Wszyscy kibice klubu z Old Trafford mogą w końcu odetchnąć i w spokoju spędzić nadchodzący tydzień. Manchester United po dwóch nieudanych próbach wygrał swój pierwszy mecz w tegorocznej edycji Premier League. Zwycięstwo smakuje tym bardziej, że udało im się pokonać odwiecznego rywala, czyli Liverpool. Jak udało się tego dokonać pod względem taktycznym? Zapraszamy.
Przygotowując się do angielskiego klasyku, trener gości Juergen Kloop wiedział, że będzie dysponował w tym meczu mocno osłabionym składem. Nierozsądnym zachowaniem w poprzedniej kolejce z gry wykluczył się nowy nabytek „The Reds” – Darwin Nunez. Z kolei kontuzjowany cały czas jest Thiago Alcantara, który jest kluczową postacią w rozegraniu drużyny z Anfield.
Po drugiej stronie barykady trener Erik ten Hag dość mocno zaskoczył swoją jedenastką. W tak ważnym spotkaniu oraz mając za sobą bardzo nieudany start sezonu, w wielu przypadkach postawił na młodych zawodników zamiast sprawdzonych i ogranych graczy. Na przykład na lewym skrzydle wyszedł Anthony Elanga, a na lewej obronie Tyrell Malacia. Patrząc na sam skład, można było również zauważyć, że holenderski szkoleniowiec wybrał mocno ofensywny środek pola, gdzie jedynym bardziej ostrożnym zawodnikiem był Scott McTominay.
Ataki stroną Trenta Alexandra-Arnolda
Już od pierwszych minut wyraźnie wyklarował się pomysł na atakowanie po stronie Manchesteru United. Jako słabszy punkt w grze swoich przeciwników wytypowali oni Trenta Alexandra-Arnolda i jego defensywną dyspozycję. To właśnie jego stroną ekipa z Old Trafford próbowała zdobyć bramkę. Starała się przeciążyć prawą stronę obrony Liverpoolu, angażując na niej większą liczbę graczy.
Bardzo odważnie do ofensywy podłączał się lewy obrońca Tyrell Malacia. Ale nie było to klasyczne wsparcie od bocznego obrońcy, który mówiąc potocznie, „idzie” po linii. Nie, w tym przypadku Malacia często atakował bliżej środka, na przykład pomiędzy TAA i Joe Gomezem. Bardziej centralna pozycja lewego obrońcy Manchesteru United sprawiła dużo problemów defensywie gości, szczególnie ich prawemu obrońcy.
Właśnie po tej stronie obrony rywali swoją bramkową akcję rozegrał Manchester United. Elanga zagrał na klepkę z Eriksenem i znakomicie wyszedł na pozycję, następnie zagrywając świetną wsteczną piłkę w pole karne. Tam stoickim spokojem popisał się Jadon Sancho, który poczekał na wślizg rywala, przełożył piłkę i uderzył na krótki słupek. Alisson był bez szans.
Przy tej sytuacji bramkowej lepiej mógł się zachować Virgil van Dijk, który niepoprawnie stanął tuż za robiącym wślizg Jamesem Milnerem, zamiast przesunąć się krok w prawo. Swoją pozycją zasłonił również bramkarza i utrudnił mu interwencję.
Zamknięcie środka
Piorunujący początek „Czerwonych Diabłów” to nie tylko sprawa dobrej gry w ataku, ale również świetnej i agresywnej postawy w defensywie. Trener Erik ten Hag przygotował na ten mecz specjalny plan, mający na celu jak największe utrudnienie gry skrzydłowym Liverpoolu, czyli Mohamedowi Salahowi i Luisowi Diazowi. Zanim piłka dotarła jednak do bocznych stref boiska, musiała również przejść przez jego środek. I tutaj United także miało jasny plan na obronę.
Gospodarze nieczęsto stosowali w tym meczu wysoką obronę, ale ich ostatnia linia dość często podchodziła wyżej, aby zagęścić grę. „The Reds” kilkukrotnie próbowali wykorzystać ten fakt, zagrywając dłuższe piłki za plecy obrońców, jednak nie przyniosły one efektu ze względu na brak typowego napastnika, który mógłby wybiec w tempo, gdy Firmino schodził niżej.
Wróćmy do Manchesteru, ustawiali się oni w średniej obronie, z pierwszą linią spokojnie czekającą na mniej więcej połowie boiska. Wszystko to miało kształt ustawienia 4-4-1-1. Warto zauważyć, jak działała współpraca dwóch najwyżej ustawionych zawodników, czyli Bruno Fernandesa i Marcusa Rashforda. Najważniejszym założeniem dla tej dwójki było to, aby „szóstka” Liverpoolu, czyli Jordan Henderson, cały czas miał przy sobie przeciwnika i nie mógł spokojnie obrócić się z piłką. Gdy więc piłkę miał prawy stoper „The Reds”, atakował go Rashford, a w tym samym czasie Bruno cały czas był przy Hendersonie.
Natomiast gdy piłka trafiała do lewego stopera, a Marcus Rashford był zbyt daleko, aby w tempo podbiec do obrońcy, wtedy to Bruno pressował stopera, a Rashford asekurował pozycję Portugalczyka, kryjąc Jordana Hendersona.
Współpraca ta wyglądała bardzo dobrze szczególnie w pierwszych 30 minutach meczu. Zadaniem ofensywnego duetu wcale nie było wysokie odebranie piłki za nie wiadomo jaką cenę. Nie, oni mieli tylko sprawić, aby piłka nie przeszła przez środek. A jeżeli Liverpool nie mógł grać przez środek, to oczywiście szukał skrzydeł. A na to tylko czekał Erik ten Hag.
Sposób neutralizacji skrzydłowych Liverpoolu
Otrzymanie piłki przez skrzydłowego „The Reds” było aktywatorem pressingu Manchesteru United. Gdy futbolówka jeszcze toczyła się w kierunku skrajnych graczy Liverpoolu, już wtedy boczny obrońca, skrzydłowy i najbliższy pomocnik uruchamiali pułapkę pressingową i zamykali mały fragment boiska. Diogo Dalot bardzo agresywnie doskakiwał do Diaza, Sancho na chwilę podwajał krycie, po czym gdy piłka była wycofywana do Robertsona, od razu kontynuował na nim pressing. W tym czasie McTominay cały czas pilnował najbliższego rywala ze środka, a Rashford zamykał możliwość podania do stopera.
Plan na neutralizację skrzydeł był bardzo udany. Obydwaj skrzydłowi Liverpoolu byli w większym wymiarze czasu wyłączeni z gry. Ostatecznie oddali w tym meczu tylko po jednym strzale. Około 30. minuty meczu Manchester United cofnął wszystkie swoje linie o kilka metrów i bronił w spójnym 4-4-2. Cały czas zabezpieczał boczne sektory boiska, ale już w nieco inny sposób, jednak cały czas skutecznie. Osadzony w niskiej obronie czekał na okazję do kontrataku i jedna z nich przydarzyła się już na początku drugiej połowy. Jordan Henderson skiksował przy próbie opanowania piłki, po czym na wolne pole wybiegł Marcus Rashford i pewnym strzałem pokonał bramkarza „The Reds”.
„The Reds” groźni tylko z rożnych
Co zawiodło w poczynaniach drużyny Juergena Kloppa? Na pewno nie była to jedna rzecz, ale najbardziej widoczny i rzucający się w oczy jest fakt, iż dali oni zbyt dużo swobody stoperom „Czerwonych Diabłów”. Naturalnie z powodu absencji Darwina Nuneza w tym spotkaniu musiał wystąpić Roberto Firmino, który jest kompletnie innym typem napastnika niż Nunez. Firmino bardzo często przemieszczał się niżej, pomiędzy liniami, szukając miejsca oraz gry z pomocnikami. Jednak w tym samym czasie nikt specjalnie nie wywierał presji na środkowych obrońcach rywala. Dzięki temu Varane i Martinez mogli wyżej przesuwać linię obrony czy w razie potrzeby wychodzić z formacji.
Okazuje się, że tak naprawdę jedynym elementem, którym Liverpool mógł zagrozić defensywie Manchesteru United, były rzuty rożne. Podopieczni Juergena Kloppa rozgrywali je na dwa różne sposoby. Przy piłkach dochodzących w pole karne zawodnicy ustawiali się głęboko w polu karnym. Najlepsi główkujący byli mniej więcej na wysokości piątego metra, a ci nieco niżsi ustawieni nieco dalej, aby nabiec w tempo. Jeden z piłkarzy cały czas przeszkadzał bramkarzowi.
Po dośrodkowaniu dwóch zawodników zbiegało na krótki słupek, jeden atakował przestrzeń za strefą obronną Manchesteru, a Virgil van Dijk cały czas pozostawał w centrum bramki.
Jeżeli chodzi o rożne odchodzące od bramki, tutaj Liverpool stosował inny wariant taktyczny. Cała drużyna ustawiona była już dalej od bramki niż w poprzednim przypadku, żeby dynamicznie nabiec i skontrować piłkę lecącą w przeciwnym kierunku. Co ciekawe, najdalej byli ustawieni środkowi obrońcy Gomez i van Dijk, czyli najlepiej grający głową piłkarze „The Reds”. Stali oni tuż obok siebie.
Gdy piłka została dośrodkowana, dwóch stoperów rozbiegało się na dwie różne strony, a koledzy stojący przed nimi starali się wyblokować przeciwników.
Wnioski
Manchester United odnosi bardzo ważne zwycięstwo nie tyle w kontekście punktów i miejsca w tabeli, ale co ważniejsze, w kontekście morale zespołu. Gdyby „Czerwone Diabły” przegrały swoje pierwsze trzy ligowe mecze, w czerwonej części Manchesteru zrobiłoby się gorąco. Szczególnie ciepłą temperaturę mógłby mieć stołek trenerski Erika ten Haga. Były trener Ajaksu Amsterdam musi zdawać sobie sprawę, na czym polega różnica między ligą angielską a holenderską. Tu na Wyspach, szczególnie w takim klubie jak Manchester United, nie ma czasu na błędy i gorsze starty. Wygrywanie trzeba rozpocząć od razu. Tego żądają kibice i zarząd. Na szczęście wczorajszym zwycięstwem z pewnością kupił sobie trochę czasu.
Co do Liverpoolu, warto przypomnieć, że rozgrywali ten mecz w mocno osłabionym składzie, ale nie usprawiedliwia to ich słabego początku sezonu. Chociaż udało im się wygrać rozgrywki o Tarczę Wspólnoty, to od startu Premier League Liverpool nie wygląda tak dobrze jak w poprzednim sezonie. Czyżby brak Sadio Mane kosztował ich aż tyle?