna. Bramkarz broniący uderzenie za uderzeniem może w najważniejszym momencie puścić babola rzucającego cień na cały jego dorobek, a diabelsko nieskuteczny napastnik w najistotniejszym spotkaniu sezonu może załadować trzy gole i stać się bohaterem. Tak drastycznej zmiany w kwestii Pirulo oczywiście w spotkaniu z Wisłą Kraków nie było, ale można było odnieść wrażenie, że wokół Hiszpana unosi się aura i energia jeszcze niedawno podziwianego przez kibiców ŁKS-u Daniego Ramireza.

Pirulo był najlepszym piłkarzem Łódzkiego Klubu Sportowego w piątkowej potyczce, bez dwóch zdań. W zasadzie po raz pierwszy wypalił w barwach „Rycerzy Wiosny” i co bardzo symboliczne – właśnie w tym spotkaniu zdobył pierwszego gola w PKO Ekstraklasie. Jasne, straszliwie późno, w końcu w lidze w tym sezonie przebywał na boisku przez 1726 minut, ale może takiego przełamania potrzebował, żeby stać się piłkarzem aspirującym do miana lidera łódzkiego klubu.

I ta pewna forma zachwytu (choć po jednym dobrym meczu to znacznie za duże słowo) nie wynika jedynie ze strzelonego gola. Hiszpan starał się dawać zespołowi to, co wcześniej oferował Ramirez. I co ważne – skutecznie. Ciągłe bycie pod grą, szukanie piłki, niestandardowe decyzje – prezencja atutów wyszła naprawdę nieźle. Pozostaje jednak kluczowa kwestia – to był jednorazowy wyskok czy może jedynie wersja demonstracyjna pełnych możliwości Pirulo? Potencjał niewątpliwie Hiszpan ma duży, ale niepokryty jakością boiskową nie będzie on miał żadnej wartości.

Solidny zapchajdziura

Swego czasu krążyła złośliwa opinia o grze Dariusza Dudki na wielu pozycjach w reprezentacji Polski – mówiono o nim, że może zagrać wszędzie, ale wszędzie źle. I jak to bywa w przypadku piłkarzy uniwersalnych, mogą oni dobrze odnajdywać się na wszystkich pozycjach bądź grać w wielu miejscach z tym samym mizernym skutkiem. Wielozadaniowca Wojciech Stawowy widzi w Macieju Wolskim, który od początku kadencji nowego trenera ŁKS-u zaliczył już kilka bardzo różnych pozycji.

Ale trzeba na początku podkreślić, że Wolski, przynajmniej do tej pory, nie jest Dariuszem Dudką ŁKS-u. Owszem, u Stawowego gra w zasadzie wszędzie, ale efekt najczęściej jest niezły. Albo przynajmniej przyzwoity i zadowalający. A trzeba przecież pamiętać, że mówimy o zawodniku, który z „Rycerzami Wiosny” związany jest jeszcze od czasu gry łodzian w II lidze. I do tego jego naturalnym środowiskiem jest środek pola, gdzie statystycznie u nowego trenera gra najmniej.

Od czasu powrotu do gry po przerwie spowodowaną pandemią Maciej Wolski rozegrał w barwach ŁKS-u siedem spotkań. W tym czasie Wojciech Stawowy przygotował dla 23-latka kilka niecodziennych dla niego zadań, bo jak dotąd był on kojarzony głównie z grą w drugiej linii. Tam na dobrą sprawę w kwestii Wolskiego trener i tak miał dużą dowolność, bo mógł go wystawić bezpośrednio w środku pola bądź na bokach pomocy. Wojciech Stawowy jednak poszedł krok dalej i zaczął sprawdzać możliwości swojego podopiecznego na bokach obrony w roli swobodnie grającego wahadłowego (poniżej grafika prezentująca średnie pozycje Macieja Wolskiego w meczach po pandemii; dane pochodzą z raportów statystycznych Ekstraklasa SA).

– Maciek to dla mnie piłkarz bardzo wszechstronny i na lewej stronie obrony, po powrocie po kontuzji Adriana Klimczaka, na ten moment radzi sobie najlepiej z trójki naszych lewych obrońców – mówił na konferencji prasowej po meczu ŁKS-u z Wisłą Kraków Wojciech Stawowy. We wcześniejszych spotkaniach nieźle wypalił wariant z Wolskim na prawej stronie obrony i niewiele zarzutów można mieć także w kwestii jego gry na jej lewej stronie. Pozostaje jednak pytanie: jak źle musi wyglądać na treningach Tadej Vidmajer, jeśli wyżej od niego w hierarchii lewych defensorów są nawet nominalny środkowy obrońca Jan Sobociński i pomocnik Maciej Wolski?

Odrodzenie Rozwandowicza

Maksymilian Rozwandowicz był jednym z tych zawodników, którzy drogę do ekstraklasy przebyli z ŁKS-em jeszcze od III ligi. Po awansie do elity otrzymał duży kredyt zaufania od trenera Moskala i przez rundę jesienną wraz z Janem Sobocińskim tworzył duet podstawowych stoperów zespołu. Zimowe transfery łodzian sprawiły jednak, że były kapitan „Rycerzy Wiosny” został odsunięty od meczowej jedenastki i stał się dopiero czwartym wyborem na środku obrony u byłego trenera Łódzkiego Klubu Sportowego.

Niewiele zapowiadało zmianę sytuacji po zmianie na stanowisku trenera. W kwestii budowy formacji obronnej Wojciech Stawowy miał podobny plan jak Kazimierz Moskal. Podstawowy duet środkowych obrońców tworzyli Moros Gracia z Dąbrowskim, a z biegiem czasu szanse zaczął dostawać także Jan Sobociński. Jeszcze wówczas realnie nie patrzono na wizję częstszej gry Masymiliana Rozwandowicza.

ŁKS jednak przegrywa mecz za meczem, obrona nie zdaje egzaminów, stąd trener Stawowy zaczął szukać innych rozwiązań. Jednym z nich było włączenie do jedenastki meczowej Maksa Rozwandowicza po półrocznej przerwie od gry. Ostatnie spotkanie w barwach łódzkiego klubu obrońca rozegrał jeszcze jesienią w przegranym 2:4 meczu z… właśnie Wisłą Kraków. Wówczas pojawił się na boisku w 15. minucie wskutek czerwonej kartki wyłapanej przez Kamila Juraszka. Zespołowi nie pomógł, ba, przyczynił się nawet do porażki, strzelając samobójczego gola w doliczonym czasie pierwszej części meczu.

Artur Kraszewski/ŁKS Łódź

Od tego czasu, aż do ostatniego piątku, nawet nie powąchał murawy w meczu ligowym, grając w koszulce ŁKS-u. Defensywny marazm łodzian sprawił jednak, że Stawowy po raz pierwszy sięgnął po Rozwandowicza, jednakże dając mu nieco inne zadania niż te, które obrońca ŁKS-u miał dotychczas. W 14 jesiennych meczach bez wyjątków występował na swojej naturalnej pozycji środkowego obrońcy. W piątkowym spotkaniu z Wisłą Kraków 26-latek zagrał jednak w nowej dla siebie roli defensywnego pomocnika.

I trzeba powiedzieć, że pomysł Stawowego nie okazał się nietrafiony. Oczywiście wizerunek boiskowy Rozwandowicza nadszarpuje głupio sprokurowany rzut karny dla Wisły (swoją drogą niewykorzystany przez Boguskiego), ale nie może to rzucić cień na całokształt jego gry, bo z jego postawy wyszło dla klubu wiele dobrego. Cały czas aktywny przy rozegraniu, także bardzo pewny w odbiorze i pojedynkach powietrznych. Pełnił funkcję cofającego się rozgrywającego, którą jak dotąd w ŁKS-ie Stawowego sprawował Dragoljub Srnić, i rażących błędów w jego grze na próżno szukać.

Pochwał Rozwandowiczowi na pomeczowej konferencji nie szczędził też Wojciech Stawowy. – Maks na pewno się sprawdził. Cieszę się bardzo z jego występu, bo uważam, że radził sobie bardzo dobrze zarówno na pozycji numer „6”, jak i na środku obrony – mówił po spotkaniu trener ŁKS-u.

Ponadto zaliczył najwięcej – bo aż 19 – wygranych pojedynków ze wszystkich piłkarzy na boisku, a do tego zapewnił ŁKS-owi aż 13 odbiorów piłki. W powietrzu wygrał 80% pojedynków, co potwierdza, że w tym aspekcie ma dużo więcej do zaoferowania niż Srnić. Co też ważne w kontekście reagowania na boiskowe wydarzenia, w trakcie spotkania można zawsze cofnąć Rozwandowicza na środek obrony. Z tego skorzystał też przeciwko Wiśle Kraków trener Stawowy, który ściągając z placu gry Sobocińskiego nie miał problemu z załataniem defensywnej luki. Generalnie zatem patrząc na piątkowe poczynania Rozwandowicza, może okazać się, że po przyjściu Morosa Gracii i Dąbrowskiego błędnie nie doceniono możliwości 26-latka.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze