Rafał Makowski: „W Radomiaku zrzuciłem z siebie kajdany” (WYWIAD)


Nowy piłkarz WKS-u, Rafał Makowski, opowiedział m.in. o przeszłości klubowej, trenerze Banasiku, dojrzewaniu i mentalności, roli rodziny oraz Śląsku Wrocław

18 sierpnia 2020 Rafał Makowski: „W Radomiaku zrzuciłem z siebie kajdany” (WYWIAD)
Dawid Antecki (www.slaskwroclaw.pl)

Rafał Makowski jest piłkarzem, o którym śmiało można powiedzieć, że dwa sezony temu był rewelacją 2. ligi. 33 mecze – 11 bramek i pięć asyst. Na tym jednak wychowanek Legii Warszawa nie poprzestał, bo wraz z Radomiakiem Radom rozegrał świetny sezon już na wyższym szczeblu. Tam nie dość, że zanotował naprawdę dobre liczby (siedem goli i pięć asyst), to jeszcze walnie przyczynił się do walki zespołu o awans do ekstraklasy. To się jednak nie udało, ale sam 24-latek miał przygotowane wyjście ewakuacyjne w postaci Śląska Wrocław, który po długich obserwacjach w końcu sięgnął po jednego z najlepszych pomocników 1. ligi.


Udostępnij na Udostępnij na

Rafał Makowski – transfer, którym Śląsk Wrocław wyznacza trendy

Co u Ciebie słychać? Emocje po transferze opadły, czy nadal rozglądasz się dookoła z wielkimi oczami?

Wydaje mi się, że emocje opadły już po podpisaniu kontraktu. Zanim jednak do tego doszło, obserwowałem, jak to w Śląsku wygląda od środka. To była przemyślana decyzja, bez niepotrzebnych nerwów i pochopności. Teraz spokojnie wprowadzam się do nowego mieszkania, natomiast jeśli chodzi o miasto, na razie okoliczności nie sprzyjają, żeby je poznać. Wiadomo, jakie mamy obecnie realia, ale prędzej czy później rozejrzę się po Wrocławiu. Z tego co słyszałem, będę bardzo zadowolony.

Właśnie miałem zapytać, czy Wrocław się podoba, ale jak sam mówisz, okoliczności zwiedzaniu nie sprzyjają.

Tak, naprawdę szkoda, bo na razie mogę jedynie wyjść z domu, żeby kupić artykuły spożywcze i rzeczy potrzebne do życia. Tylko tyle.

A jak osobiście czujesz się w realiach, jakie obecnie panują? Koronawirus, bardzo krótka przerwa między sezonami… Zastanawiam się, jak wygląda Twoje samopoczucie fizyczne i psychiczne.

Jeśli chodzi o fizyczność, myślę, że jest bardzo dobrze. Miałem krótki urlop, więc choćby poziom kondycji nie miał prawa spaść. Natomiast w sferze psychicznej najgorsze mam już za sobą. Ten okres, kiedy musieliśmy siedzieć w domach i trenować w samotności, polegając wyłącznie na sobie i na własnym sprzęcie… To było męczące, bo jako piłkarze jesteśmy przecież przyzwyczajeni do wspólnego i codziennego życia ze sobą. Nie chcielibyśmy przeżyć tego jeszcze raz (śmiech).

Mówiąc wprost, czułeś się przyduszony.

Na pewno, bo gdy normalnie trenujesz dzień w dzień i nagle ktoś ci to zabiera, to z biegiem czasu zaczynasz czuć, że coś jest nie tak. Zaczyna ci tego brakować i głód robi się coraz większy. Myślisz wtedy tylko o powrocie.

Przejdźmy do teraźniejszości. W czwartek wróciłeś z urlopu, zgadza się?

Tak, zgadza się. Od tamtej pory trenuję z drużyną w normalnym trybie codziennym.

To w takim razie powiedz, z kim ze Śląska zdążyłeś się już zakolegować. 

Szatnia okazała się bardzo otwarta i nie chciałbym tutaj rzucać nazwiskami, bo musiałbym całą drużynę wymienić (śmiech). Nie wiem, czy widziałeś, jak mnie przyjęli do ekipy, kiedy wróciłem z urlopu. Nie spodziewałem się, że zwrócą uwagę na moje urodziny, które były dzień wcześniej. A jednak, to było bardzo miłe. To zdecydowanie ułatwia wejście do nowego grona ludzi. Zresztą teraz to ma jeszcze większy wymiar, bo ze względu na krótszy okres przygotowawczy trzeba zapoznawać się nieco szybciej. Znaleźć wspólny język i odnaleźć się w nowej taktyce trenera.

Dawid Antecki/Slaskwroclaw.pl

Powiem Ci, że chyba mam dla Ciebie idealnego kandydata na kolegę, ale do tego jeszcze przejdziemy. Teraz chciałbym zapytać o sam transfer. Co było kluczowe w Twojej decyzji? Bo nie wierzę, że na stole nie miałeś innych propozycji z klubów ekstraklasy. 

Już ci tłumaczę. Na pewno było zainteresowanie z kilku klubów, natomiast dochodziły mnie takie słuchy – i ja sam się o tym dowiadywałem – że Śląsk od dawna bacznie mnie obserwuje. Wysyła skauta, który uważnie patrzy na każdy mój mecz. Poza tym ogólnie wizja funkcjonowania klubu mnie przekonała. Przyjechałem tutaj i od razu rozmawiałem z wieloma ludźmi, którzy mówili, jaki jest plan na przyszłość i co będzie ze mną. Wszystko było przekonujące i nie wyglądało tak, że ktoś pomyślał „Spójrzcie, dobrze mu idzie, weźmy go i sprawdzimy”. Nie, widać, że to było przemyślane.

Ja też nie chciałem rzucić się na głęboką wodę, żeby mieć pewność, że znów się nie potknę. Wtedy spadłbym niżej. Długo walczyłem o to, aby grać na najwyższym szczeblu rozgrywkowym w Polsce. Nie zamierzam tego stracić.

Ze strony Śląska pewnie usłyszałeś, że tutaj nie ma tak dużej presji na zwycięstwo w każdym meczu czy trofea co sezon, więc jeśli powinie Ci się noga, nie ma katastrofy.

Może i nie, ale Śląsk jednak liczy się w tych rozgrywkach, potrafi regularnie wygrywać z czołówką i bywa stroną dominującą. A wracając jeszcze do ostatniej kwestii, patrzyłem, jak transfery Śląska wyglądają co roku. I tutaj trzeba jasno powiedzieć, że klub daje szanse chłopakom z niższych lig. Oni otrzymują swój czas na grę, a potem promują się, tak jak Przemek Płacheta. To pokazuje, że warto stawiać na młodych Polaków.

Akurat jesteś częścią jednego z najciekawszych okienek transferowych Śląska od bardzo dawna. Wszyscy nowo sprowadzeni piłkarze oprócz Waldemara Soboty przyszli z 1. ligi. Śląsk śmiało tam sięga.

To prawda, ale też warto powiedzieć o innych klubach ekstraklasy, które tak samo zaczęły częściej spoglądać na 1. ligę, która w minionym sezonie prezentowała naprawdę solidny poziom. Uważam nawet, że następne będą miały jeszcze lepszy. Tak więc tego typu transferów z pewnością będzie więcej, czym trzeba się cieszyć. Osobiście wychodzę z założenia, że powinniśmy stawiać na swoich, ogranych na polskim podwórku zawodników. Dawać im szanse w ekstraklasie, żeby młodsi ludzie od nas wiedzieli, że wejście na najwyższy szczebel jest jak najbardziej osiągalne.

Zanim Ty ograłeś się na poziomie centralnym, w Twoim życiu pojawił się pewien jegomość. Cofnijmy się teraz w czasie. Do akademii Legii i pracy człowieka, który miał chyba największy wpływ na rozwój twojej kariery. Chodzi o trenera Banasika, który prowadził Cię w czterech klubach. Chciałbym z Tobą o nim trochę porozmawiać, bo mam wrażenie, że był dla Ciebie jak drugi ojciec. Ten na boisku. Zgodziłbyś się z tym? 

Nie chciałbym, żeby ktoś przypiął mi zaraz łatkę za powiedzenie, że to mój drugi ojciec. I że tylko z tego względu miałem okazję grać pod jego skrzydłami (śmiech). To polega na tym, że najpierw musiałem spełnić pewne oczekiwania, a dopiero potem zdobyłem zaufanie. Gdybym nie wszedł na poziom, jakiego trener wymagał, tak często na pewno bym nie występował w jego drużynach. Walczyłem o to i jestem mu bardzo wdzięczny, bo trener Banasik wyciągał do mnie rękę nawet wtedy, gdy miałem gorsze chwile.

Przede wszystkim znalazł też dla mnie nową pozycję, na której obecnie występuję. Uważam to za pewnego rodzaju fenomen. Fenomen dlatego, że trener dojrzał w zawodniku stricte defensywnym kogoś, kto może stać się piłkarzem ofensywnym. Poza tym jako sam człowiek trener Banasik jest bardzo inspirującą i pozytywną osobą. Lubi wiedzieć wszystko o swoich zawodnikach i mieć z nimi bliski kontakt. Myślę, że to zaprocentowało, co było widać w naszej grze.

Najpierw wywalczyliśmy awans do 1. ligi, a potem do samego końca biliśmy się o ekstraklasę. Cenię go za to, że potrafił stworzyć przyjazną atmosferę i dobrać wokół siebie dobrych ludzi. Osobiście mogę mu tylko podziękować. Gdyby nie on, nie byłbym teraz w Śląsku. Dzięki jego wpływowi i decyzjom jestem tu, gdzie jestem.

W dużym skrócie można powiedzieć, że trener Banasik skleił piłkarza dla Śląska Wrocław (śmiech).

Dokładnie (śmiech).

Po ogłoszeniu Twojego transferu do Śląska rozmawiałem o Tobie właśnie z trenerem Banasikiem. Mówił, że ogromne wrażenie robiły na nim Twoje strzały z dystansu na treningach. Naprawdę strzelałeś takie torpedy? Może sam zacząłeś myśleć, że chciałbyś zagrać trochę wyżej?

Teraz traktuję to jak swój znak firmowy i kiedy ktoś pyta mnie, co jest moją największą zaletą, odpowiadam, że strzały z dystansu. Jednak to nie było tak, że miałem je od zawsze. Dopiero na poziomie 2. ligi w Radomiaku zdarzyło mi się kilka razy ładnie uderzyć na bramkę. Zacząłem skupiać się na tym elemencie podczas treningów i z biegiem czasu zostawałem na nich dłużej, żeby poćwiczyć. W końcu w mojej głowie urodziła się myśl, że na dłuższą metę to ma sens. Że to będzie moja groźna broń w przyszłości.

To teraz załóżmy, że mamy 1. kolejkę ekstraklasy. Sytuacja kadrowa w Śląsku jest patowa, bo nie ma do gry ani jednego środkowego obrońcy. Przychodzi do Ciebie trener Lavicka i mówi „Rafał, musisz zagrać na stoperze”. Jaka jest wtedy reakcja Rafała Makowskiego (śmiech)?

„Jasne, że zagram, trenerze!” (śmiech). Oczywiście bym się zgodził. Nie po to tyle czasu walczyłem o powrót do najwyższej klasy rozgrywkowej, żeby smucić się z powodu niewystawienia mnie na nominalnej pozycji. Wiadomo, że kiedyś tam grałem, ale teraz mam już przyzwyczajenia do gry w ofensywie, byłoby trochę trudniej. Choć i tak myślę, że wziąłbym kilka porad taktycznych, a potem próbowałbym wywiązać się z nowych-starych obowiązków jak najlepiej.

Chciałbym jeszcze wrócić do trenera Banasika, który powiedział mi takie słowa, cytuję: „Jeżeli chodzi o sferę mentalną, jest to zawodnik świetnie dbający o siebie. To pełny profesjonalista, nad którym nie trzeba stać i mówić mu, co ma robić”. Dobrze rozumiem, że chodziło mu o duży nacisk na siłownię i dietę? Dieta Anny Lewandowskiej, te sprawy (śmiech)? 

Nie, nie, nie, broń Boże (śmiech). Pewne nawyki wziąłem od rodziny, a szczególnie od brata, który jest zafiksowany na punkcie siłowni i zdrowego odżywiania się. Osobiście nie mam ściśle określonego planu w tym aspekcie, ale zawsze staram się wkładać zdrowe rzeczy na talerz. Często bywało tak, że kiedy brat przygotowywał coś dla siebie, ja jakąś partię od niego skubnąłem. To nie tylko dobrze wyglądało, ale dawało też dużo energii. Natomiast jeśli chodzi o siłownię, uważam, że wszystko trzeba robić z głową.

Kiedy był na to odpowiedni czas, chętnie chodziłem na siłownię, ale kiedy mieliśmy takie natężenie meczów jak ostatnio, trzeba było bardziej koncentrować się na regeneracji niż dodatkowych treningach. Tak więc mogę powiedzieć, że wzorowałem się na bracie. Zarówno jeśli chodzi o profesjonalizm w działaniu, jak i mentalność.

Właśnie, Twój profesjonalizm. Wyglądasz mi na takiego piłkarza, którzy w Śląsku mógłby dobrze dogadywać się np. z Jakubem Łabojką. On jest fanem siłowni, dobrego odżywiania, czyta książki przed snem (śmiech)…

Oczytany człowiek (śmiech). Wiesz co, patrząc na ogół, przede wszystkim rzuca mi się w oczy fakt, że wielu zawodników Śląska chodzi przed treningiem lub po nim na siłownię. Albo żeby wykonywać jakieś ćwiczenia, albo „zrolować” mięśnie. Tak więc widać, że tutaj profesjonalizm jest na bardzo wysokim poziomie. Każdy ma osobisty cel, nie tylko ten drużynowy, i do niego dąży.

Nie chciałbym też porównywać się do jednej osoby, bo uważam, że każdy podąża własną ścieżką. Oczywiście zawsze istnieje nadrzędny cel dla całej drużyny, ale nie da się narzucić dwóm osobom tej samej drogi. Każdy ma swój rozum i robi to, co mu się podoba. I jeżeli to przekłada się na pozytywne wyniki, wiadomo, że warto podążać w tym kierunku, zmieniając po drodze jakieś szczegóły.

Co do znaczenia ścieżki, o której powiedziałeś, idealnie pasują mi słowa Łukasza Brozia, z którym miałem okazję rozmawiać kilka miesięcy temu. On akurat narzekał na młodych zawodników, podkreślając, że nie mają świadomości na temat prowadzenia własnych karier. Od codziennych zajęć, jak np. rolowanie mięśni, po decyzje transferowe. Wydaje mi się, że Ty do tej grupy ludzi nie należysz. Stałeś się w pełni świadomym piłkarzem.

Jeśli chodzi o tę kwestię, wydaje mi się, że swój organizm poznałem w 100%. Co prawda człowiek uczy się całe życie, ale wiedzę o sobie mam na tyle dużą, że jeśli rano mam tzw. ciężkie nogi, wiem, że potrzebuję rolowania. I pierwsze, co zrobię przed wyjściem z szatni, to właśnie zadbanie o mięśnie, żeby uniknąć ryzyka pojawienia się urazu. Mam z tyłu głowy myśl, że kontuzje zabrały mi już trochę czasu w karierze. Nie wyobrażam sobie scenariusza, w którym znów mogłoby mi się stać coś poważnego. Co ważne, cała praca musi być codziennością. Musi być usystematyzowana, a nie działać na zasadzie „zrobię to raz w tygodniu”. Wtedy to nie ma sensu.

Ta rutyna nadal sprawia przyjemność? Nie nudzi się?

Jeden będzie znudzony i marudny, a drugi będzie dodatkowo pracował, bo to po prostu lubi. Wszystko zaczyna się od chęci.

Jak już jesteśmy przy zaczynaniu czegoś, chciałbym zapytać Cię o okres przed transferem do Radomiaka. Ponoć nie byleś przekonany, żeby schodzić na poziom 2. ligi z Zagłębia Sosnowiec. Trener Banasik musiał Cię namawiaćSkąd wynikały te obawy? Chodziło tylko o fakt niższego szczebla? 

Wtedy kończył mi się kontrakt z Legią i podpisałem umowę z Sosnowcem, w którym pewne rzeczy nie wypaliły tak, jak sobie to wyobrażałem. Miałem wtedy obawy. Nie chciałem zostać w 1. lidze, bo miałem wrażenie, że czas bardzo szybko biegnie, ale oferty z ekstraklasy i innych klubów 1. ligi się nie pojawiały. Nie miałem zamiaru się cofać, ale w końcu pojechałem do Radomia, gdzie usłyszałem kilka miłych słów co do planu na moją osobę. Tak jak w Śląsku. Aspiracje Radomiaka były duże, klub chciał awansować. Słysząc to wszystko, zgodziłem się na krok w tył, zaufałem trenerowi Banasikowi.

Jak widać na moim przykładzie, krok w tył nie musi oznaczać zakopania się w niższej klasie rozgrywkowej na dobre. Ciężką pracą można z powrotem dojść do pułapu, z którego wcześniej spadłeś.

Tak, Twój przykład pokazał, że to nie jest żadna ujma. Choć pewnie sam się nie spodziewałeśze uda Ci się mieć taką ciągłość. Jeśli chodzi o statystyki, z 2. ligi do 1. ligi przeszedłeś tak, jakbyś nie zauważył żadnej zmiany. 

(Śmiech) Wiesz, akurat sam siebie nie lubię oceniać. Uważam, że nie wypada. Od tego są inni ludzie, tak jak trener Banasik w Radomiaku, ale mimo wszystko statystyki mówią swoje. Pokazują nie tylko moje dobre liczby, ale przede wszystkim fakt, że mieliśmy naprawdę świetną ekipę. Wszystko się kleiło, ale niestety zabrakło kropki nad i. Nie udało się, choć nie spisywałbym tego sezonu w Radomiu na straty, bo jako beniaminek zrobiliśmy kawał dobrej roboty. Kilku ciekawych chłopców wypromowało się w tej drużynie, a uważam, że właśnie o to chodzi. Żeby drużyna kreowała jednostki.

Patrząc na ostatni rok, na tle indywidualnym nie mógłbyś za wiele sobie zarzucić. Jako klub nie udało Wam się jednak postawić wisienki na torcie, stąd zastanawiam się, czy to było dla Was bolesne przeżycie? Czy po prostu poklepaliście się po plecach i przypomnieliście sobie, że jesteście tylko beniaminkiem?

Jako drużyna na pewno nie spodziewaliśmy się, że zajdziemy tak wysoko. Początkowym celem klubu była walka o spokojny ligowy byt, w czym byliśmy podobni do Warty. Dwa podobne podejścia. Tylko że z kolejki na kolejkę coraz bardziej myśleliśmy o tym, że tutaj można ugrać coś więcej. Myślę, że opcja z barażami bardzo przypadła nam do gustu. To napędza zespoły, które wiedzą, że nawet z szóstego miejsca w tabeli można przenieść się do ekstraklasy. Tak się nie stało, ale ogólnie sezon zaliczam na plus. Kiedy pojawiła się szansa awansu, oczywiście chcieliśmy z niej skorzystać.

Natomiast jeśli chodzi o ból, niestety każda taka porażka boli. To był finał barażu o ekstraklasę… Dla niektórych na horyzoncie pojawiał się pierwszy sezon na najwyższym szczeblu w karierze, więc to było bardzo bolesne. Później zaczęliśmy analizować, skąd wzięła się ta porażka i dlaczego padła akurat po dwóch rzutach karnych. Zastanawialiśmy się, co wydarzyło się na boisku, ale ostatecznie doszliśmy do wniosku, że tym razem awans Radomiakowi się po prostu nie należał. Nie znaczy to jednak, że szansy nie będzie w następnym sezonie.

Szczęśliwie dla Ciebie drzwi ewakuacyjne do ekstraklasy miałeś już wcześniej przygotowane (śmiech). Czego nauczył Cię ten sezon? Jaką lekcję wyciągnąłeś na przyszłość?

Tak (śmiech). Na pewno nauczyłem się cierpliwości. Zdarzało nam się kilka poważnych wpadek, czym byliśmy swego czasu podłamani, ale potem przychodziły dwa dobre mecze i znów stawaliśmy się spokojni. Poza tym myślę, że oprócz nabycia cierpliwości bardzo dojrzałem jako zawodnik. Nie tylko w sferze mentalnej, ale również w sferze fizycznej. Meczów, które rozegrałem, było naprawdę sporo. Mam wrażenie, że to będzie procentowało w przyszłości.

Tutaj chciałbym wysłać apel do młodych piłkarzy. Nie macie się czego obawiać, ciężka praca prędzej czy później przyniesie efekty. Siatki skautingowe w Polsce są już na tyle rozwinięte, że kluby z ekstraklasy jeżdżą na mecze nawet 3. ligi, nie tylko 1. czy 2. ligi. Tam wyciągają najbardziej wyróżniających się zawodników, żeby dać im szanse na wyższym szczeblu. To powoli staje się codziennością.

Wspomniałeś o mentalności. Mam wrażenie, że w Radomiaku całkowicie uwolniłeś swój potencjał nie tylko sportowy, ale właśnie mentalny. Wyglądasz na boisku tak, jakbyś nie miał już na sobie żadnych kajdan. Jesteś pewny siebie.

Tak, zgadza się. Uważam, że w głównej mierze to bierze się z zaufania, które trener ci daje. Widzisz, że w kilku kolejnych meczach idzie naprawdę dobrze i czujesz, że masz wsparcie, a potem otrzymujesz kolejne szanse. Ja akurat miałem to szczęście, że poznałem wielu świetnych ludzi, z którymi stworzyliśmy dobrą ekipę na 1. ligę. Jeden za drugim poszedłby w ogień. Bez żadnych ściem. To dawało nam spokój na boisku, bo wszyscy wiedzieliśmy, jak trzeba grać. Każdy sobie pomagał. Naturalną rzeczą był więc fakt, że na co dzień naprawdę dobrze się czułem. I nie chodziło zresztą tylko o mnie.

Dobrze to powiedziałeś: w Radomiaku spuściłem z siebie kajdany. Pokazałem, że jestem silny tak jak cały zespół, wszyscy razem. Wydaje mi się, że w ciągu ostatniego sezonu dosłownie każdy poprawił się w sferze mentalnej. Pomogła w tym walka o awans do ekstraklasy do samego końca. Końcowe niepowodzenie tego nie przykrywa.

A Twoim zdaniem otoczenie, w jakim się obracasz, ma w tym duże znaczenie? W tym, że masz dobrze poukładane w głowie? Piłkarze mówią czasami, że bardzo ważnym aspektem jest dla nich rodzina i ogółem ci najbliżsi. Zgadasz się z tym?

Zgadzam się, bo wiem na swoim przykładzie, że rodzina jest ze mną w tym sporcie na dobre i na złe. Wspiera przede wszystkim w gorszych chwilach. Mogę też powiedzieć, że kiedy dostałem ofertę od Radomiaka, od razu zadzwoniłem do taty, żeby przedyskutować ten temat. Długo rozmawialiśmy o tym, czy jest za lub przeciw, jakie widzi plusy i minusy, jakie są jego odczucia… Nie jest łatwo samemu podejmować takich decyzji, zwłaszcza że one mogą rzutować na całą karierę. Każdy błąd kosztuje, więc nad wszelkimi zmianami trzeba się zastanowić. Przemyśleć je z chłodną głową.

Kiedyś miałem tak, że wszystko chciałem robić na szybko, jakbym był w gorącej wodzie kąpany. Nauczyłem się jednak od brata czy rodziców, że trzeba czasami usiąść i pomyśleć. Choćby po to, żeby wiedzieć, czego oczekuje się od danego miejsca.

Powiedziałeś o rozmowie ze swoim tatą. Wychowywałeś się w rodzinie, która jest za Legią, tak że wokół spotkań Śląska z „Wojskowymi” pewnie będzie dużo tych rozmów. Jakieś pstryczki w nos od taty, kąśliwe komentarze (śmiech)…

Myślę, że tata będzie jednak mi kibicował (śmiech). Będzie się na pewno cieszył, kiedy jako Śląsk wygramy z Legią, i będzie zły, kiedy przegramy. Będzie wspierał mnie całym sercem, ale nie tylko on, bo mowa tutaj o całej rodzinie. Nie mamy żadnych zgrzytów czy to z braćmi, czy rodzicami, tak że myślę, że takiego podziału na kluby nie będzie. Rodzina patrzy przede wszystkim na to, w jakiej drużynie występuję, i tylko to się liczy.

Skoro już jesteśmy przy Legii, chciałbym na moment wrócić z Tobą do chwil, gdy dopiero poznawałeś smak poważnej piłki. Pamiętasz na pewno swój mecz od 1. minuty z Wisłą Kraków jeszcze w barwach Legii. Wtedy Michał Pazdan tuż przed meczem doznał kontuzji, a Ty zostałeś rzucony na głęboką wodę. Jaki miał na Ciebie wpływ ten chrzest bojowy? Dał Ci pewność siebie czy wręcz przeciwnie? 

Uważam, że jeżeli ktoś ci ufa i rzuca do kadry pierwszego zespołu Legii Warszawa, musisz zdawać sobie sprawę, że nagle może pojawić się niespodziewana szansa. Szansa, którą trzeba wykorzystać. Ci ludzie, którzy wyciągnęli do mnie rękę, nie będą potem patrzeć na mój występ przez pryzmat młodego wieku. Wchodzę na boisko i muszę dawać radę. Tamten mecz dał mi dużą pewność siebie i radość z tego, że osiągnąłem coś, do czego przez całe życie dążyłem. W końcu każdy wychowanek Legii pragnie debiutu w pierwszej drużynie. A takie rzucenie na głęboką wodę? Kształtuje charakter.

Potem miałem niestety swoje zdrowotne problemy i uważam, że gdyby nie one, meczów dla Legii rozegrałbym trochę więcej. W każdym razie stałem się po tym okresie silniejszy. Wracam do tych chwil wspomnieniami, ale skupiam się przede wszystkim na teraźniejszości, czyli Śląsku Wrocław. Tutaj chcę dawać z siebie jak najwięcej. Chcę pomóc drużynie w osiąganiu sukcesów.

Zapytałem o to w tym kontekście, że istnieją dwie drogi na wprowadzanie młodego piłkarza. Albo trener dozuje mu czas na boisku, albo od razu rzuca do boju. Gdybyś znowu stanął przed taką sytuacją, nie zmieniłbyś drugiego wariantu na pierwszy?

Oczywiście, że nie. To też nie było tak, że trener Berg poznał mnie tydzień wcześniej, bo chodziliśmy z kilkoma chłopakami na treningi „jedynki”. Potem przyszedł czas na zimowy obóz przygotowawczy, po którym zostałem z pierwszą kadrą Legii. Nie dostawałem jednak zbyt wielu szans i musiałem cieszyć się jedynie treningami. Liczyłem się z tym, że muszę dojść do poziomu starszych kolegów. W końcu nadarzyła się okazja na pełny występ i sam czułem, że byłem na nią przygotowany. Trener obdarzył mnie zaufaniem, wiedząc, że jestem człowiekiem, który jest w stanie wypełnić swoje obowiązki. Myślę, że trener dlatego zdecydował się na mnie postawić, bo widział, że już nie odstaję od reszty.

Skoro jesteśmy już przy klubie Twojego dzieciństwa, muszę zadać to pytanie. W sposób triumfalny wróciłeś na poziom ekstraklasy, nikt po znajomości Ci tego nie załatwił, ale czy z perspektywy czasu nie żałujesz, że nie zostałeś dłużej i nie powalczyłeś o najwyższy szczebel w Warszawie? Legia to jednak klub Twojego serca. Czy może jednak uważasz, że Radomiak wyniósł Cię do lepszego miejsca, niż mogłaby Legia? 

Bardzo trudne pytanie (śmiech). Moglibyśmy pogdybać i rozpatrzeć tę kwestię na kilka czynników, ale patrząc na to, jak moja przygoda piłkarska się potoczyła, chyba jeszcze raz wybrałbym Radomiak. To on dał mi więcej na poziomie seniorskiej piłki. Ogółem trudno mi jednak w sposób jednoznaczny się do tego odnieść. Legia dała mi wiele i nie było sposobu, żeby przewidzieć, co będzie dalej.

Ostatni czas pokazuje, że nawet kiedy jesteś utalentowanym wychowankiem Legii, nie jest łatwo o przebicie do pierwszej drużyny.

Tak jest niestety często. Wtedy musisz wybrać np. drogę wypożyczenia i pokazać swoją wartość gdzieś indziej. I kiedy jesteś gotowy, to grasz, a kiedy nie, musisz szukać szczęścia w innym miejscu.

Koniec o Legii, powoli dobijamy do brzegu. Wcześniej powiedziałeś, że gdyby ktoś zapytał Cię o Twój największy atut, odpowiedziałbyś „strzały z dystansu”. Nie będę więc zadawał tego pytania, bo na pięć minut rozgadasz się o strzałach z dystansu (śmiech). Inaczej – gdzie widzisz swoje deficyty?

(Śmiech) Hmm, na pewno do poprawy jest gra głową. To wynika z tego, że kiedyś w juniorach wygrywaliśmy mecze wynikami 12:0 i nie było okazji, żeby w warunkach meczowych poćwiczyć ten element. Tu widzę deficyt. Gdybym miał jeszcze czegoś szukać, uważam, że zawsze można doskonalić grę bez piłki. Każdy trener ma swoją wizję i jest w stanie nauczyć czegoś nowego, pokazać, jak poruszać się po boisku. Wiadomo – gra z piłką to jedno, ale moim zdaniem tak samo ważna jest gra piłkarzy bez piłki. To kwestia taktyki, jaką trener narzuca drużynie, ale jaka by ona nie była, coś wartościowego możesz dla siebie wyciągnąć.

Pół żartem, pół serio można powiedzieć, że w końcu uciekłeś od trenera Banasika. W końcu inny szkoleniowiec może nauczyć Cię czegoś nowego (śmiech).

Tak (śmiech). Każdy trener dorzuca jakąś cegiełkę, co potem kształtuje nas jako piłkarzy. Myślę, że tak to powinno wyglądać. Rozwijasz się pod skrzydłami jakiegoś szkoleniowca i z biegiem czasu jesteś już na tyle rozwinięty, żeby iść po nauki do innego. Wtedy nie potrzebujesz za wiele czasu, żeby wpasować się w nową wizję, bo masz już pewne podwaliny. Wychodzę z założenia, że jeśli jestem ograny, lepiej przygotowany fizycznie i mentalnie, to po prostu będzie mi łatwiej w nowym miejscu, żeby się odnaleźć. A potem regularnie grać.

Dodałbym jeszcze, że jakieś pięć lat temu mówiłeś w jednym z wywiadów, że Twoją wrodzoną umiejętnością jest cross, który ćwiczysz po treningach. Rozumiem, że po tylu latach praktyki kibice Śląska zobaczą poziom Paula Scholesa miech)?

Hahaha, tak, tak. To zaczęło się u Jacka Magiery. Za jego czasów zacząłem je trenować i trener mnie za to chwalił. Mógłbym więc się pod tym podpisać, że kiedyś ćwiczyłem crossy, które są dzisiaj moją mocną stroną. Natomiast wiadomo, że z pozycji „dziesiątki” rzadziej wykonuje się długie podania, bo piłka w tym rejonie boiska powinna być na podłożu. Takich crossów wymaga się od zawodników na pozycji numer 6 czy 8, ale kiedy zszedłbym niżej po piłkę i musiałbym przyśpieszyć grę dłuższym podaniem, nie wahałbym się. Albo przy robieniu kontry. Byłbym pewien, że dobrze to zrobię.

W takim razie mocno skupiasz się na trenowaniu podań prostopadłych. Tego się od Ciebie wymaga.

Pewnie, to musi być naturalna rzecz. O tym nie wspomniałem wcześniej, ale wiem, że spoczywa na mnie presja kreowania gry, brania ciężaru akcji na siebie i łączenia linii napastnika ze skrzydłowymi z niższymi formacjami. Jestem w tym od dwóch sezonów i wiem, jak to się wykonuje. Wiadomo, że są różne taktyki, w których pewne elementy się różnią, ale nie jest tak, że mówię „wow, to dla mnie czarna magia”. Nie, to tak nie wygląda. Oglądałem mecze Śląska od analitycznej strony jeszcze przed podpisaniem kontraktu i stwierdziłem, że widzę w tej grze siebie. To był ważny czynnik przy wyborze klubu.

Ostatnie pytanie. Załóżmy, że stoi przed Tobą 100 nastolatków z akademii Legii, którzy mówią, że chcieliby w przyszłości osiągnąć to, co udało się Rafałowi Makowskiemu w tym wieku. Cbyś im powiedział? 

Hmm, co ja bym mógł im doradzić… Przede wszystkim powiedziałbym, że trzeba być bardzo cierpliwym człowiekiem. Wykonywać swoją robotę i słuchać ludzi, którzy o piłce mają zdecydowanie większe pojęcie niż ty. Są to ludzie po studiach, trudnych egzaminach, stażach i różnych doświadczeniach prywatnych i zawodowych. Ja oczywiście kiedyś tego nie rozumiałem, miałem swoje lata i własne zdanie na ten temat. Z perspektywy czasu wiem, że w pewnych momentach postąpiłbym inaczej. Podejście do twojego przyszłego zawodu, czyli w tym wypadku zawodu piłkarza, musi być dobrze przyszykowane jeszcze w wieku nastoletnim.

Trzeba mieć pewność, że chcesz to rzeczywiście robić. Dzisiaj jest więcej pokus, nie myśli się tylko o samym sporcie. Każdy ma swoją ścieżkę, o czym już wspomniałem, ale uważam, że ten początek drogi musi być wspólny. Żeby najpierw dojść gdzieś wyżej, trzeba kierować się dobrymi schematami. Podsumowując, cierpliwość, praca, praca i jeszcze raz praca. Prędzej czy później to się obroni. Poza tym trzeba pamiętać o samodoskonaleniu się i pracy z własnymi wadami. Taka mieszanka powinna przynieść sukces.

Brzmisz tak, jakbyś buntownikiem nigdy nie był (śmiech). Czy może zdarzało się?

(Śmiech) Nie, nie, okres dojrzewania przeszedłem raczej łagodnie i nigdy się nie buntowałem. Zawsze wiedziałem, czego chcę, i do tego dążyłem.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze