Raków Częstochowa minimalnie pokonał Florę Tallinn w domowym starciu pierwszej rundy eliminacji Ligi Mistrzów. Może zaledwie jednobramkowa zaliczka przed wyjazdowym rewanżem chluby nie przynosi, styl zwycięstwa również nie był mocno przekonujący, ale z wtorkowego spotkania można również wyciągnąć pewne pozytywy.
– Zabrakło nam skuteczności i tej pewności siebie. Myślę, że jak na pierwszy mecz jest dużo do poprawy, jednak z czasem będzie coraz lepiej – ocenił krótko po meczu Fabian Piasecki. Rzeczywiście, oczekiwania wobec podopiecznych debiutującego Dawida Szwargi były trochę większe. Niektórzy liczyli wręcz, że losy dwumeczu rozstrzygną się już w Częstochowie.
Ostatecznie znów przekonaliśmy się na własnej skórze, że nie można lekceważyć żadnego przeciwnika w europejskich pucharach. Najważniejsze, że jeszcze bezboleśnie. I obyśmy z czasem mieli możliwość docenić tą skromną wygraną, która pozwoliła Polsce przesunąć się w rankingu krajowym na 22. miejsce przed Rosję.
Nawiązał do wielkich chwil
Estończycy rozpoczęli spotkanie bez kompleksów przed faworyzowanym rywalem. Groźne próby szybkich ataków po pojedyńczych przechwytach mogły nas wprawić we względny niepokój. Dość niespodziewanie piłkarze w białych strojach byli w swoich poczynaniach niezwykle intensywni. Potwierdzili trzymany rytm meczowy w trakcie sezonu i świetne przygotowanie fizyczne, mimo że po arcytrudnym piątkowym ligowym wyjeździe czasu było bardzo mało. O tyle dziwne, że szybciej skurczów nabawili się zawodnicy miejscowych. Wiele zagrań w okolice pola karnego pachniało dla „Medalików” nieładnie.
Żeby być skutecznym, trzeba przetrwać także trudniejsze momenty. Grając w teorii z zespołem niżej notowanym, taki zespół zawsze jest w stanie stworzyć swoje sytuacje. A my te momenty przetrwaliśmy, dzięki czemu cieszymy się ze zwycięstwa i możemy jechać do Estonii z zaliczką jednej bramki. Dawid Szwarga na pomeczowej konferencji
Zespół „Czerwono-niebieskich” w defensywie miał problemy z właściwym ustawieniem, co przełożyło się na dwie stuprocentowe akcje stołecznych. Na szczęście tego wieczoru między słupkami stał fenomenalnie dysponowany Vladan Kovacević. Serb z bośniackimi korzeniami wyciągnął uderzenie z lewej nogi na dalszy słupek, późniejszą dobitkę, a w dalszym fragmencie potyczki jeszcze jeden strzał z najbliższej odległości. Dwukrotny bramkarz sezonu naszej ligi znów nawiązał do momentów, w których poza solidną postawą w żelaznym bloku obronnym dawał też pomocną dłoń w trudniejszych chwilach.
Drużyna z Limanki była zakłopotana także podczas stałych fragmentów gry, za które od tego sezonu odpowiada Jakub Dziółka, trener, któremu nie udało się utrzymać pobliskiej Skry na zapleczu ekstraklasy. „Zielono-biali” potrafili zaskoczyć Raków zarówno krótkim rozegraniem, jak i dłuższą wrzutką. Sprawy w swoje ręce wziął jednak 25-latek z Banja Luki, niejednokrotnie kierując i nawet karcąc kolegów na własnym przedpolu. Wydaje się, że słynny „Kova” na pewien okres może spokojnie wypełnić wyrwę w silnych charakterach, która mogła utworzyć się po ostatnich odejściach i incydentach zdrowotnych.
Wszedł i zrobił różnicę
Na idealnym poziomie nie leżała również ofensywa mistrzów Polski. Niewiele wychodziło Jeanowi Carlosowi Silvie, który był objawieniem wiosny, zawodził Bartosz Nowak, powoli rozkręcał się Marcin Cebula, którego więcej oglądaliśmy przy liniach bocznych, a gra z podstawową „dziewiątką” – Fabianem Piaseckim, szła bardzo opornie. Ale trener Dawid Szwarga, który już w sparingach pokazywał swój ponadprzeciętny wpływ na zespół w przerwach, zdecydował się nie czekać, od początku drugiej połowy wprowadzając na plac gry powracającego z wypożyczenia Deiana Sorescu i debiutującego Johna Yeboaha.
Mając świadomość, jakie czeka nas spotkanie, ważne, aby sztab nie uległ emocjom i nerwowości i wykonał pracę merytoryczną. I to mam nadzieję, że nam się udało i uwagi w przerwie pozwoliły zagrać drużynie lepszą drugą połowę. Dawid Szwarga po meczu Raków – Flora
Poza dwoma fatalnymi dośrodkowaniami trzeba przyznać, że Rumun wykonał swoją pracę porządnie. Cieszy przede wszystkim to, że sam wahadłowy po nowym otwarciu w drużynie czuje się doskonale i jest gotów pod każdym względem wspomóc ją w walce o duże cele. Uwagę przykuł jednak przede wszystkim bohater niedawnego hitowego i rekordowego transferu ze Śląska Wrocław, który ma wszelkie predyspozycje, by zostać największą gwiazdą RKS-u. Może i 23-latek z Hamburga otrzymał piłkę dopiero po pięciu minutach od wejścia, ale gdy już ją przejął, to pokazał, że sprawi miejscowym sympatykom mnóstwo radości.
To jego śmiałe kropnięcie zza pola karnego po wysokim odbiorze piłki przez Frana Tudora i świetnym progresywnym podaniu Bena Ledermana dobijał Vladyslav Kochergin. Były piłkarz Wolfsburga dał się zresztą poznać jako zawodnik, który niczego się nie boi i lubi brać na siebie ciężar gry. Jednak tak pozytywnego pierwszego występu w nowych barwach nie każdy się spodziewał. Nie minął nawet tydzień, odkąd gracz z ghańskimi korzeniami dołączył do ekipy spod Jasnej Góry, a z każdym kolegą w różnych sektorach boiska i w znacznej części sytuacji rozumiał się znakomicie.
***
Raków Częstochowa wygrał pierwszy mecz kwalifikacji Champions League w swojej historii, ale jeszcze absolutnie nie może czuć się wygrany. To, czego „Czerwono-niebiescy” muszą się wystrzegać przed rewanżem na obiekcie Flory Tallinn, to indywidualne błędy, przegrane walki w bocznych strefach i wolne przestrzenie na dwudziestym metrze. Rywal pokazał, że posiada określoną jakość, prezentuje własny pomysł na futbol i jeżeli „Medaliki”myślą o zameldowaniu się w drugiej rundzie, unikając odwrócenia losów pojedynku z zeszłorocznego boju Lecha Poznań z Qarabagem, z którym w końcu najprawdopodobniej zmierzyliby się w dalszej fazie, każdy element układanki musi zafunkcjonować perfekcyjnie.