Werter na stadionie przy Rychlińskiego


Podbeskidzie zamiast się rozwijać szybuje coraz niżej w dół tabeli ligowej

29 października 2025 Werter na stadionie przy Rychlińskiego
Krzysztof Porebski / PressFocus

Podbeskidzie Bielsko-Biała po spadku do drugiej ligi miało w dość szybkim tempie wrócić na poziom pierwszoligowy. Nic bardziej mylnego. Gracze z Bielska-Białej w zeszłym sezonie rozczarowywali formą na jesień. Wiosną było już lepiej jednak nie wystarczyło to do zapewnienia sobie udziału w strefie barażowej. W tym sezonie jest gorzej. Drużyna gra słabo od początku tego sezonu i traci punkty z najgorszymi ekipami w lidze, które poziomem są już za burtą Betclic 2. Ligi. W między czasie doszło do dziwnej zmiany trenera, w drużynie mamy do czynienia z źle skompletowaną kadrą, a i wewnątrz klubu nie dzieje się najlepiej.


Udostępnij na Udostępnij na

Drużynę Podbeskidzia można porównać do tytułowego Wertera z powieści Johanna Wolfganga von Goethego „Cierpienia młodego Wertera”. Werter był młodym człowiekiem pełnym nadziei, wrażliwości i marzeń, który pragnął życia spokojnego, w zgodzie z własnymi oczekiwaniami i ideałami. Tymczasem rzeczywistość nie pozwalała mu zaznać spokoju – musiał mierzyć się z trudnościami, które przewyższały jego możliwości, a jego cierpienie rosło z każdą chwilą.

Podobnie czują się kibice Podbeskidzia. Jeszcze przed sezonem marzyli o spokojnym awansie. O drużynie, która będzie konsekwentnie walczyć o sukcesy i nie zaskoczy ich kolejnymi kryzysami. Tymczasem drużyna gra słabo, klub boryka się z problemami organizacyjnymi, a atmosfera wokół zespołu jest napięta. Każdy mecz to kolejna dawka frustracji i niepokoju, a nadzieje kibiców rozbijają się o realia, których nie są w stanie zmienić. Tak jak Werter, który cierpiał z powodu konfliktu między marzeniami a rzeczywistością, tak i fani „Górali” przeżywają teraz swoje własne, sportowe wewnętrzne rozdarcie i sportowe cierpienie.

Miał być awans – będzie spadek?

Klub z Bielska to w pewnym sensie fenomen w polskiej piłce. Nie dawno klub kojarzony permanentnie z ekstraklasą i rozgrywkami pierwszej ligi, a teraz obiekt drwin i żartów ze względu na ich aktualne położenie. Ale od początku. Podbeskidzie po zmianie sternika zdawało się piąć w górę. Nie chodzi tutaj o typowo organizacyjne aspekty bowiem Podbeskidzie zaczęło również dobrze grać. Regularnie punktowali i według wielu można było ich uznawać za najlepszą drużynę w lidze w tamtym okresie. Mimo, że finalnie nie udało się dostać do strefy baraży kibice mieli nadzieję, że ekipa trenera Brede utrzyma swoją formę i będzie faworytem od początku.

W nowy sezon Podbeskidzie weszło tak jak mogli do tego przywyknąć kibice w Bielsku. Najpierw porażka 3-1 z Sandecją, a tydzień później 5-2 z Stalą Stalowa Wola. Według wielu informacji już wtedy było blisko do zwolnienia trenera Krzysztofa Brede. Według rozmówców, z którymi rozmawiał Jakub Fudali z Goal.pl wtedy miało dojść do pierwszego rozłamu w klubie, a sam prezes miał mieć wiele zastrzeżeń.

PressFocus

Wtedy pierwszy raz pojawił się temat zwolnienia trenera. Właściciele byli wściekli, a prezes zaznaczył sobie przy nazwisku szkoleniowca duży znak zapytania.

Chwilę po tym zawodnicy zaczęli grać na miarę oczekiwań kibiców, lecz styl pozostawiał wiele do życzenia. Mecze były szarpane, było dużo niepewności i było widać, że nie jest to optymalna forma piłkarzy. Po przekonywującym zwycięstwo w Kaliszu gracze z Bielska wskoczyli do pierwszej szóstki i wydawało się, że to początek dobrych momentów w tym sezonie. Przyszedł jednak kryzys. Pod koniec września „Górale” przegrali zaskakująco z GKS-em Wikielec i Rekordem. Szalę goryczy przelała porażka z Wartą Poznań, która definitywnie skreśliła Krzysztofa Brede z stanowiska trenera Podbeskidzia. Krzysztof Sałajczyk skomentował to w ten sposób: – To była moja decyzja, skonsultowana z Radą Nadzorczą klubu. Zadecydowały tylko wyniki sportowe.

Co było prawdziwą przyczyną zwolnienia?

Coraz więcej przesłanek wskazuje na to, że decyzja o odsunięciu szkoleniowca Podbeskidzia zapadła już wcześniej, a klub jedynie czekał na dogodną okazję, by ją ogłosić. Idealnym momentem okazały się dwie kolejne porażki ligowe. Jak udało się ustalić Jakubowi Fudaliemu – który szerzej opisał kulisy w swoim materiale na Goal.pl tuż po meczu z Wartą Poznań prezes miał poinformować Bredego o zmianie na stanowisku. Spotkanie odbyło się późnym wieczorem i według części relacji trwało bardzo długo, co sugeruje, że rozmowa była burzliwa.

Z relacji osób zbliżonych do klubu, wynika także, że relacje na linii prezes–trener od początku nie należały do najłatwiejszych. Jeden z rozmówców sugeruje, że między panami nigdy nie było dobrze, a drobne zgrzyty i nieporozumienia miały miejsce od pierwszych tygodni współpracy. Przykładem jest choćby sytuacja z deklaracją wyjazdu drużyny na zimowy obóz do Turcji. Obietnica złożona została przez prezesa bez wcześniejszych konsultacji ze sztabem. Więc można w stu procentach zrozumieć zdziwienie i rozszczenia trenera. Oficjalnie władze klubu zapewniają jednak, że doceniają wysiłek i wkład trenera. Czyli mówią to, co należałoby powiedzieć przy okazji zwolnienia.

Formalnie Brede nie stracił pracy w sensie prawnym, ponieważ jego umowa obowiązuje do końca sezonu, więc przez kolejne osiem miesięcy nadal będzie pobierać wynagrodzenie. To wzbudziło niezadowolenie części kibiców, choć – jak wynika z ustaleń wyżej wspomnianego redaktora istniała propozycja, by trener przejął obowiązki w strukturach sportowych i akademii po podpisaniu aneksu. Rozwiązanie to nie zostało jednak zaakceptowane. Pojawiają się też nieoficjalne informacje o klauzuli pozwalającej na tańsze zakończenie współpracy poprzez jednorazowe rozliczenie, lecz z uwagi na poufność kontraktowych szczegółów nie udało się niczego potwierdzić.

Kim jest prezes Sałajczyk?

Kiedy ostatni raz poruszaliśmy wątek sternika w Podbeskidziu jego miejsce zajmował Krzysztof Przeradzki. Jego nieudolne rządy doprowadziły do sporych zmian w klubie. Wówczas po pierwszych tragicznych derbach Bielska-Białej swoją wizytę zapowiedział wiceprezydent miasta i przewodniczący rady nadzorczej – Piotr Kucia. Kontrola zakończyła się negatywnie i jeszcze przed nowym rokiem klub miał nowego szefa.  Właściciele zdecydowali się przeprowadzić otwarty konkurs, do którego zgłosiło się kilkanaście osób.

Podbeskidzie Bielsko-Biała/X

Wśród kandydatów pojawili się m.in. Bartosz Sarnowski, wcześniej prezes Górnika Zabrze, oraz Michał Miąc – od lat związany z klubem i po odejściu Przeradzkiego pełniący obowiązki zarządcze jako prokurent. Ludzie dobrze znający funkcjonowanie Podbeskidzia od początku zakładali, że rywalizacja rozstrzygnie się właśnie między tą dwójką. – Najlogiczniejszym wyborem wydaje się Sarnowski, ale szkoda Miąca – oceniał w listopadzie 2024 roku jeden z wpływowych klubowych działaczy. Tymczasem pojawiła się niespodziewana kandydatura Krzysztofa Sałajczyka, osoby praktycznie nieznanej bielskim środowisku, a wcześniej krótko związanej z Wartą Poznań. Jego nominacja wprawiła kibiców w zdumienie, zwłaszcza że trudno było wskazać konkretne argumenty przemawiające za tą decyzją.

Trudno też było wskazać przewagę Sałajczyka w kontekście doświadczenia, ponieważ inni kandydaci – jak choćby Sarnowski mieli zbliżone lub nawet szersze kompetencje w prowadzeniu klubu. Zastrzeżenia budził także sam sposób prezentowania wizji rozwoju Podbeskidzia. Materiały przygotowane przez Miąca i Sałajczyka różniły się od siebie bardzo głównie w merytoryce, wizji czy typowo technicznym wymiarze.

***

Ostatecznie jednak to Krzysztof Sałajczyk został powołany na prezesa TS Podbeskidzie S.A. w listopadzie 2024 roku. Początkowy okres jego pracy upłynął pod znakiem porządkowania spraw finansowych i organizacyjnych, które pozostawił po sobie poprzedni zarząd. Skala problemów była tak poważna, że w grudniu zeszłego roku piłkarze nie otrzymali pensji, a drużyna zrzucała się, by kilku najmniej zarabiających zawodników mogło wrócić do rodzin na święta. Dopiero później udało się ustabilizować sytuację, głównie dzięki środkom dokapitalizowującym przekazanym przez miasto. To właśnie interwencja właścicieli – w praktyce jednego z nich – poprawiła kondycję finansową klubu i w pewnym stopniu naprawiła wcześniejsze zaniedbania.

Organizacja w klubie nie jest dobra, ale nie jest też zła

Podbeskidzie, mimo że dysponuje jednym z najwyższych budżetów w całej Betclic 2. Lidze, ma ogromny problem w obszarze zarządzania sportem. Struktura odpowiedzialna za planowanie transferów i rozwój kadry jest w praktyce jednoosobowa – wspiera ją jedynie prawnik, lecz trudno na tej bazie budować długofalową strategię. Dla porównania wystarczy spojrzeć na Hutnika Kraków, gdzie funkcjonuje rozbudowany dział skautingu z pełnoprawnym dyrektorem sportowym i kilkoma skautami, dzięki czemu klub potrafi regularnie pozyskiwać zawodników z niższych lig i później na nich zarabiać. W Bielsku-Białej wygląda to dużo skromniej. Przez dłuższy czas za politykę transferową odpowiadali wspólnie Jakub Ochodek oraz trener Krzysztof Brede. Po rozstaniu z Brede cała odpowiedzialność spoczywa już tylko na Ochodku.

W ostatnich miesiącach przewinęło się jednak kilka nazwisk kandydatów do wzmocnienia pionu sportowego. Jednym z nich był Tomasz Wichniarek, choć jego oczekiwania finansowe przekraczały możliwości klubu. Jednakże z informacji z zewnątrz można usłyszeć iż proponował on elastyczną formę współpracy – trzy dni w tygodniu za ok. 20 tysięcy złotych miesięcznie, co przy jego dorobku uchodzi za kwotę raczej umiarkowaną. Mimo to prezes Sałajczyk odrzucił ten model. Pojawiła się też druga osoba, której wymagania były jeszcze mniejsze, lecz finalnie i ten wybór nie doszedł do skutku.

Zapytany o kulisy tych decyzji, prezes Sałajczyk stwierdził jedynie, że zależy mu na osobie realnie obecnej w klubie i kierującej pełnoprawnym działem skautingu, a nie na kogoś, kto jedynie „zagląda od czasu do czasu”.

***

Wśród osób blisko klubu panuje jednak przekonanie, że to właśnie brak odpowiedniej obsady w pionie sportowym, a szczególnie letnie zaniedbania transferowe – brak skutecznego napastnika i zawodnika na bok obrony, a także zbyt późne finalizowanie ruchów kadrowych – w dużym stopniu wpłynął na formę drużyny. Niestety, niewiele wskazuje na to, by sytuacja kadrowo-organizacyjna w tym obszarze została uporządkowana przed zimowym oknem transferowym. Warto jednak wspomnieć, że obecność dyrektora sportowego w klubie na poziomie drugiej ligi to nie taka oczywistość jak może się wydawać. Wiele klubów nie posiada takiej osoby, a potrafi sobie radzić na takiej płaszczyźnie.

Finanse uporządkowane

W klubie podwyższono kapitał zakładowy, który se facto nie miał bezpośredniego wpływu na bieżącą płynność finansową, lecz był ważnym elementem porządkowania dawnych zobowiązań. Dzięki wsparciu miasta oraz zaangażowaniu Edwarda Łukosza udało się spłacić znaczną część długów, co pozwoliło klubowi ustabilizować sytuację i wyjść z najtrudniejszego etapu. Na tym poziomie ligowym trudno jednak mówić o zyskach operacyjnych – kluczowe pozostaje utrzymywanie finansowej równowagi i stopniowy wzrost przychodów.

Po niemal roku działania nowego zarządu widać pierwsze zmiany organizacyjne: wprowadzono bardziej przejrzyste procedury, ujednolicono standardy pracy i zapewniono większy porządek w codziennym funkcjonowaniu struktur klubowych.  Z kolei osoba dobrze zorientowana w realiach Podbeskidzia opisuje styl pracy prezesa Krzysztofa Sałajczyka jako dość swobodny i oparty na dużej autonomii dla pracowników. Jej zdaniem w klubie panuje luźniejsza atmosfera, choć sam prezes nie zawsze wykazuje się zdecydowaniem przy kluczowych decyzjach. Jednocześnie trzeba mu przypisać, że w zakresie finansów udało się doprowadzić do znaczącego ograniczenia zadłużenia – mowa o spłacie około 80 procent wcześniejszych zobowiązań.

Zaskakujący wybór nowego trenera

5 października, w niedzielę po wieczornym zwolnieniu trenera Brede, władze Podbeskidzia opublikowały oficjalny komunikat o dymisji szkoleniowca. Zawodnicy dowiedzieli się o tym głównie z mediów społecznościowych, co wywołało w szatni spore zaskoczenie. Część graczy miała wątpliwości co do tej decyzji, wskazując, że drużyna potrafiłaby poradzić sobie z trudną sytuacją bez zmiany trenera.

Już następnego dnia obowiązki pierwszego trenera przejął dotychczasowy asystent, Tomasz Pawliczak. Ruch ten sugerował, że odpowiedzialność za wyniki spoczywa głównie na głównym szkoleniowcu, a reszta sztabu pozostaje w mniejszym stopniu obciążona odpowiedzialnością. Mimo początkowych zapewnień o odmiennym podejściu asystentów, w praktyce kontynuowano pracę zgodnie z wcześniejszą koncepcją, wprowadzając jedynie kosmetyczne zmiany. Formalnie Pawliczak objął funkcję pierwszego trenera, choć jego współpraca z innymi członkami sztabu była praktycznie równorzędna. Po zmianie szkoleniowca zdecydowano się także na zmianę bramkarza – miejsce doświadczonego Konrada Forenca zajął młody Szymon Brańczyk. Decyzja ta nie była jednogłośna w sztabie, a niektórzy kwestionowali gotowość młodzieżowca do gry w tak trudnym okresie, co częściowo potwierdziły problemy w jednym z kolejnych spotkań.

Krzysztof Dzierzawa / Pressfocus

W sztabie Podbeskidzia szczególną rolę odgrywa Dawid Plizga, który pierwotnie nie był pierwszym wyborem na stanowisko asystenta. Ostatecznie został zatrudniony ze względu na doświadczenie i wcześniejszą współpracę z prezesem klubu.

Prezes zapewnił, że Pawliczak poprowadzi drużynę w pierwszych trzech meczach rundy. Mimo niezadowalających wyników w początkowych spotkaniach, szkoleniowiec pozostaje na stanowisku przynajmniej do końca rundy. Decyzja ta wynika w dużej mierze z kwestii finansowych, ponieważ klub nie chce angażować nowego trenera wraz z jego własnym sztabem, co wiązałoby się z dużymi kosztami. Warto jeszcze wspomnieć, iż do klubu w niedawnym czasie wpłynęło aż 70 zgłoszeń od trenerów chętnych podjąć pracę w klubie.

Źle poskładana kadra

Kadra Podbeskidzia wciąż pozostawia wiele do życzenia pod względem jakości i odpowiedniego zbalansowania pozycji. Letnie okno transferowe nie przyniosło wzmocnień w kluczowych strefach boiska – nie sprowadzono żadnego napastnika, który mógłby realnie rywalizować o miejsce w pierwszym składzie. Zamiast tego w klubie pojawiła się grupa skrzydłowych, zajmujących miejsca zawodnikom, którzy wcześniej wyraźnie zasługiwali na szansę gry, jak np. Bartosz Florek.

Po transferze Michała Willmanna do Hiszpanii środki uzyskane z jego sprzedaży nie zostały przeznaczone na wzmocnienie boku obrony. Jedynym nabytkiem został Kabaj, wypożyczony z Rakowa, który jednak szybko trafił do rezerw, nie wnosząc znaczącej jakości do pierwszej drużyny. W środku defensywy klub dysponuje trzema stoperami, którzy realnie mogą występować w wyjściowym składzie, ale jeden z nich jest obecnie wyłączony z gry na kilka miesięcy z powodu kontuzji, co dodatkowo ogranicza możliwości rotacji.

Obecna konfiguracja kadrowa sprawia wrażenie przypadkowej i źle przemyślanej. Brak odpowiednich wzmocnień na kluczowych pozycjach, nadmiar zawodników na skrzydłach kosztem młodych talentów oraz ograniczona liczba dostępnych środkowych obrońców utrudniają trenerowi pracę i mocno ograniczają potencjał zespołu w kontekście rywalizacji ligowej.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze