Watford rewelacją na starcie sezonu, nowy idol Emirates Stadium?


"Szerszenie" sensacyjnie pokonały Tottenham na zakończenie kolejki. Wygrał także Arsenal i Manchester United

2 września 2018 Watford rewelacją na starcie sezonu, nowy idol Emirates Stadium?

Wiele osób skazywało Watford na walkę o pozostanie w elicie. I niewykluczone, że tak właśnie będzie. Na starcie sezonu 2018/2019 Watford pokazuje jednak klasę i to "Szerszenie" jako jedyni dotrzymują kroku Chelsea i Liverpoolowi. O sile prezentowanej w pierwszych tygodniach rozgrywek przez fantastycznego Jose Holebasa i spółkę przekonał się dzisiaj jeden z kandydatów do tytułu mistrzowskiego.


Udostępnij na Udostępnij na

Powtórka z rozrywki

Sierpień i wrzesień 2017 roku. Watford zaskakuje wszystkich na starcie nowego sezonu. Po czterech pierwszych kolejkach zachowuje miano niepokonanej drużyny. Bolesna porażka 0:6 z Manchesterem City w piątej serii gier nie załamuje ich, wręcz przeciwnie. W następnych meczach gromadzą kolejne siedem punktów, ogrywając m.in Arsenal. Do połowy października balansują na granicy podium.

Rok później mamy do czynienia z istnym déjà vu. A nawet jest lepiej. Nie Tottenham, nie Manchester City, a właśnie Watford dotrzymuje kroku Liverpoolowi i Chelsea, gromadząc na starcie sezonu 2018/2019 komplet punktów. Ofiarą fenomenalnych „Szerszeni” został dzisiaj zespół prowadzony przez Mauricio Pochettino. Kluczową rolę po raz kolejny odegrał boczny obrońca Jose Holebas, który zaliczył dwie asysty w starciu wygranym przez jego zespół 2:1.

Watford ponownie przeżywa swoje wielkie dni. Raczej mało prawdopodobne, aby na dłużej utrzymali tak dobrą dyspozycję. Niech ekipa z Vicarage Road cieszy się z okresu chwały. Pokonać aspirujący do sukcesów Tottenham to nie byle co. Piłkarzom Javiego Gracii należą się ogromne brawa.

Guendouzi na kartach historii Arsenalu

Wydawało się, że wspominając o letnich transferach Arsenalu, pierwszymi nazwiskami, które przyjdą do głowy, będą Leno czy Torreira. To na nich skupiała się głównie uwaga. Sprowadzonego z drugoligowego Lorient Matteo Guendouziego nikt raczej nie brał na poważnie. Zapowiadał się na element zapychający kadrę bądź na gościa, który lada chwila w celu łapania cennego doświadczenia oraz kolejnych boiskowych minut zostanie wypożyczony.

Minął okres przygotowawczy, ruszyła liga, a o 19-letnim Francuzie mówi się najwięcej. Z miejsca stał się pupilkiem Emery’ego, notując dzisiaj czwarty kolejny mecz z rzędu w wyjściowym składzie. Jego dotychczasowa dyspozycja przypomina prawdziwą sinusoidę, jednakże jak na piłkarza, który nie tak dawno rywalizował z drużynami pokroju Clermont Foot bądź Chateauroux, a teraz nakazano mu grać przeciwko najlepszym piłkarzom globu reprezentującym barwy Chelsea i Manchesteru City, wygląda to bardzo obiecująco. Za Francuza należy trzymać kciuki, aby nie okazał się chwilową ciekawostką, lecz wyrósł na naprawdę dobrego zawodnika.

Podczas rywalizacji z Cardiff już przeszedł do historii Arsenalu. Jako czwarty młodzieżowiec w barwach „Kanonierów” po Nicolasie Anelce, Cescu Fabregasie i Johanie Djourou wystąpił w pierwszych czterech kolejnych meczach na starcie sezonu. Zdecydowanie warto przyglądać się dalszemu rozwojowi tego piłkarza.

Co do samego meczu Arsenal znów się męczył. Zupełnie identycznie jak w zeszły weekend przeciwko West Hamowi. Pomimo niezbyt oszałamiającego występu podopiecznych Unaia Emery’ego należy jednak docenić ich upór w dążeniu do wyszarpania trzech punktów w sytuacji, gdy dwukrotnie tracili prowadzenie. Wydaje się, że wygrane 3:2 starcie z Cardiff jak na tacy wyłożyło hiszpańskiemu menedżerowi Arsenalu potencjalne kadrowe rozwiązania na kolejny ligowy bój.

Aubameyang i Lacazette są stworzeni, aby grać ze sobą jednocześnie. Kapitalną zmianę dał Lucas Torreira, który jak najszybciej powinien zluzować Granita Xhakę. No i oczywiście kwestia bramkarza. W jakiej dyspozycji znajduje się Petr Cech, wiadomo od dawna i dzisiaj po raz kolejny dobitnie było to widać. Czy to już czas na Bernda Leno?

Co do Cardiff beniaminek doczekał się wreszcie pierwszych bramek w sezonie. Naprawdę szkoda walijskiej ekipy. Wykonali dzisiaj ogrom fantastycznej pracy i gdyby na świecie istniała sprawiedliwość, powinni ugrać jeden punkt. Szkoda tym bardziej, gdyż kolejne tygodnie zapowiadają się znacznie trudniej. Pojedynki z Chelsea oraz Manchesterem City przynajmniej w teorii można spisać na straty.

Lukaku razy dwa

Nie da się ukryć, że za wszystkimi osobami związanymi z Manchesterem United bardzo trudne dni. Atmosfera na Old Trafford zrobiła się bardzo toksyczna. Media na Wyspach Brytyjskich są coraz bardziej bezlitosne dla Jose Mourinho. Wielu wręcz twierdziło, że spotkanie z Burnley miało być meczem o posadę Portugalczyka.

Za sprawą Romelu Lukaku przynajmniej na razie została ona uratowana. Reprezentant Belgii dwukrotnie pokonał Joe Harta, gwarantując „Czerwonym Diabłom” pewną wygraną. Oczywiście w ogólnym rozrachunku niewiele to zmienia i diametralnie nie poprawi nastrojów w zespole. Dla czerwonej części Manchesteru nadchodząca przerwa może być niczym manna z nieba. To idealny moment, aby wszyscy, począwszy od Mourinho przez piłkarzy, dyrektora generalnego Eda Woodwarda aż po kibiców, mogli poukładać na swój sposób panujący w głowach bałagan.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze