Rakowianie ciągle się uczą ekstraklasy. A co za tym idzie – widać tego efekty!


Podopieczni Marka Papszuna coraz lepiej radzą sobie na ligowych boiskach

1 grudnia 2019 Rakowianie ciągle się uczą ekstraklasy. A co za tym idzie – widać tego efekty!
Łukasz Sobala / Press Focus

Raków zaczął drugą połowę rundy zasadniczej niemalże identycznie jak poprzednią. W pierwszej kolejce tak samo jak tydzień temu rakowianie ulegli Koronie, a dzisiaj, podobnie jak na początku rozgrywek, tydzień po inauguracji zagrali jak równy z równym przeciwko mocnej Jagiellonii, którą ponownie pokonali! Nie da się ukryć, że widać spory progres w grze Rakowa, szczególnie jeśli chodzi o koncentrację w ostatnich minutach meczu, z czym do niedawna podopieczni Marka Papszuna miewali problemy.


Udostępnij na Udostępnij na

Nie da się ukryć, że w polskiej piłce klubowej szczęście jest ważnym czynnikiem. Błędy się zdarzają dość często i trzeba je po prostu umiejętnie wykorzystać. I o ile w pierwszym meczu z Jagiellonią rakowianie w pełni zasłużenie pokonali białostoczan, o tyle dzisiaj trzeba przyznać, że element szczęścia był jednym z głównych czynników, dzięki którym na koniec mogli cieszyć się z kompletu punktów. 

Reakcja na stratę bramki

Tutaj warto wspomnieć, że szczęście do tej pory częściej sprzyjało rywalom Rakowa. Wszyscy doskonale pamiętamy mecz z Górnikiem Zabrze, który rakowianie przegrali niemalże na własne życzenie, przez większą część spotkania rażąc nieskutecznością. Podobnie sytuacja wyglądała chociażby w meczach z Piastem Gliwice oraz Wisłą Płock.

Tym, co różni drużynę Rakowa z tamtych spotkań od tej z dzisiejszego meczu, jest przede wszystkim umiejętność reagowania na stratę bramki. Wcześniej rakowianie mieli z tym niemałe problemy. We wspomnianych wcześniej meczach w Gliwicach i u siebie z Wisłą Płock potrafili bowiem pierwsi zdobywać bramkę, ale niestety nie potrafili owego prowadzenia utrzymać. Problem był wówczas o tyle duży, że bramki tracili w ostatnich minutach meczu.

Podopieczni Marka Papszuna z pewnością zaczęli zwracać większą uwagę m.in. na reagowanie po stracie bramki. Widać to było choćby w niedawnym meczu w Lubinie z tamtejszym Zagłębiem czy jeszcze wcześniej w spotkaniu z Pogonią Szczecin. Tutaj warto dodać, że w Lubinie rakowianie potrafili dwukrotnie podnosić się po stracie gola, a w Szczecinie strata bramki podziałała na nich na tyle mobilizująco, że ostatecznie potrafili odwrócić losy spotkania. 

Może ktoś powie, że się tylko broniliśmy, ale my mieliśmy dziś organizację, poświęcenie, walkę. Gratulacje dla zespołu, bo stracić bramkę w 2. minucie to zawsze mocny cios i nie jest łatwo otrzepać kurz i grać dalej. Na pewno w tej lidze się nie poddamy, choć wielu ludzi nas skreśla. Obronimy się – tłumaczył po październikowym zwycięstwie nad ówczesnym liderem ze Szczecina szkoleniowiec Rakowa.

Poprawili również coś innego

Podopieczni Marka Papszuna cały czas uczą się ekstraklasy. A jak się uczą, to widać też postępy. Reakcja na stratę bramki nie jest jedynym elementem, który w ostatnim czasie poprawili piłkarze spod Jasnej Góry. Częstochowianie zaczęli też zwracać większą uwagę na końcówkę meczów. 

Marek Papszun z pewnością nie wyobraża sobie, by jego podopieczni mieli sprawić kolejną niemiłą niespodziankę swoim sympatykom, tracąc gola w ostatnich partiach meczu. Od wspomnianych feralnych meczów z Piastem Gliwice oraz Wisłą Płock minęło już trochę czasu i od tej pory w końcówkach rakowianie radzą sobie znacznie lepiej.

Warto tutaj wspomnieć o meczach ze Śląskiem Wrocław oraz Wisłą Kraków. W tym pierwszym podopieczni Marka Papszuna ugrali komplet punktów za sprawą trafienia Piotra Malinowskiego w 89. minucie spotkania. Dwa tygodnie później przeciwko „Białej Gwieździe” rakowianie gola na wagę trzech punktów zdobyli na siedem minut przed końcem podstawowego czasu gry za sprawą trafienia Petraška. Oba gole oczywiście ze stałych fragmentów gry – broni numer jeden Rakowa. 

Dzisiaj częstochowianie zdobyli gola dającego komplet punktów dosłownie w ostatniej akcji meczu. Oczywiście miał na to wpływ również niemały przypadek, bo błąd w defensywie Jagiellonii, ale tutaj warto pochwalić podopiecznych Marka Papszuna za walkę do ostatnich sekund spotkania. Element, który wcześniej kulał, dzisiaj wydaje się bardzo dobrze poprawiony. Trner po każdym meczu jak na belfra przystało zadaje swoim piłkarzom pracę domową, która polega na jak najdokładniejszym opisie swojej gry. 

Wymyśliłem to dość dawno temu. Doszedłem do wniosku, że po meczu zawodnik powinien poddać refleksji zarówno swój występ, jak i całego zespołu. Nie można dopuścić do tego, by uznał: spotkanie się odbyło, na tym koniec. Na odprawie, nawet gdy patrzy w moją stronę, to nie dowiem się, czy jest skoncentrowany, czy myśli o tym, co robi teraz jego dziewczyna. Nie wejdę w jego głowę. Raport powoduje, że każdy musi się nad tym tematem pochylić. Jeśli napisze dwa głupie zdania, to głupio wypada w moich oczach, więc nie ma to sensu – tłumaczył na łamach „Przeglądu Sportowego” Papszun.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze