Od kilku lat mogliśmy się przyzwyczaić, że derby Polski to nie jest mecz z kategorii tych pięknych, bliżej im raczej do starcia dwóch bokserów w klinczu. Tym razem 90 minut zakończyło się remisem. Mimo tego wielu uzna za moralnego zwycięzcę tego spotkania zespół z Wielkopolski. Lech Poznań zagrał jak odmieniona drużyna. Trener Janusz Góra mógł wyjść na chwilę spod pantofla Dariusza Żurawia. Zmienił formację, a to przyniosło skutek w postaci zatrzymania prawie już witającej się z tytułem warszawskiej Legii.
Z pewnością nie zabraknie głosów, że na postawę lechitów miało wpływ zatrudnienie nowego trenera, czyli Macieja Skorży. Przecież totalnie skompromitowany w lidze w tym sezonie Lech Poznań nie miał prawa liczyć nawet na remis. Wystarczyło tylko spojrzeć na tabelę, by dostrzec, że zawodnicy z Bułgarskiej nie mieli już nawet matematycznych szans na triumf w ekstraklasie. To wszystko jednak zostało gdzieś ukryte na boisku. „Jednorazowy trener”, jak powiedział przed meczem Jacek Kurowski w TVP Sport, przywrócił wiarę, że lepsze dni mogą jeszcze nadejść przy Bułgarskiej.
Gra trzema obrońcami zaliczona na plus
Trener Dariusz Żuraw kurczowo trzymał się gry czwórką obrońców z tyłu. Jednak jego zwolnienie doprowadziło do tego, że Lech Poznań poszedł za światowym trendem, który w Polsce najlepiej funkcjonuje w… Legii. Zagranie na trzech defensorów pozwoliło w końcu uzyskać pewnego rodzaju spokój w grze przy własnej bramce.
Choć ustawienie, które mogliśmy zobaczyć na grafice przedmeczowej, zapowiadało formację 1-3-5-2, to podczas meczu górowało 1-3-4-2-1. Mimo to mogliśmy w końcu zobaczyć największy atut poznańskich skrzydeł, czyli szybkość. Zarówno Puchacz, jak i Kamiński są idealni do gry na popularnym wahadle, bo nigdy nie zostaną wybitnymi skrzydłowymi ze względu na brak instynktu kilera pod bramką przeciwnika.
1-3-5-2 v 1-3-4-3?
Bezpośrednia rywalizacja na bokach, dużo z perspektywy Lecha zależy od roli Ramireza i czy będzie grał faktycznie w pierwszej linii (wątpię).
Ciekawe, że Legia wprowadziła grę trójką z tyłu na mecz z tak grającym Rakowem, a teraz… Lech robi to na Legię. pic.twitter.com/uXSU7Q2lMU
— Michał Zachodny (@mzachodny) April 11, 2021
Z pewnością nigdy nie przekonamy się, czy w takim pomyśle na dzisiejszy występ swoich palców nie maczał Maciej Skorża. Najbardziej prawdopodobne jest jednak to, że za takim, a nie innym systemem gry stoi wizja Janusza Góry, który pracując z rezerwami Salzburga, decydował się na schemat gry z trójką z tyłu. Jak pokazał przebieg spotkania, wybór formacji wyjściowej okazał się trafny. Ten remis „Kolejorz” może naprawdę przyjąć jako punkt z bonusem.
To coś ekstra należy się za zneutralizowanie dobrze czującej się w tym systemie gry warszawskiej Legii. Ta zdecydowała się na wprowadzenie tego trendu, kiedy przyszyło jej się zmierzyć z Rakowem Częstochowa. To dzięki tej zmianie Legia mogła spokojnie kontrolować mecz z rewelacją tego sezonu, jaką mimo wszystko dalej jest klub z województwa śląskiego.
Choć początek spotkania nie mógł być optymistyczny dla Janusza Góry i jego podopiecznych, to im dalej szli w las, tym wyglądało to lepiej. Początkowe problemy Kamińskiego i Puchacza w rywalizacji z wahadłowymi drużyny stołecznej Legii szybko zostały wyeliminowane przez odpowiednią asekurację Karlstroma i Kvekveskiriego. To właśnie na swoich pomocnikach ze środka pola Góra oparł ciężar budowania skutecznej defensywy z zespołem prowadzonym przez Czesława Michniewicza.
Ofensywa Legii tym razem w pierwszej połowie mocno zawiodła. Lech pozwolił jej na niewiele. Ciekawe, czy w drugiej części gry coś się zmieni…
— Łukasz Konstanty (@UKonstanty) April 11, 2021
Był bliżej strzelenia bramki
Jeśli powiemy, że Lech Poznań zagrał dobre spotkanie w ofensywie, to skłamiemy. Jednak na pewno to on był bliżej trzech punktów niż lider ekstraklasy. Wystarczy tylko przypomnieć sobie sytuację z drugiej połowy meczu, kiedy Ishak zmarnował doskonałą szansę na pokonanie Artura Boruca. To właśnie Szwed nieskutecznie zamykał jedno z najlepszych zagrań tego meczu – dośrodkowanie Pedro Tiby. Niestety poznańska strzelba uderzyła w sam środek bramki. Do poczynań ofensywnych na plus należy jeszcze zapisać sytuację Jakuba Kamińskiego oraz strzał Kamińskiego.
O ile częściej przy piłce byli legioniści, to lechici przez cały mecz oddali więcej strzałów. Choć tych celnych mieli raptem trzy przy dziesięciu próbach, to jednak nie sposób nie odnieść wrażenia, że mogłoby być lepiej. Być może gdyby Lech Poznań jako drużyna spróbował raz zachować zimną krew i dopisał mu łut szczęścia, to wygrałby dzisiejszy mecz. Również trener Góra miał podobne odczucia na pomeczowej konferencji.
– Z przebiegu spotkania myślę, że możemy czuć mały niedosyt, bo mieliśmy więcej klarownych sytuacji, by strzelić gola. Chciałem pochwalić drużynę, że podjęła walkę i stworzyliśmy dla Legii trudne warunki, bo – jeśli się nie mylę – poza tą jedną sytuacją nie miała okazji do zdobycia bramki. Chcieliśmy grać ofensywnie i w niektórych sytuacjach nam się to udawało. Legia też dobrze broniła. Z ogólnego podsuwania mogę dodać, że – po małym niedosycie – bierzemy ten punkt i drużyna pracuje dalej – mówił na konferencji prasowej Janusz Góra.
Nie zmienia to jednak faktu, że czegoś zabrakło. Może był to brak pewności siebie po ostatnich rozczarowujących występach. Jednak jeśli Lech Poznań chce budować na czymś optymizm przed resztą sezonu, to ten mecz i jego wynik może być taką małą nadzieją. Być może po takim remisie poznańska lokomotywa znów się rozpędzi.
Mecz oczami kibica, czyli klasyk zawiódł
Oczywiście ogłoszenie Macieja Skorży nowym trenerem musiało zrobić na piłkarzach wrażenie. Z pewnością byli oni podwójnie zmotywowani do gry, bo jeśli nowy szkoleniowiec ogląda cię w meczu z liderem tabeli, na pewno ujrzy wszystkie twoje wady i zalety. Jest to pewnego rodzaju idealne okno wystawowe dla wszystkich zawodników z Poznania, którzy zagrali w tym spotkaniu. Taki pogląd na sytuację pewnie przedstawi też większość sympatyków „Kolejorza”. Wydaje się, że bardzo trafnie pierwszą połowę spotkania ocenił Tymoteusz Puchacz.
– Dla kibiców może być to średnio atrakcyjny mecz, z boiska czuję, że jest dużo taktyki i odpowiedzialności jeden za jednego. Mimo tego udało nam się stworzyć kilka sytuacji. Z minuty na minutę zyskujemy coraz większą pewność siebie – podkreślał w przerwie przed kamerami TVP Sport.
I faktycznie tak było. 22 punkty, jakie dzieli drużyny w wyścigu o tytuł mistrza Polski, były niewidoczne. Najlepszym podsumowaniem jest końcowy wynik 0:0. Ten zdarzył się pierwszy raz od 2011 roku, co również nie może przekonywać o wielkich emocjach w tym meczu. Gdyby ktoś bardziej chciał się pastwić nad tym spotkaniem, porównałby je do meczu o utrzymanie.
właśnie oglądałam dzisiaj lech legia bo mnie tata z wujkiem zmusili i wcale nie żałuję że nie oglądam polskiej ligi
— natalia🦋 | ia 📚 (@_blueves) April 11, 2021
Gdyby nie błędy indywidualne popełniane w drugiej połowie przez oba zespoły, śmiało moglibyśmy mówić o braku emocji. Legia w Poznaniu miała zagrać koncert i miało być widowisko jednostronne, ale kibice zamiast tego otrzymali ciężkostrawny klasyk, którego przebieg nadaje się bardziej do zapomnienia dla postronnego kibica. W tym meczu nie ujrzeliśmy piłkarskiej magii. Zdecydowanie bliżej było do nazwania tego wszystkiego jedną wielką walką, która polega na wzajemnym się klinczowaniu.
Po tym klasyku można sobie zadać pytanie. Czy Lech Poznań był tak dobry, a może to Legia Warszawa była tak słaba? Myślę, że odpowiedź na to pytanie powinni znaleźć przede wszystkim trenerzy obu drużyn. Tak, tych eksportowych.