Wisła – Dolha 4:0, Wisła – Lech 4:2


Mecz zapowiadany hitem szóstej kolejki Orange Ekstraklasy. Mecz, który miał pokazać prawdziwą siłę „Białej Gwiazdy” oraz „Kolejorza”. Mecz, który miał zapaść w pamięć wszystkim kibicom zgromadzonym na stadionie przy ulicy Reymonta, oraz przed telewizorami. Mecz, który... nie zawiódł pokładanych w nim nadziei.


Udostępnij na Udostępnij na

Zapraszamy na spektakl

Wszystko zaczęło się o godzinie 18:15 czasu… krakowskiego, jeśli można tak to ująć. Na scenie, która umiejscowiona jest już od dawien dawna przy ulicy Reymonta, prezentować się mieli aktorzy z Krakowa, oraz przyjezdni, należycie ugoszczeni, z Poznania. Do tego, by widowisko mogło się podobać, oprócz dobrej gry aktorów, potrzebni byli również odpowiedzialni za scenariusz boiskowych wydarzeń. Było ich trzech – jeden, w liczbie ponad 20 tysięcy dbał o widowisko przez pełne 90 minut; drugi skupił się na pierwszej połowie seansu, natomiast trzeciemu nie pozostało nic innego, jak zadbać o odpowiednie emocje w drugich 45 minutach.

Wszystkie role rozdane, wszystko zaplanowane, zatem „poloneza czas zacząć”. I zatańczyli z obrońcami Lecha podopieczni Macieja Skorży, aż miło było na to patrzeć. Prawdziwego krakowiaka piłkarze Wisły zatańczyli z… Emilianem Dolhą. Były golkiper „Białej Gwiazdy” w dość niejasnych okolicznościach przed rozpoczęciem obecnego sezonu stał się zawodnikiem Lecha, czego wybaczyć nie mogą mu fani Wisły Kraków. To, jak bardzo zabolała kibiców zmiana barw klubowych przez rumuńskiego bramkarza, sam „zainteresowany” odczuł bardzo szybko. Każdy jego kontakt z piłką kwitowany był przeraźliwym gwizdem ponad 20 tysięcy kibiców, co sprawiało, że bramkarz Lecha momentami sprawiał wrażenie zupełnie zagubionego. Prawdziwym „gwoździem do trumny” w psychice Dolhy było jednak skandowane jego imię, gdy puścił jeszcze przed przerwą czwartego gola. Nie tylko on jednak w pierwszej połowie zagrał zdecydowanie poniżej oczekiwań Franciszka Smudy. Cały zespół „Kolejorza” zagrał chyba najsłabsze 45 minut w tym sezonie, a Wisła Kraków jak przystało na klasową drużynę bezlitośnie to wykorzystała. Strzelecką formą błyszczy Paweł Brozek, który zdobył w tym spotkaniu swoją szóstą i siódmą bramkę w obecnym sezonie, co przynosi efekt w postaci zainteresowania się jego osobą przez Elche, do którego z Wisły wcześniej przeszedł Tomasz Frankowski. Dwa gole dołożył jeszcze Jean Paulista, o którym Skorża mówi w samych superlatywach, jednak… nie potrafi dla niego znaleźć odpowiedniego miejsca na boisku. Czyżby kłopot bogactwa?

Po przerwie na placu gry nie zobaczyliśmy już Dolhy, którego w bramce zastąpił Krzysztof Kotorowski, dzięki czemu uszy zgromadzonych na stadionie Wisły mogły odpocząć od przeraźliwych gwizdów. Lech wyszedł zmobilizowany i aż strach pomyśleć, jak w przerwie musiał był zdenerwowany Franciszek Smuda, który do takich wyników nie jest z pewnością przyzwyczajony. Goście zagrali odważniej i mądrze, dzięki czemu spotkanie się wyrównało, a piłkarze z Poznania zmniejszyli rozmiary porażki jedynie do dwóch bramek. Duża w tym zasługa wyrastającego na nową gwiazdę Lecha Jakuba Wilka oraz… Dariusza Dudki, który w dość bezmyślny sposób zarobił dwie żółte kartki i w konsekwencji musiał zejść do szatni. Swoje szansę miał Lech, swoje szanse miała również Wisła, a najlepszą Paweł Brożek, jednak napastnikowi gospodarzy zabrakło zimnej krwi i mając przed sobą pustą bramkę, trafił jedynie w słupek.

Oby tak dalej

Poziom meczu z pewnością był bardzo wysoki, jednak nie sposób tutaj nie wspomnieć o kibicach „Białej Gwiazdy”, którzy zapewnili piłkarskim emocjom niesamowitą oprawę. Największe wrażenie robiła na wszystkich otwarta przed tym meczem trybuna D, na której zasiadło ponad 5 tysięcy ludzi. Ciężko może być utrzymać tak wysoką frekwencje na wszystkich meczach rozgrywanych w Krakowie, jednak z pewnością te najbardziej utytułowane zespoły przyjeżdżające pod Wawel, będą ściągać na stadion komplet widzów.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze