Liverpool najgorszy od lat?


Poprzedni sezon Liverpool, mimo braku najważniejszych trofeów, miał genialny. W ten wchodzi bardzo słabo...

17 sierpnia 2022 Liverpool najgorszy od lat?
FOTO Li Ying / Xinhua / PressFocus

Liverpool to jeden z najlepszych klubów ostatnich lat. Prowadzi coroczną batalię o dominację w Anglii, a w Lidze Mistrzów nie zawodzi i zwykle zachodzi daleko w drabince. Poprzedni sezon zresztą potwierdził ich siłę. Pomimo braku triumfu w najważniejszych rozgrywkach cały czas drużyna Juergena Kloppa była tą drugą najlepszą. Zarówno w Champions League, jak i w Premier League. Poskromili ich jedynie piłkarze Realu Madryt i "Obywatele".


Udostępnij na Udostępnij na

Sezon ten zaczął się dla nich o wiele gorzej. Mimo braku gry z przynajmniej mocną jak na standardy Premier League drużyną już stracili punkty w dwóch pierwszych kolejkach. Zremisowali kolejno z Fulham i Crystal Palace, co mimo wszystko wicemistrzowi nie przystoi. Na pewno nie taki scenariusz brali pod uwagę kibice i piłkarze, którzy są tym startem zwyczajnie sfrustrowani. Liverpool traci w tej chwili już cztery punkty do Manchesteru City, który dla odmiany jest w potężnym gazie.

Kontuzje

Poprzedni sezon był dla Liverpoolu, jak już było wspomniane we wstępie tego artykułu, udany. Nie zawsze są oni jednak na górze. Małym dołkiem dla „The Reds” były rozgrywki 2020/2021. Dwa lata temu nie wygrali niczego, odpadli już w ćwierćfinale Ligi Mistrzów, a gdyby nie potknięcia Leicester City i Chelsea pod koniec, mogliby nawet nie znaleźć się w TOP 4, co jest na Anfield czymś więcej niż obowiązkiem. Co wtedy przełożyło się na taki spadek dyspozycji? Oczywiście można uwzględnić słabą aklimatyzację Thiago, natomiast i tak głównym czynnikiem były trapiące kluczowych graczy kontuzje.

Historia, jak widać, lubi się powtarzać. Wtedy uraz Virgila van Dijka był ich przekleństwem, a dziś największy problem stanowi brak takich postaci jak Diogo Jota, Curtis Jones, Ibrahima Konate, Joel Matip czy Thiago. Kontuzjowani są lub byli także Alex Oxlade-Chamberlain oraz Caoimhin Kelleher, a to już tworzy prawdziwy szpital. Brak wymienionych postaci był bardzo widoczny w pierwszych dwóch kolejkach. Dosłownie w każdej tercji boiska.

  • Obrońcy

Z tyłu Virgil van Dijk w meczu z Crystal Palace nie mógł liczyć na asekurację i właściwie większość czasu ustawiał zawodników w odpowiednich miejscach zamiast spełniać swoje główne zadania. Zresztą z winy występującego zastępczo w centrum obrony Nathaniela Phillipsa Wilfried Zaha doszedł do sytuacji bramkowej.

  • Pomocnicy

Pomoc ucierpiała chyba najmocniej. Tu ogólnie dostrzega się w Liverpoolu na przestrzeni lat największe braki, a przy absencjach kłopot ten został jeszcze bardziej uwypuklony. Choć we wcześniej wspomnianym starciu z „Orłami” Harvey Elliott czy James Milner wyglądali dobrze, niestety na przestrzeni całego spotkania nie było wielu podań do ofensywy. Drużynie brakowało przede wszystkim pomysłu na rozegranie, a to celnie potrafili wykorzystać oponenci. Momentami nawet przeważali nad Liverpoolem, co normalnie byłoby nie do pomyślenia.

  • Napastnicy

Jak każda, to każda… Tercja ofensywna na papierze jest najpotężniejszą linią Liverpoolu. Mało który zespół posiada w swoich szeregach tak dobrych piłkarzy w takim dużym nakładzie. Większość z nich mogłaby znaleźć angaż w każdym topowym klubie. Ich siła skupia się także na rotacji. Gdy zawodnik prezentuje się poniżej oczekiwań, zaraz ktoś wchodzi za niego i rozwiązuje wszystkie problemy. Tak było z Fulham, kiedy udało się wyciągnąć wynik na 2:2. Co jednak, gdy takich postaci już brakuje? Na to odpowiedziało starcie kolejkę później, kiedy tego jokera zwyczajnie nie było. Luis Diaz gola zdobył, ale zaledwie momenty Kolumbijczyka to zdecydowanie za mało.

Brak spokoju

W pierwszych dwóch kolejkach tego sezonu widoczny był bardzo zbliżony schemat przebiegu meczu. Zawodnicy Liverpoolu zaczynali wysoko i odważnie (wyglądali jak swoja najlepsza wersja), ale nie potrafili zdobyć bramki. To robił przeciwnik, a po chwili w szeregi zespołu Kloppa wkradały się niepewność oraz niedokładność, która rosła wraz z brakiem skuteczności. Emocje eskalowały do tego poziomu, że gracze „The Reds” nieraz miewali problemy z wymienieniem kilku prostych podań. W końcu wyrównać się jakoś udawało, natomiast na więcej nie można było liczyć. Liverpool w obydwu spotkaniach miał lepsze momenty na początku i końcu, ale większość czasu mecz nie przebiegał po ich myśli. Wtedy zaczynała się niepotrzebna panika.

Wśród podopiecznych Juergena Kloppa panowała przede wszystkim wielka chaotyczność, przez co w ostatnich 15 minutach meczu z Crystal Palace gracze ci oddali większą liczbę strzałów niż przez całą resztę spotkania. To nie świadczy o nich zbyt dobrze, bo jedną rzeczą jest przeciętność Nuneza, Salaha i Diaza, a drugą fakt, iż odpowiednich podań od innych zawodników było jak na lekarstwo. Gra była chaotyczna, a porównując ich do Manchesteru City, widoczna jest coraz większa rozbieżność na niekorzyść „The Reds”.

Nunez to jeszcze nie Haaland

W jeszcze trwającym okienku transferowym doszło do wielu spektakularnych ruchów w różnych klubach. Tak się składa, że walczący o ligowy prym w Anglii również dokonali ciekawych wzmocnień. Zdecydowanie tymi najgłośniejszymi nazwiskami byli środkowi napastnicy – kolejno Erling Haaland do Manchesteru City i Darwin Nunez do Liverpoolu. Kto lepiej wprowadził się do nowego zespołu? O ile może to być spowodowane różną formą obydwu ekip, o tyle przynajmniej na razie lepsze notowania ma nabytek „Obywateli”.

Choć Nunez miał bardzo udany mecz o Tarczę Wspólnoty, a w debiucie w Premier League zdobył ważnego gola i asystę, prawdziwych zwycięzców często cechuje konsekwencja i spokój. Tych atutów Urugwajczykowi przynajmniej na razie brakuje. Po czym tak można wnioskować? Po meczu z Crystal Palace, w którym zbyt mocno się podpalił i w najgorszym dla drużyny momencie ją osłabił. Nie dość, że gdy był na boisku, nie dawał swojej pełnej jakości, to jeszcze zachował się skrajnie nieodpowiedzialnie, co zapewne również miało przełożenie na końcowy wynik. Po jego zejściu udało się co prawda wyrównać, natomiast niewykluczone, że przy optymalnej liczbie zawodników wynik byłby lepszy.

https://youtu.be/5M97mrC_gs0

Oczywiście Joachim Andersen również nie był święty, bo byłego napastnika Benfiki prowokował, jak tylko mógł. To jednak nie usprawiedliwia w żadnym stopniu napastnika. Dał się sprowokować? Dał i wiedział, że wyleci z boiska. Jego pozycja w kadrze „The Reds” pewnie znacznie nie ucierpi po powrocie z zawieszenia. Takie sytuacje po prostu pozostawiają niesmak i wpływają negatywnie na cały zespół.

Słaba gra defensywna

Można narzekać na atak, niekonsekwencję poszczególnych zawodników czy zbyt dużą chaotyczność w działaniach pod bramką rywala. Problemy w grze do przodu były widoczne aż nadto w pierwszych kolejkach, więc tego typu uwagi zwykle pokrywają się z prawdą.

Trzeba jednak pamiętać, że Liverpool stracił trzy gole w dwóch meczach, a z jakimiś tuzami ofensywnymi nie grał. Z całym szacunkiem, ale mierzyli się oni jedynie z Fulham i Crystal Palace. Pomimo że niczego nie można im odbierać, bo obydwie te ekipy mają za sobą solidne przeprawy z „The Reds”, na pewno o popisy w ataku było łatwiej przy tak dziurawej grze defensywnej rywali. Kogo można negatywnie wyróżnić? Na pewno Nathaniela Phillipsa. Ten, jak już wcześniej było wspomniane, zawinił przy golu Wilfrieda Zahy.

Zganić należy również postawę Trenta Alexandra-Arnolda. Ma on za sobą akurat dwa niezwykle słabe występy. Przez wielu jest uważany za najlepszego na swojej pozycji, jednak w pojedynkach z Fulham czy Crystal Palace był jednym z najgorszych. W tym pierwszym starciu zawinił przy golu na 1:0. Był często spóźniony w pojedynkach z rywalami i to jego można uznać za jeden z największych zawodów na początku tego sezonu. Z przodu daje zawsze dodatkową jakość w rozegraniu, natomiast od obrońcy oczekuje się w dużej mierze także zabezpieczenia własnej bramki. Wydaje się on w defensywie odosobnionym bytem, a nie częścią monolitu. Przy załamaniu jednego elementu całość nie funkcjonuje poprawnie.

Manchester United czy Liverpool? Kto wygra bitwę o Anglię?

Już za niecały tydzień (dokładnie 22 sierpnia) dojdzie do absolutnego hitu kolejki – meczu Manchesteru United z Liverpoolem. Choć spotkania te w ostatnich latach straciły na randze z powodu dość dużego upadku „Czerwonych Diabłów”, mecz ten, zważywszy na historię obydwu klubów, wciąż elektryzuje jak mało jakie zestawienie na całym świecie. Kibice już przyzwyczaili się do stanu, kiedy to „The Reds” znacznie górują i są faworytem tych pojedynków. Choćby patrząc na poprzedni sezon, kiedy zespół Juergena Kloppa wygrał kolejno 4:0 i 5:0. Dziś obydwie drużyny mają swoje problemy, ale mimo wszystko te Liverpoolu wynikają ze znacznie mniejszych kłopotów.

Kontuzje miną, spokój szybko da się wypracować, Darwin Nunez jest dalej bardzo dobrym napastnikiem, a pewne sprawy potrzebują dłuższych działań. Jeżeli piłkarze „The Reds” są w dołku, to Manchester United znajduje się w bardzo głębokiej dziurze z niewidocznym dnem. Mimo problemów Liverpool wciąż będzie stawiany w roli faworyta, a mecz ten może równie dobrze być szansą na przełamanie dla podopiecznych Kloppa.

W Liverpoolu widać pewne pozytywy. Mimo chaotyczności wśród zawodników tego zespołu dalej widoczne jest zaangażowanie i skuteczny pressing. Dzięki temu potrafią wymusić błędy na słabiej grającym rywalu. Z tym szczególnie „Czerwone Diabły” nie potrafiły sobie poradzić z Brentfordem.

Należy też zwrócić uwagę, że remis jednak nie jest porażką. Liverpool ma na swoim koncie dwa wywalczone punkty, a rywal z Manchesteru dwa, ale „przeleżane” mecze, po których pozytywów brak.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze