Plan minimum został zrealizowany – reprezentacja Adama Nawałki wyszła z grupy na Euro. Jednak można powiedzieć, iż awansując do grona 16 najlepszych drużyn na Starym Kontynencie, Polacy dokonali dokładnie tyle samo, ile w 2008 roku pod wodzą Leo Beenhakkera. Tak więc bez dwóch zdań możemy, czy nawet powinniśmy liczyć na więcej. A czy jest realna szansa na dalsze sukcesy? Sprawdźmy to, rzucając okiem na dotychczasową grę i statystyki naszych najbliższych rywali, Szwajcarów.
Podopieczni Vladimira Petkovica przed Euro we Francji przez wielu ekspertów i kibiców byli typowani do wcielenia się w rolę czarnego konia turnieju. W pierwszym meczu zawiedli, a my zgodnie orzekliśmy, że nie jest to drużyna, która może osiągnąć cokolwiek więcej niż wyjście z bardzo słabo obsadzonej grupy. Jednak już w drugim spotkaniu Helweci dali nam nadzieję, że jeśli poprawią skuteczność, mogą być naprawdę groźni, a w trzecim zobaczyliśmy, że także w obronie potrafią się bardzo dobrze zorganizować. Krótko mówiąc, mimo mylących sygnałów, jakie Szwajcarzy wysłali nam na początku turnieju, przypisywanie im roli czarnego konia wydaje się teraz, powiedzmy, przynajmniej połowicznie uzasadnione.
Zwycięski falstart
Tym mianem możemy określić pierwsze spotkanie podopiecznych Petkovica na Euro. Helweci zmierzyli się w nim z gorzej niż przeciętną Albanią, a ich gra wyglądała tak, jakby zamierzali celowo dostosować się do kiepskiego poziomu przeciwnika. Jedyna bramka w meczu padła w początkowych minutach po koszmarnym błędzie albańskiego bramkarza i choć w dalszej części gry Szwajcarzy mieli jeszcze niejedną okazję na podwyższenia prowadzenia, to sami też nie ustrzegli się pomyłek. Jak to pięknie określił fatalnie komentujący owo spotkanie Jacek Ziober, w defensywie Helwetów mieliśmy jedno wielkie „dziuru” (nawiązanie do kiepskiej postawy stopera Johana Djourou).
Jednak w statystykach uwidoczniła się naprawdę spora przewaga, jaką Szwajcarzy mieli w ciągu całego spotkania. Podopieczni Petkovicia oddali w meczu z Albanią aż siedemnaście strzałów, z czego siedem w światło bramki, pozwalając swoim rywalom na ponaddwukrotnie niższą zdobycz w tym zakresie. Domeną Helwetów było również posiadanie futbolówki, przy której to utrzymywali się 55% czasu gry, a także wyjątkowo wysoki procent celnych podań – 92.
Co ciekawe w spotkaniu z Albanią Helweci w statystykach wypadli jedynie minimalnie gorzej od grających z tym samym rywalem parę dni później Francuzów. Z kolei jeśli chodzi o ogólny obraz gry, mogło zdawać się nawet, iż prezentowali się odrobinę bardziej okazale od „Trójkolorowych”.
Otwarta gra z Rumunią
Przez długi czas drugi mecz Szwajcarów na Euro przypominał otwartą wymianę ciosów, w której to delikatną przewagę mieli nieskuteczni Helweci. W spotkaniu z Rumunami padły aż 33 strzały na bramkę, z czego 19 oddali podopieczni Vladimira Petkovicia. Mecz zakończył się wynikiem 1:1, lecz gdyby chociażby Haris Severovic zachowywał więcej zimnej krwi w polu karnym rywala, Szwajcarzy bez wątpienia zgarnęliby pełną pulę.
W meczu Szwajcarii z Rumunią padły aż 33 strzały.
Również w spotkaniu z Rumunią Helweci potrafili długo i umiejętnie utrzymywać się przy futbolówce. Z piłką przy nodze spędzili wówczas aż 61% czasu gry, a dokładność ich podań wyniosła również całkiem sporo, bo aż 86%. Podopieczni Petkovicia swoje zrobili także w odbiorze, sprawiając, iż bardzo duży odsetek piłek zagrywanych przez Rumunów nie dochodził do adresata. Krótko mówiąc, mimo rażącej nieskuteczności a także paru kardynalnych błędów w defensywie, drugie spotkanie Szwajcarów na Euro jeszcze bardzie uwidoczniło, iż kryją w sobie niemały potencjał. Na razie głównie odnośnie do gry ofensywnej, lecz i na progres w obronie czas przyszedł już zaedwie parę dni później.
Obrona jednak żyje
Niech wyłącznie jedna stracona bramka w dwóch pierwszych meczach Państwa nie zmyli – zarówno w spotkaniu z Albanią, jak i z Rumunią Szwajcarzy prezentowali się w defensywie wręcz tragicznie i tylko i wyłącznie szczęściu zawdzięczają tak niski wymiar kary. Jednak z drugiej strony już w kończącej fazę grupową rywalizacji z reprezentacją Francji Helweci pokazali, że ich blok obronny potrafi być zupełnie szczelny.
Rzecz jasna nie obyło się bez koszmarnych błędów Djourou, a także paru bardzo niebezpiecznych sytuacji pod bramką Sommera, lecz patrząc przez pryzmat całego spotkania, możemy ocenić grę Szwajcarów w obronie jako naprawdę przyzwoitą. Rewelacyjnie dysponowany Paul Pogba i jego koledzy oddali w meczu ze Szwajcarami trzynaście strzałów, lecz jedynie cztery z nich leciały w światło bramki. Z kolei sytuacji stuprocentowych praktycznie w tym spotkaniu nie było.
Jednak dobrą grę w bloku obronnym Szwajcarzy przypłacili bardzo mizerną postawą w ofensywie. O dziwo znów utrzymywali się przy piłce przez prawie 60% czasu spotkania oraz wymienili znacznie więcej podań, które ponownie okazywały się wyjątkowo celne, lecz w gruncie rzeczy wiele z tego nie wynikało. Wystarczy jedynie napomknąć, że francuski golkiper Hugo Lloris ani razu nie musiał bronić strzału…
Statystyki ogółem
Pierwsza rzecz, która rzuca się w oczy podczas tych krótkich opisów, to fakt, iż Helweci uwielbiają utrzymywać się z piłką przy nodze i to niezależnie od tego, z jak silnym grają rywalem. Podczas dotychczasowych trzech meczów na Euro mieli futbolówkę pod kontrolą aż przez 58% czasu gry, co jest czwartym wynikiem w stawce (lepsi w tym elemencie są jedynie Portugalczycy, Hiszpanie oraz Niemcy). Podopieczni Petkovica imponują także celnością swoich podań i w tej domenie jedynie dwie drużyny prezentowały się od nich dotychczas bardziej okazale. Robi wrażenie, nieprawdaż?
Dotychczas aż 90% podań szwajcarskich graczy dochodziło do celu. W tej domenie lepsi od Helwetów są tylko Niemcy i Hiszpanie.
Tylko pytanie, czy z tego faktu – poza pozytywnym wrażeniem – cokolwiek w ogóle wynika. Otóż prócz spotkania z Francuzami zdecydowanie tak. Dzięki licznym i dokładnym zagraniom Helweci tworzyli sobie podczas dotychczasowych meczów na Euro mnóstwo okazji podbramkowych. Średnio czternaście strzałów na spotkanie – lepszym wynikiem może poszczycić się tylko pięć zespołów na turnieju we Francji, a pewnie gdyby nie słaby występ w ofensywie w ostatnim meczu fazy grupowej, to i od znacznej części z nich Szwajcarzy byliby lepsi.
Jednak w tej chwili przestaje być tak kolorowo, a chodzi rzecz jasna o skuteczność. Dwie bramki w trzech spotkaniach to nie jest zbyt okazały wynik, szczególnie jeśli weźmie się poprawkę na to, iż Helweci mierzyli się w nich między innymi z bardzo przeciętnymi reprezentacjami Rumunii i Albanii.
Orędownikiem nieskuteczności w zespole Petkovicia jest nie kto inny jak Haris Seferović. Zawodnik Eintrachtu Frankfurt zmarnował na tym Euro rekordową liczbę „setek”. Po dwóch pierwszych spotkaniach spokojnie mógł, czy nawet powinien zgromadzić na swoim koncie trzy bądź cztery trafienia i pewnie do dziś sam zastanawia się, jakim cudem wciąż nie ma na swym koncie ani jednego gola. Cóż, oby w spotkaniu z Polakami Seferović nie miał dnia konia, bo może być bardzo nieciekawie…
Jednak zanim odniesiemy się do rywalizacji Szwajcarów, z „Biało-czerwonymi” napomknijmy o jeszcze jednym bardzo istotnym problemie Helwetów. Chodzi rzecz jasna o grę w obronie. Jak napisałem, z Francuzami nie było tak źle, lecz miejmy nadzieję, iż i w tym przypadku jedna jaskółka wiosny nie czyni. Szwajcarzy pozwalali swym rywalom oddawać średnio nieco ponad jedenaście strzałów na bramkę podczas 90 minut gry i jeśli dopowiemy do tego, że naprawdę spora część z nich była bardzo groźna, można utwierdzić się w przekonaniu, iż ich defensywa do szczelnych raczej nie należy. Zresztą wystarczy spojrzeć na poczynania Johana Djouru…
Jest się czego bać?
Jest, ale mamy też czym się przeciwstawić. To źle, że Szwajcarzy tak długo utrzymują się przy piłce? Niespecjalnie, podopieczni Adama Nawałki raczej specjalizują się w grze z kontry, a sprawowanie kontroli nad meczem, atak pozycyjny zdecydowanie nie są ich domeną. W sobotę prawie na pewno oddamy pole Helwetom, pozwolimy im popisywać się długą i dokładną wymianą piłek, lecz sami będziemy mogli liczyć na swoje liczne szanse w kontraataku.
Tym razem trzeba jednak zagrać perfekcyjnie w obronie. Trzeba, bo nie można liczyć na to, iż podopieczni Petkovica ponownie będą mylić się w niemal każdej dogodnej sytuacji podbramkowej. Na pewno musimy pokazać zupełnie inny poziom gry w defensywie niż w spotkaniu z Ukraińcami, ale myślę, że także jeszcze wyższy niż miało to miejsce podczas meczu z mistrzami świata. Helweci są pod bramką rywala naprawdę niebezpieczni, a ja – z dużą dużą dozą pewności – zaryzykowałbym stwierdzenie, iż w sobotę będą groźniejsi niż przed tygodniem Niemcy. Wiele będzie w nogach naszych defensorów, wspomagających ich w obronie skrzydłowych, a także niestety, prawdopodobnie, i rękach naszego golkipera…
Wykorzystać natomiast możemy, a nawet musimy, niepewność podopiecznych Petkovicia w linii defensywnej. Polacy również nie grzeszyli dotychczas skutecznością i jeśli zamierzają pokusić się o awans do ćwierćfinału, w tym zakresie zdecydowanie muszą się poprawić. Ten mecz może się okazać jednym z tych, w którym zwycięży drużyna zwyczajnie skuteczniejsza. Nie wierzę, by Polakom udawało się przez całe spotkanie powstrzymywać ataki Szwajcarów, ale nie mam też wątpliwości, że Lewandowski, Grosicki i Milik nieraz będą wchodzić w szwajcarskie „dziuru” jak w masło.
Lewandowski, Grosicki i Milik nieraz będą wchodzić w szwajcarskie „dziuru” jak w masło.
To, która drużyna lepiej wypadnie w statystykach, nie będzie miało najmniejszego znaczenia – nie liczy się będący domeną Szwajcarów procent posiadania piłki, celność podań czy liczba oddanych strzałów. Znaczenie ma tylko to, który zespół zdobędzie na koniec jedną bramkę więcej, i jeśli podopieczni Nawałki będą w 100% skoncentrowani, pewni i zagrają na miarę swoich możliwości, to tym zespołem będą Polacy. Natomiast jeśli do perfekcji będzie brakowało więcej niż odrobinę, o wszystkim zadecyduje szczęście. Nam zostaje więc trzymać kciuki, by sprawdził się ten pierwszy scenariusz…