W niektórych krajach rozgrywki lig już się zaczęły – jak choćby w Polsce, a w innych – zwłaszcza tych uważanych za lepsze – wciąż trwają przygotowania do nowego sezonu. Jednym z miejsc, które pada wyborem wielu klubów w czasie zgrupowań, jest malownicza Szwajcaria, gdzie drużyny znaleźć mogą doskonale warunki i spokój. Kraj ten oferuje też wiele towarzyskich rozgrywek, jak choćby Uhren Cup czy Festival Foot des Alpes, a to w czasie piłkarskiej suszy dobre również dla futbolowych kibiców. Odwiedziliśmy ten kraj i mamy dla was małą relację!
W ostatni weekend zaczęło się wielkie granie w naszym kraju, do rywalizacji wrócili znakomici ligowcy, a ich poczynania mogło w końcu obejrzeć tęskniące za ekstraklasą grono piłkarskich sympatyków. Ruszyła również liga w Szwajcarii, w której mistrz, Young Boys, zremisował sensacyjne pierwszy mecz z beniaminkiem z Genewy, Servette FC. Nie na tym jednak chcemy się skupić, ale zostańmy w tych jakże fajnych alpejskich klimatach…
Jako swoją bazę do szlifowania formy przed każdym nowym sezonem Szwajcarię wybiera wiele europejskich – i nie tylko – klubów. Rok rocznie pojawiają się tutaj wielkie i uznane marki, a dzięki obecności innych mogą rozgrywać owocne mecze towarzyskie. Swego czasu lubił przyjeżdżać tu Real Madryt, grając między innymi ze Stade Nyonnais, przyjeżdżały drużyny brazylijskie, rosyjskie, polskie i wiele innych. Trudno znaleźć jakiś klub, który nigdy nie korzystał z uroków malowniczo usytuowanego państwa Helwetów.
Od kilku lat w tym małym kraju każdego lata odbywa się także wiele towarzyskich imprez, jak choćby mający swoją historię i renomę Uhren Cup czy przyciągający sporą liczbę europejskich potentatów Festival Foot des Alpes. Turnieje te (i inne) to niewątpliwa gratka dla kibiców spragnionych piłki na wysokim poziomie, ale i dla osób, które z bliska poznać chcą tajniki najlepszych drużyn. O tych pierwszych z wymienionych zawodów więcej przeczytać można w poniższym tekście:
Festival Foot des Alpes przyciągnął tego lata między innymi AS Monaco, Everton FC, Valencię, a we wcześniejszych edycjach gościł chociażby Fenerbahce. Jest kogo oglądać i jest co oglądać, bo mecze z reguły odbywają się w zjawiskowo usytuowanych miejscowościach…
Uhren Cup, czyli gościmy na Tissot Arenie
Uhren Cup odbywał się w tym roku po raz 55. i rozgrywany był w dwóch miastach: Bernie i Biel. Nie będziemy rozpisywać się o jego historii, bo temat wyczerpał nasz redakcyjny kolega i wszystko znaleźć można pod powyższym linkiem. W tegorocznej edycji udział wzięły: Young Boys Berno, FC Luzern, Eintracht Frankfurt i londyńskie Crystal Palace. Dla nas była to nie lada gratka i postanowiliśmy wybrać się do Biel, aby zobaczyć tamtejszą Tissot Arenę oraz przede wszystkim półfinalistę Ligi Europy, zespół znad Menu.
Podopieczni Adiego Huttera udział w Uhren Cup potraktowali jako przetarcia przed kwalifikacjami europejskich pucharów i sprawdzian dla nowych zawodników, na przykład zastępującego sprzedanego do Madrytu Jovicia czy Jovelicia. Selekcjoner chciał jak najlepiej przygotować zespół i mówił swego czasu tak: – Wolelibyśmy dołączyć do Ligi Europejskiej dopiero we wrześniu. Niemniej jednak cieszymy się, że możemy zagrać w kwalifikacjach. To skalista droga do fazy grupowej. Każdemu, kto myśli, że to będzie spacer, ponieważ dotarliśmy do półfinału w zeszłym sezonie, możemy obiecać, że tak nie będzie. Formę drużyny prowadzonej przez Austriaka postanowiliśmy sprawdzić, a była to też jedna z ostatnich okazji zobaczenia, jak prezentuje się francuski napastnik niemieckiego teamu, Sebastien Haller, który przenosi się właśnie na Wyspy Brytyjskie.
W Biel Eintracht spotkał się że szwajcarskim Luzern i nie miał łatwo. Wyróżniał się Rebić, z przodu dużo ruchu robił Haller, ale widać, że ubyło w tej drużynie kilka ważnych ogniw. Nie mniej jednak Niemcy wygrali potyczkę, ale nie zdołali wygrać imprezy, bo puchar zgarnęli Young Boys. Wracając do samego spotkania, jak na razie nie błyszczy sprowadzony niedawno Jovelić, widać, że potrzebuje jeszcze trochę czasu do tego, by w pełni wkomponować się w zespół. Ma jednak cechy, które mogą predysponować go do dobrego grania w zachodniej Europie – jest dynamiczny, waleczny, dobry technicznie i na pewno nie raz sprawi radość swoim kibicom.
Jeżeli chodzi o stricte organizacyjne sprawy, to jeżeli ktoś ma tylko czas i ochotę, polecamy wybrać się na przykład za rok. Miła atmosfera, dobra piłka, chociaż odstraszać mogły ceny biletów. Za dobre miejsca zapłacić trzeba było około 55 franków. Cena jak na polskie warunki dość spora, ale rekompensować mogą ją jakość drużyn występujących w tym wydarzeniu, a także śliczne szwajcarskie krajobrazy i unikalne miasta…
Stadion w Biel, mimo że nie ma największych rozmiarów, jest obiektem bardzo użytecznym i funkcjonalnym. Cały kompleks składa się z krytego lodowiska, hali do curlingu i stadionu (pojemność 5200 miejsc) i pozostaje jednym z ładniejszych w całej Szwajcarii. Swoje mecze rozgrywa na nim FC Biel, klub z ponad stuletnią historią, który po upadłości w 2016 roku powoli się odradza.
Festiwal futbolu na wysokim poziomie
We francuskojęzycznej części Szwajcarii, w kantonach Vaud i Vallais, już od czterech lat odbywa się Festival Football des Alpes, który wzbudza dużą sympatię i gości znane europejskie drużyny. Dwa lata temu, w 2017 roku, wydarzenie gromadziło na trybunach stadionów niebywałe liczby sympatyków za sprawą Fenerbahce. Turcy tworzyli żywiołowe widowiska, w szybkim tempie wykupili wszystkie bilety, a miasta takie jak Lozanna, gdzie wtedy grała drużyna znad Bosforu, mieniły się w żółto-niebieskich barwach.
Tego lata w imprezie udział wzięły: AS Monaco, Everton FC, FC Sion, Valencia CF, Grenoble Foot, Servette FC, OGC Nice, Lausanne Sport i PSV Eindhoven. Mecze odbywały się we wspomnianej stolicy olimpijskiej, gdzie znajduje się siedziba MKOL – Lozannie – i malowniczo ulokowanych górskich miejscowościach kanonu Vallais. Ceny wejściówek bardzo przystępne, 20 franków na każde spotkanie, dlatego spragnieni piłki mieli idealną okazję. Na festiwalu nie ma zwycięzcy, rozgrywanych jest kilka spotkań, a każda drużyna może grać jeden mecz bądź więcej.
Podczas tegorocznej imprezy odwiedziliśmy dwa miasta, w którym obejrzeliśmy dwa mecze. Najpierw udaliśmy się do Lozanny, aby podpatrzyć Monaco z Kamilem Glikiem, a później przyszedł czas na Anglików z Everton FC, którzy mierzyli się z FC Sion. Oba mecze stojące na dość wysokim poziomie, mimo że to dopiero przygotowania tych drużyn dostarczyły kibicom odpowiednich atrakcji. Dla klubu reprezentanta Polski był to jeden z pierwszych tegorocznych sparingów i jego zespół nie pokazał się z tej najlepszej strony – uległ miejscowej Lausanne Sport 1:2.
Warto odnotować, że mecz miał miejsce na Stadionie Olimpijskim, na którym swoje domowe spotkania rozgrywa LS, ale obiekt ten jest reliktem przeszłości. Swego czasu nowy stadion budować chciał Waldemar Kita, będąc właścicielem tamtejszej drużyny, ale nie doszedł do porozumienia z władzami miasta. Co nie udało się Polakowi, udało się innym i właśnie powstaje super nowoczesny stadion, który wkrótce będzie do dyspozycji.
Everton rozgrywał sparing z klubem ze Sionu w górskich krajobrazach Le Chable, do którego przyjechało spore grono brytyjskich kibiców. Mecz był ciekawy, choć zakończył się bezbramkowym remisem. Największe emocje budził… Jordan Pickford. Bramkarz reprezentacji Anglii rozpalał tych najmłodszych kibiców, a wokół boiska dostrzec można było wiele kartonów z wypisaną prośbą o koszulkę, kierowaną do tego zawodnika.
***
Szwajcaria jest miejscem bardzo urokliwym, a przy okazji dysponującym wszystkimi dobrodziejstwami techniki i infrastruktury. Bardzo dobre drogi, szybka kolej czy świetna lokalizacja lotnisk sprawiają, że wybierana jest nie tylko przez turystów lubiących górskie wycieczki, ale i przez profesjonalne kluby piłkarskie szukające odpowiednich warunków do przygotowań. Równo przycięte murawy, dobre stadiony i całe zaplecze sportowe sprawiają, że ten mały kraj jest jednym z liderów organizacji futbolowych obozów, a za sprawą imprez sportowych jak wymienione Uhren Cup czy Festival Football des Alpes pozostaje idealnym miejscem dla kibiców z całego świata.
Tutaj więcej zdjęć:
Fot.: Kamil Tybor