Raków Częstochowa ma fantastyczny rok. Marek Papszun i jego podopieczni zapisują się na zawsze w historii klubu. W tym roku „Medaliki” mają okazję na zdobycie pierwszego trofeum w historii. Będzie to ich drugi finał Pucharu Polski. Pierwszy raz znalazły się w nim w 1967 roku. Chcemy przypomnieć te dawne dzieje i pierwszy sukces częstochowian.
54 lata potrzebował Raków Częstochowa, aby ponownie znaleźć się w finale Pucharu Polski. Kiedy w 1967 roku częstochowianie znaleźli się w nim za pierwszym razem, to nikt nie pomyślał o tym, że trzeba będzie tak długo czekać na kolejną okazję do gry o ważne trofeum. Nikt wtedy nawet nie myślał, że debiut w najwyższej ligowej klasie rozgrywkowej w Polsce nastąpi dopiero w latach 90. XX wieku. Los chciał inaczej, a dzisiaj podopieczni Marka Papszuna piszą nową wspaniałą historię „Medalików”. Ale nie można zapominać o poprzednich finalistach. Dlatego przypominamy, jak Raków znalazł się w swoim pierwszym finale.
Trzecioligowiec w drodze do finału
W latach 60. XX wieku Raków Częstochowa przebił się na zaplecze pierwszej ligi. Przez pierwsze trzy sezony dwukrotnie był blisko awansu do najwyższych rozgrywek w kraju. Niestety po tych dobrych wynikach przyszedł słabszy okres. Częstochowianie w 1966 roku zaliczyli spadek do trzeciej ligi. Te rozgrywki wtedy nie były nawet szczeblem centralnym, a „Medaliki” znalazły się w grupie krakowskiej. Dość długo zadomowiły się na tym poziomie rozgrywek, bo awans uzyskali dopiero na początku lat 80. XX wieku. W roku spadku trzecioligowiec dobrze prezentował się w rozgrywkach Pucharu Polski.
W pierwszej rundzie Raków Częstochowa wygrał na wyjeździe z Karoliną Jaworzyna Śląska (3:2). Mecz w kolejnej rundzie (1/16 finału) to pojedynek z Hutnikiem Nowa Huta. Na swoim terenie górą były „Medaliki”, które dość łatwo rozprawiły się z przeciwnikiem, zwyciężając 3:0. W 1/8 finału czekał ich wyjazd do Mysłowic na starcie z Górnikiem Wesoła, z którym częstochowianie wygrali 2:1. Pierwszy trudniejszy mecz trafił się w ćwierćfinale, w którym Raków zagrał z Garbarnią Kraków. Drużyna od lat marząca o powrocie do elity sprawiła mnóstwo kłopotów ekipie ze Śląska. 1:1 i konkurs rzutów karnych (4:2) zdecydował o awansie do dalszej rundy piłkarzy z Częstochowy. W półfinale Raków pokonał Odrę Opole (2:1) i pierwszy raz w historii znalazł się w finale Pucharu Polski.
Częstochowianie mieli dużo szczęścia w drodze do ostatniego meczu rozgrywek. Na swojej drodze nie spotkali żadnego przedstawiciela pierwszej ligi, co było lekkim ułatwieniem. Mimo to nie można w ten sposób przekreślać rangi sukcesu, jakim był udział trzecioligowca w finale Pucharu Polski.
Najważniejszy mecz w historii
Zanim do głosu dojdą współcześni piłkarze spod Jasnej Góry, to wciąż najważniejszym meczem będzie finał z 1967 roku. Raków Częstochowa zmierzył się w nim z Wisłą Kraków. Faworytem byli przedstawiciele pierwszej ligi. Spotkanie finałowe rozegrano 9 lipca 1967 roku w Kielcach na stadionie „Błękitnych”. Dla częstochowian było to ogromne wydarzenie, które przyciągnęło grupę ok. 3000 kibiców (sam finał obejrzało ok. 6000 ludzi). Wygranie tego pojedynku należało do obowiązków wiślaków, ale przed trzecioligowcem nie było żadnych hamulców.
O to, jak wspominano w Częstochowie to wydarzenie, zapytaliśmy Bartłomieja Romanka, szefa częstochowskiego działu „Dziennika Zachodniego”: – Finał Pucharu Polski w 1967 roku był wielkim wydarzeniem dla całej Częstochowy, co do tego nie ma żadnych wątpliwości. Zmagania i sukcesy ówczesnego trzecioligowca relacjonowała lokalna prasa, kibice typowali wyjściową jedenastkę. W finale Raków walczył dzielnie, ale nie zdołał pokonać Wisły Kraków, co nie było niespodzianką.
9 lipca 1967 roku Czerwono-Niebiescy zagrali w finale Pucharu Polski. 3-ligowy wtedy Raków zmierzył się z @WislaKrakowSA, a spotkanie zakończyło się zwycięstwem Białej Gwiazdy 2:0. To co? Trzymamy kciuki za kolejną edycję @PZPNPuchar?
📸FB RKS Raków Częstochowa-wycinki z historii pic.twitter.com/eBBPDoVpDg— Raków Częstochowa 🥇 (@Rakow1921) July 9, 2020
Pierwsza połowa była pod wyraźne dyktando Rakowa. Częstochowianie mocno naciskali na Wisłę, w której grało kilku reprezentantów Polski. Trzecioligowiec mógł spokojnie prowadzić do przerwy przynajmniej 2:0. Wiślacy obudzili się dopiero w końcówce pierwszej połowy, kiedy to otrzymali rzut karny. Do wykonania „jedenastki” podszedł Władysław Kawula (wielokrotny reprezentant Polski). Krakowski obrońca zlekceważył rywala i strzelił za słabo, co pomogło bramkarzowi Rakowa w obronie. W drugiej połowie mecz był już bardziej wyrównany, ale kluczowa była 78. minuta. W niej kontuzji doznał Witold Synoradzki, przez co częstochowianie zaczęli grać praktycznie w dziesiątkę. Raków wytrzymał do upłynięcia 90. minuty, ale już w dogrywce obrona pękła przed naporem Wisły. Pierwszoligowiec wygrał 2:0, dzięki czemu sięgnął po swój drugi w historii Puchar Polski.
Wasi piłkarze udowodnili całej Polsce, że ich udział w dzisiejszym finale nie był dziełem przypadku. Raków pokazał, jak powinno się walczyć. W pełni zasłużył na srebrny medal Pucharu. Sądzę, że o tej drużynie usłyszymy jeszcze wiele razy.Wiesław Ociepka, prezes PZPN podczas dekoracji medalowej piłkarzy Rakowa
– Niestety tego sukcesu nie udało się w żaden sposób skonsumować. Z klubem pożegnał się bowiem twórca tego sukcesu, trener Jerzy Wrzos, i dopiero lata 90. i gra w ówczesnej ekstraklasie były rezultatami na miarę oczekiwań kibiców i piłkarzy Rakowa – dodaje Romanek. Raków Częstochowa schodził z boiska jako pokonany, ale był oklaskiwany przez cały stadion. Trzecioligowiec zachwycił cały kraj i wróżono mu świetlaną przyszłość. Niestety dalsze losy klubu nie były już tak kolorowe, jak się zapowiadały.
Trener Jerzy Wrzos, który doprowadził do historycznego wyniku, chwilę później został zwolniony z posady pierwszego trenera. Nie poprowadził już innego klubu, a zajął się pracami naukowymi na AWF Katowice. Częstochowianie szybko stracili także najlepszego piłkarza – Jana Kruka. 22-latka pozyskała Odra Opole, która wtedy awansowała do pierwszej ligi. Mimo przewrotnych losów klubu i jego bohaterów do dziś w Częstochowie dobrze wspomina się tamtejszych bohaterów. Oto oni:
Raków Częstochowa nie poszedł za sukcesem. Dlaczego?
Aż 54 lata Raków Częstochowa musiał czekać na to, żeby ponownie spróbować swoich sił w finale Pucharu Polski. W 1967 roku nie był w nim faworytem i występował jako trzecioligowiec. Czy to było coś wyjątkowego w tych latach? Czy historia polskiego trofeum pamięta podobne przypadki? Zapytaliśmy o to Wojciech Bajaka, redaktora Ekstraklasa.org i autora „Galerii Legend Ekstraklasy”: – Nie jest to jedyny przypadek. W 1965 roku w finale grali Czarni Żagań (0:4 z Górnikiem Zabrze w finale), w 1975 roku rezerwy ROW-u Rybnik (0:0 ze Stalą Rzeszów, porażka w karnych), a gdyby to traktować literalnie – to rezerwy Ruchu Chorzów w 1993 (1:1 z GKS Katowice, porażka po karnych).
Tyle, że zarówno ROW, jak i Ruch w finale korzystali z zawodników z pierwszej drużyny (ROW np. z Józefa Golli, Jerzego Fojcika, Stanisława Sobczyńskiego, Edwarda Lorensa, a Ruch z Piotra Lecha, Piotra Mosóra, Jacka Bednarza, Michała Probierza, Mariusza Śrutwy, Radosława Gilewicza czy Romana Dąbrowskiego), więc to byli tacy piątoligowcy. Natomiast zdarzył się trzecioligowiec, który rozgrywki te wygrał: Lechia Gdańsk 1982/1983 (pokonała drugoligowego Piasta Gliwice, a po drodze: Ruch Chorzów, Zagłębie Sosnowiec, Widzew Łódź, Śląsk Wrocław).
Ale wracając już do samych bohaterów naszego artykułu, mogłoby się wydawać, że udział w finale Pucharu Polski może dać pozytywnego kopa trzecioligowcowi. Zwłaszcza że nie był to jednostronny mecz. Raków był nawet całkiem blisko wygrania starcia z Wisłą Kraków, a do szczęścia zabrakło naprawdę niewiele. Kto wie, co by było, gdyby nie kontuzja Synoradzkiego. Ale dlaczego ten finał nie przyniósł pozytywnych skutków w przyszłości częstochowian?
– Szczerze mówiąc, to rzeczywiście w jakimś stopniu tajemnica, dlaczego na dobre ugrzęźli w tej III lidze. To nie była personalnie zła drużyna. Wojciech Pędziach, Alojzy Krzywoń czy Jan Kruk mieli za sobą grę w ekstraklasie (ówczesnej pierwszej lidze), ale ostatecznie w lidze zajęli czwarte miejsce, a wkrótce te największe gwiazdy (poza wymienionymi też Bernard Burczyk – według niektórych najlepszy zawodnik finału – czy Andrzej Drażyk) opuściły Częstochowę, więc pewnie nie udało się już złożyć dobrej drużyny – odpowiada Bajak.
Początek nowej pięknej ery
Właśnie teraz Raków Częstochowa stoi przed szansą na zdobycie pierwszego tak ważnego trofeum w historii klubu. Przez lata w rozgrywkach Pucharu Polski zdarzały się niespodzianki. Nie można jednak w tej kategorii traktować podopiecznych Marka Papszuna. „Medaliki” zasłużyły na to, aby zameldować się w finale. Kiedyś były tym Kopciuszkiem wchodzącym pierwszy raz na salony. Dzisiaj będzie inaczej.
Nie zapominajmy o charakterze krajowych pucharów. I u nas, i w zagranicznych rozgrywkach zdarzały się wielkie niespodzianki, ale większość z nich potrwała jeden sezon i „nie poszły za ciosem”.Wojciech Bajak, redaktor Ekstraklasa.org
– Ot, choćby parę lat temu Błękitni Stargard. Zgrało się kilka czynników, które pozwoliły na awans do półfinału, walkę jak równy z równym z Lechem Poznań, a potem drużyna znów przepadła w ligowej szarzyźnie trzeciego poziomu. Może wyjątek to wspomniana już Lechia Gdańsk, która w roku wygranej w Pucharze Polski zrobiła też awans na drugi poziom, a w kolejnym do ekstraklasy. Ale akurat miała jak na te lata naprawdę możnego patrona – dodaje Bajak.
Częstochowianie będą chcieli wygrać w finale. Dobra końcówka sezonu ligowego będzie jeszcze lepiej smakować, kiedy dołoży się puchar. Bartłomiej Romanek zauważa ciekawą rzecz łączącą obydwa finały Rakowa: – Szukając analogii między finałem w 1967 roku i tegorocznym, można zauważyć, że podobnie jak wtedy w kluczowym meczu zagra drużyna z ekstraklasy z drużyną z niższej ligi (wtedy był nią Raków, teraz Arka). Wtedy Raków przegrał z krakowskim klubem 0:2, a teraz wyeliminował inny klub z byłej stolicy Polski, Cracovię.
Dzisiejszy Raków w żaden sposób nie przypomina solidnego trzecioligowca. To czołowa drużyna PKO Ekstraklasy, która w mojej opinii ma przed sobą jeszcze wiele sukcesów. Inne są również oczekiwania kibiców. 54 lata temu cieszyli się oni z samego udziału w finale, teraz mocno wierzą w zwycięstwo częstochowskiej drużyny.Bartłomiej Romanek, szef częstochowskiego oddziału „Dziennika Zachodniego”