19 czerwca do polskiego futbolu miała powrócić namiastka normalności. Kibic piłki nożnej w końcu mógł zasiąść na trybunie i delektować się tym, co w ekranie telewizora było niedostępne dla oka. Jedyny wymóg? Przestrzeganie zasad, które w obliczu pandemii (tak, Polska wciąż z nią walczy) musiały zostać odgórnie nałożone ze względów bezpieczeństwa. To nie żadne "widzimisię"! I tutaj należałoby zadać ważne pytanie: bawimy się na poważnie? Czy tylko udajemy, że wszystko jest w porządku? Bo patrząc na to, co działo się na stadionie Zagłębia Lubin, można mieć wątpliwości.
Zasady były jasne. Odstępy na zajmowanych krzesełkach stadionowych, dystans społeczny w kuluarach stadionu, maseczki i ogólnie przytomne zachowania z poszanowaniem zdrowia nie tylko własnego, a przede wszystkim innych. Nie po to bowiem stadiony zostały otwarte, żeby ludzie stęsknieni za futbolem w tej formie lekceważyli trwającą pandemię. Nie po to PZPN wywalczył (a przy okazji niejako przyszył sobie łatkę zbawiciela przeciętnych zjadaczy chleba) 25% zapełnienia sektorów na trybunach, żeby za chwilę wrócić do punktu zero. I teraz metaforycznie: nie po to ktoś częstuje nas ciastkiem, żeby za chwilę zjeść ich całą paczkę. Pytanie, po czyjej stronie leży wina?
Dystans na trybunach? Reżim? Na ogół tylko w teorii
Już wyjaśniamy. Mówiąc, że ktoś może być winny, chodzi o sytuację, w której nie zostały dopilnowane niektóre względy bezpieczeństwa. Akurat w tym wypadku były to głównie obowiązkowe odstępy na trybunach, wcześniej starannie zasygnalizowane przez pracowników klubu poprzez wyróżnienie konkretnych krzesełek. Wzór dla całej ekstraklasy był jeden: szachownica. Tak więc żaden kibic będący podczas meczu na stadionie nie miał prawa mieć obok siebie (ani pod lub za sobą) innego człowieka na wyciągnięcie ręki. Założenie już w teorii dość naiwne, a przecież nic nie stało na przeszkodzie, żeby zwiększyć odstępy do więcej niż tylko dwóch krzesełek. Np. do czterech czy pięciu.
Na terenie stadionu obowiązuje:
– Nakaz noszenia maseczki ochronnej (wyjątek stanowi konieczność identyfikacji przez służby porządkowe),
– Zachowanie bezpiecznych, 2-metrowych odległości w stosunku do innych uczestników wydarzenia,
– Stosowanie się do zaleceń organizatora, wydawanych m.in. przez spikera,
– Unikanie skupisk ludzi,
– Zajęcie wyznaczonych przez organizatora miejsc – wyjątek stanowią osoby dzielące wspólne gospodarstwo domowe,
– Krzesełka, które mogą być zajęte przez kibiców, są oznaczone etykietami w miedziano-biało-zielonych barwach.* Pierwsze mecze PKO Ekstraklasy po powrocie będą sprawdzane przez organy administracyjne i PZPN i na podstawie tych obserwacji zostaną podjęte kolejne decyzje co do widowisk sportowych z udziałem publiczności. #ZAGŁKS|Szczegóły powrotu kibiców na stadion
Niestety o ile można było mieć jakieś obiekcje co do tego, że nakazane odległości w sektorach są za małe, o tyle w praktyce wyjaśniło się, że to i tak nie ma absolutnie żadnego znaczenia. Ba, reguły stały się jakby zaleceniami, a przecież za brak stosowania się do zaleceń kar nie ma. I tym właśnie sposobem przechodzimy do sedna, czyli zachowań kibiców, z których niemała część (mowa tu tylko o meczu Zagłębia z ŁKS-em) albo zapomniała, albo z pełną premedytacją łączyła się w kilkuosobowe grupy. Odstępy poczynione przed pierwszym gwizdkiem sędziego znikały tak szybko, jak się pojawiały. Sporo do życzenia pozostawiał również sposób, w jaki kibice opuszczali stadion lub się po nim przemieszczali.
Albo pilnujemy, albo udajemy
Rzut oka na trybuny przynosił na ogół negatywne wnioski. Śmiało można było bowiem zauważyć co najmniej kilkanaście małych skupisk ludzi, którzy ewidentnie łamali wyżej wyróżnione (na czerwono) zasady. Ktoś mógłby powiedzieć: przesada. Czyżby? Czy naprawdę tak trudno przystosować się do i tak niezbyt wymagających wymogów? Choćby dla samego promowania tak istotnej kwestii, jaką jest dystans społeczny? To przecież jedna z ostatnich barier, jakie w mniejszym lub większym stopniu mogą zagwarantować bezpieczeństwo. Może iluzoryczne, to się okaże, ale na litość boską!
Nie może być też tak (teraz kamyczek do ogródka organizatora wydarzenia, czyli de facto klubu), że służby stadionowe pozostają niewzruszone, kiedy kolejne próby interwencji spełzają na niczym. W trakcie meczu Zagłębia z ŁKS-em dało się wypatrzyć sytuacje, w których kibice po prostu ignorowali prośby o zastosowanie się do zasad. Z jakim skutkiem? Żadnym. Tak nie może być, jeśli chcemy wyglądać poważnie na tle lig, które z pewnością nie pozwoliłyby na ekscesy tego rodzaju.
Wystarczy poczekać na powrót kibiców w meczach Premier League, żeby się o tym przekonać. Tam każdy opierający się delikwent nie zabawiłby zbyt długo na stadionie. „Bierzmy przykład od lepszych od siebie, ale również sami świećmy przykładem jako pionierzy w tej dziedzinie” – tak brzmiałby apel do ludzi rządzących polską piłką. A nuż może i Polska zdołałaby udowodnić, że nie tylko w Szwajcarii wszystko chodzi jak w zegarku.