Po przegranym w dramatycznych okolicznościach meczu z Lechią Gdańsk, w iście wisielczym nastroju był bramkarz Korony Kielce, Zbigniew Małkowski. Doświadczony zawodnik unikał zrzucania odpowiedzialności za wynik na kieleckich kibiców.
Kolejna porażka w dramatycznych okolicznościach…
Człowiek powoli zaczyna się przyzwyczajać…
Niektórzy zaczęli Cię już złośliwie nazywać Zbigniew „Trzy bramki” Małkowski. Dzisiaj mogły być trzy bramki, ale dla Was…
Mogły być, ale cóż zrobić. Z boiska wyglądało na to, że mamy mecz pod kontrolą. Strzeliliśmy bramkę na 2:0, a trzecia wisiała w powietrzu, wydawało się, że mecz jest już ustawiony. Niestety, po raz kolejny tracimy gole w juniorski sposób i tracimy tak potrzebne nam teraz punkty u siebie.
My jeszcze nie dowierzamy…
My w szatni wszyscy mieliśmy głowy w kolanach. Sami nie wiemy, czego nam potrzeba. Może egzorcysty, który przyszedłby i odczarował ten stadion? Zdobiliśmy wszystko, zostawiliśmy na boisku całe serce, chłopaki nabiegali się, a mimo tego punkty nie zostały w Kielcach. Teraz czeka nas dwa dni odpoczynku i kolejny mecz o życie z Arką Gdynia…
Może w ostatnich dziesięciu minutach zabrakło kibiców? (W proteście przeciwko zamykaniu stadionów większość widzów opuściła stadion w 80. minucie – przyp. red.)
Kibice byli z nami cały czas. Nawet jak wyszli poza stadion, to było słychać, jak dopingują. Być może chcieli zaśpiewać to, czego nie mogli na Arenie Kielc. Kibice zawsze byli z nami i nie można powiedzieć, że ich brak spowodował, że przegraliśmy.