Tony Pulis zdjął swój charakterystyczny kaszkiet i rzucił nim niczym Tim Sherwood słynnym już bezrękawnikiem. Dlaczego? Ano dlatego, że Kick&Rush oficjalnie odeszło do lamusa. Jeśli o Stoke City, do niedawna głównej twarzy kampanii na rzecz obrony archaicznego futbolu, "Sky Sports" pisze, tu pozwolę sobie zacytować, „grają sexy football”, to bez dwóch zdań możemy ogłosić upadek angielskiej myśli szkoleniowej. Na Britannia Stadium od dwóch sezonów swoje mecze rozgrywa „Stokelona”. Jednak obecne rozgrywki, jak dotychczas, nie przebiegają po myśli piłkarzy Marka Hughesa.
„Barcelona ze Stoke”. Nie, to nie sen ani tytuł najnowszej powieści science-fiction. To się dzieje tu i teraz, na naszych oczach. Termin, do niedawna, z pogranicza abstrakcji i głupoty, dziś pokrywa się z rzeczywistością. Metamorfoza, jaką przeszła drużyna z Britannia Stadium na przestrzeni ostatnich dwóch, trzech sezonów jest doprawdy niesamowita. Kontrast między zespołem niegdyś prowadzonym przez Tony’ego Pulisa a tym, którym opiekuje się Mark Hughes, jest olbrzymi.
W nowoczesnej piłce posiadanie piłki jest kluczowe. Oczywiście w tej chwili oburzyły się całe rzesze statystyków i kibiców. Przecież mecze wygrywa się bramkami, a nie posiadaniem piłki. Owszem, ale trudno zdobyć gola, gdy przez 75 minut non stop biega się za piłką, która płynnie wędruje między nogami przeciwników. Takie myślenie podziela Mark Hughes, ale trudno się dziwić, ponieważ w latach 86–88 był zawodnikiem Barcelony. Choć w stolicy Katalonii nie zrobił olśniewającej kariery, to sposób postrzegania futbolu, który narzucono mu na Camp Nou, próbuje przenieść na angielską ziemię. Wybrał sobie absurdalnie trudny grunt – Stoke City.
#SCFC – #Stokelona bound?http://t.co/oHdtrLRU8t pic.twitter.com/xYEz91XQ2y
— Xpat 🇬🇧 (@shiremoorpotter) August 27, 2015
Stara trenerska prawda mówi, że system gry dopasowujemy do zawodników, a nie odwrotnie. Hughes jest jednak przekorny – do siermiężnych i topornych piłkarzy Stoke dokooptował młodych, dobrze wyszkolonych graczy, którzy mieli dodać szczyptę fantazji do gry „The Potters”. W ten sposób, na przestrzeni trzech sezonów, do zespołu dołączyli Krkić, Arnautović, Muniesa, Affellay, Joselu i absolutna transferowa bomba – Xherdan Shaqiri. Systematyczna, rzetelna i solidna praca sztabu szkoleniowego z Hughesem na czele przyniosła wymierne korzyści. Zmienił się nie tylko sposób gry Stoke, który stał się o wiele bardziej przyjemny dla oka, ale także postrzeganie drużyny w półświatku angielskiego futbolu. Niegdyś wyjazd na Britannia Stadium wiązał się ze sporym prawdopodobieństwem połamanych kości i rozbitych głów. Dziś, każdy kto udaje się do „zimnego i deszczowego Stoke”, musi się przygotować na spore problemy wynikające ze sporych umiejętności piłkarzy „Garncarzy”. Zmieniło się także to, co dla kibiców, włodarzy i pewnie dla samych piłkarzy było najważniejsze – miejsce w tabeli. Po wielu latach błąkania się w dolnej połówce tabeli, Stoke dwukrotnie zajęło 9. miejsce.
To oczywiście rozbudziło apetyty wszystkich. W głowach klubowego szefostwa pojawiła się myśl, że być może europejskie puchary nie muszą być dla Stoke jedynie mrzonką. Z pewnością sami piłkarze, a już na pewno trener Hughes, zaczęli marzyć o reprezentowaniu Stoke w Europie. Jest to możliwe!
Patrząc na skład „The Potters”, trudno nie odnieść wrażenia, że kilku piłkarzy stać na więcej niż, z całym szacunkiem, Stoke City. Jednak personalny układ, jaki obecnie panuje w szatni na Britannia Stadium, pozwala marzyć, a może nawet realnie myśleć o europejskich rozgrywkach. Dla Stoke wszystkie trzy ścieżki, którymi można się dostać do europejskiej elity są osiągalne. Jednakże wydaje się, że najkrótsza droga do Europy prowadzi przez Capital One Cup lub FA Cup. Walka w Premier League może okazać się zbyt wymagająca dla będącej w ciągłej budowie drużyny. Tym bardziej że zespół Hughesa jak dotąd prezentuje się co najmniej słabo.
Trzynaście oczek w jedenastu kolejkach. Wynik poniżej oczekiwań, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę przedsezonowe ambicje. Nawet seria trzech kolejnych zwycięstw w meczach z Bournemouth, Aston Villą i Swansea nie zatarła ogólnego złego wrażenia, jakie w tym sezonie sprawia zespół z zachodniej Anglii. Szczególnie źle wygląda Shaqiri, którego kariera, notabene, znalazła się na dość ostrym zakręcie. „Szwajcarski Messi” wyraźnie się pogubił, nie jest w stanie przypomnieć sobie złotych lat swojej, jeszcze krótkiej, kariery. Swoistym światełkiem w tunelu dla „The Potters” jest powrót po ciężkiej kontuzji Bojana Krkicia, który rewelacyjnie spisywał się w ostatnim sezonie. Jeśli ktoś ma odmienić grę Stoke i przywrócić nadzieję na europejskie puchary, to wychowanek La Masii wydaje się być kandydatem idealnie skrojonym na to stanowisko.
https://www.youtube.com/watch?v=zPZDNH4lbaw
Już w najbliższą sobotę podopieczni Hughesa podejmować będą londyńską Chelsea. „The Potters” już raz pokonali „The Blues” – tryumfowali w meczu Capital One Cup, odprawiając z kwitkiem zespół Jose Mourinho. Złośliwi stwierdzą, że mecz z Chelsea to żadne wyzwanie, przecież w tym sezonie londyńczyków bije każdy i wszędzie. Jednak ewentualne zwycięstwo nad mistrzem Anglii, abstrahując od tego w jakiej obecnie jest dyspozycji, z pewnością spowodowałoby gwałtowny wzrost morale w szatni na Britannia Stadium. Trzy oczka w meczu z Chelsea mogą być zapowiedzią lepszego jutra dla Stoke City.