Wierni po zwycięstwie, dumni po remisie? Polska mentalność…


W końcu mamy reprezentację na miarę oczekiwań

17 czerwca 2016 Wierni po zwycięstwie, dumni po remisie? Polska mentalność…

Co tu dużo mówić? Wygrana z Irlandią Północną była obowiązkiem, remis z Niemcami każdy by brał w ciemno. Teraz zostaje tylko niedosyt, bo gdyby Milik miał troszkę lepszy dzień, to świętowalibyśmy już wyjście z grupy. I to pewnie z pierwszego miejsca. Matematycznie nadal musimy walczyć o swoje, ale jest dobrze. Polska wyrosła na wielką drużynę!


Udostępnij na Udostępnij na

Śmieszą mnie komentarze typu „taka słaba Irlandia, a my tylko 1:0”. Spójrzmy na Ukrainę – niby dobry mecz z Niemcami, a z „Zielono-Białą Armią” znowu dwie bramki w plecy. Ta „słaba” Irlandia wygrała swoją grupę kwalifikacyjną, tylko raz schodząc z boiska z opuszczonymi głowami. OK, może to nie jest zbyt przekonujące, bo ich rywale nie byli zbyt wymagający. Niedzielny mecz jednak pokazał, że może nie są oni piłkarską potęgą, ale gra się z nimi bardzo trudno. Nam udało się przebić przez ten siedmio- lub czasem nawet więcej osobową fortecę i zgarnąć historyczne trzy punkty. Może pomógł nam trening z „Wyspiarzami” podczas eliminacji? Na pewno dało to naszym „Orzełkom” sporo doświadczenie. Równie cenne były lekcje z Niemcami, z których odrobiliśmy pracę domową.

Prezes Boniek ma rację – Polacy nie potrafią racjonalnie podchodzić do meczów. Z Irlandczykami, gdzie trzy punkty były, bądź co bądź, obowiązkiem, każdy czekał na potknięcie. Przychodzi mecz z Niemcami – oczekiwania nagle rosną. Wierni po zwycięstwie, dumni po remisie. Co to za podejście? Przecież na dobrą sprawę porażka z „Die Mannschaft” była nam przypisana od razu po losowaniu. To prawda, raz się udało z nimi wygrać, choć wynik był znacznie lepszy od gry. Za drugim razem było odwrotnie – graliśmy dobrze, punkty zostały we Frankfurcie. No ale szanujmy się, to są MISTRZOWIE ŚWIATA! Drużyna turniejowa, która jakich by nie zagrała eliminacji czy meczów towarzyskich, zawsze będzie faworytem do zwycięstwa!

Wygrać z Niemcami? Please…

Osobiście twardo stawiałem na remis w tym spotkaniu, choć przyznam szczerze, że sam w to nie wierzyłem. Wydawało mi się, że wisi nad nami jakaś klątwa, że nie potrafimy grać na tych wielkich imprezach, a los jeszcze jak na złość zawsze przydziela nam tych parszywych Niemców, którzy „na koniec i tak zawsze wygrywają”. Tylko szaleniec mógł myśleć, że dziś wygramy. Jak jeszcze pojawiły się składy, a tam Hummels… Pomyślałem, że o bramki będzie tego wieczoru trudno. I nie myliłem się, były już kapitan Borussii potwierdził, że jest jednym z najlepszych stoperów na świecie: nic nie przechodziło przez jego strefę, a gdy już przytrafił mu się jakiś błąd, szybko go naprawiał. Klasa.

Ale po drugiej stronie boiska my też mieliśmy naszego profesora. Był nim Michał Pazdan. Z „Pazdim” bywało różnie – raz go chwaliliśmy, raz po nim jechaliśmy, często zastanawialiśmy się, czy zasłużył na miejsce w składzie. Ale to, co pokazał w czwartkowy wieczór, było genialne. 80% celnych podań, siedem przechwytów piłki, cudo. Jak dołączymy niego tego bezbłędnego Glika, dwóch bocznych obrońców, którzy z minuty na minutę coraz śmielej poczynali sobie na połowie rywala, i prawie bezrobotnego Fabiańskiego, który i tak popisał się dwiema ważnymi interwencjami, otrzymamy cenny punkt na wagę awansu. Do ostatnich minut drżałem o wynik, ciągle przed oczami miałem rok 2006 i bezradnego Artura Boruca. Ale nie, po raz kolejny udało się zrobić psikusa, podkreślam, złotym medalistom mistrzostw świata!

Michał Pazdan zaliczył siedem odbiorów przeciwko Niemcom. Do tej pory to najlepszy wynik na tym Euro.

Może to starcie z podopiecznymi odrażającego Loewa nie było najlepszym spotkaniem na Euro (choć tu chyba każdy mecz walczy o miano tego najgorszego). Może i nie był to najlepszy występ Polski pod wodzą Adama Nawałki. Ale Polacy w stu procentach zrealizowali plan, to, co do nich należy. I choć pierwsza połowa pozostawiała wiele do życzenia, bo optycznie stroną dominującą byli mistrzowie świata, to w drugiej połowie zaczęliśmy naciskać na naszych zachodnich sąsiadów. W końcu było widać, że nasi chcą, że się starają, nie to, co cztery lata temu. W końcu widzieliśmy tę krew, pot i łzy, o których na początku swojej kadencji mówił Nawałka. Był pressing, była walka, agresja. W końcu mamy drużynę, a nie zlepek indywidualności. To wszystko „Biało-Czerwonym” wpoił właśnie ten krakowianin z klasą.

 

Fajnie jest widzieć, jak Gary Lineker zachwyca się Kapustką. Fajnie czytać w zagranicznych mediach, że Niemcy powinni cieszyć się z remisu. Fajnie, że w końcu sprostaliśmy oczekiwaniom, że możemy być dumni za naszej reprezentacji. Po tych czterech turniejach niepowodzeń, po fatalnych eliminacjach za Fornalika, bałem się, że ta kadra już nie wyjdzie na ludzi. Przyszedł Nawałka, dał awans w niezłym stylu i zamiast drastycznie przekłuwać balonik igłą tak, jak to robili poprzedni selekcjonerzy, powoli spuszcza z niego powietrze. Możemy głośno powiedzieć, że zaczynamy liczyć się w Europie.

Uwierzmy w końcu w tę reprezentację, traktujmy ją poważnie. Nie oczekujmy od razu mistrzostwa świata czy kontynentu, ale wymagajmy od niej tego, na co ją stać. Mecz z Ukrainą musi być tylko formalnością, więc nie mówmy, że to będzie trudne spotkanie. Jeżeli po wyjściu z grupy wpadniemy na Szwajcarię czy Rumunię, to jestem przekonany, że ich rozniesiemy. Stancu może sobie strzelać te swoje karne, to nic nie da, my strzelimy więcej. Błędy Djourou do tej pory uchodziły mu na sucho. 25 czerwca nie podniesie się z łopatek. Szkoda tylko, że później na drodze stanąć może Hiszpania… Ale kto wie ;)

 

Komentarze
Natalia (gość) - 8 lat temu

Bardzo ładny artykuł. Pozdrawiam cieplutko

Odpowiedz
Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze