Kiedy w styczniu na Santiago Bernabeu trafił Klaas-Jan Huntelaar wielu kibiców „Królewskich” miało nadzieję, że będzie on następcą Ruuda Van Nistelrooya. Problemy „Huntera” pojawiły się już w pierwszym miesiącu, kiedy to nie został zgłoszony do rozgrywek Ligi Mistrzów. Z czasem Holender coraz częściej przebywał na ławce rezerwowych, choć gdy pojawiał się na boisku to zwykle nie zawodził. Jednakże Real chce się pozbyć Huntelaara już tego lata. Czy to wszystko wina feralnej „dziewiętnastki”?
Powszechnie wiadomo, jak dużą rolę Hiszpanie przywiązują do numerów na koszulkach. Na boisku są pozycje, które żyją w symbiozie z numerem przypisanym danemu zawodnikowi. Środkowy obrońca powinien grać z „dwójką” na plecach, „piątka” należy się piwotowi, „dziesiątka” kojarzona jest z tzw. mediapunta, który jest mózgiem zespołu. Od jakiegoś czasu, szczególnie w Madrycie, za pechowy, a wręcz przeklęty numer uchodzi „dziewiętnastka”. Za szamana, który go zaklął uznawany jest Nicolas Anelka.
Francuski szaman
Właśnie od Francuza zaczęła się cała seria kłopotów z „dziewiętnastką”. Gdy Real Madryt w 1999 roku za niebagatelne pieniądze (wg transfermarkt.de – 35 milionów euro) sprowadził napastnika Arsenalu Londyn, wszystko wskazywało na to, że Anelka stanie się gwiazdą pierwszego formatu. Niestety 20-letni wówczas zawodnik stał się popularny, ale tylko za sprawą wysokich zarobków. Francuz grał niewiele, ale za to stając po wypłatę musiał przygotowywać najgłębszą torbę. Jedyny błysk geniuszu zanotował w półfinałowym meczu Ligi Mistrzów. Jego dwa gole przeciwko Bayernowi Monachium dały Realowi awans do finału. Jednak to było za mało jak na 35 milionów i po sezonie Anelka bez żalu został pożegnany. Obecnie Francuz występuje w Chelsea Londyn i jest najskuteczniejszym graczem Premiership. Ponadto może się poszczycić faktem, że nikt wcześniej ani później nie wydał na piłkarza ogółem tak wielkich pieniędzy. W sumie jakieś 132 miliony euro.
Argentyński niewypał
Numer „dziewiętnaście” po Anelce odziedziczył wychowanek klubu – Tote, lecz jego bramek nie pamiętają nawet najstarsi kibice Królewskich. Kolejnym odważnym, który zdecydował się by na jego plecach widniał pechowy numer, był pozyskany za 23 miliony euro z AS Romy Walter Samuel. Argentyńczyk sezon 04/05 zapamięta jako najgorszy w karierze. Wychowanek Newell’s Old Boys zapowiadał się na obrońcę światowej klasy. Środek obecnej dekady był dla Realu Madryt czasem zmiany pokoleniowej w formacji defensywnej. Po kilku meczach z udziałem Argentyńczyka madryccy socios zaczęli tęsknić za zasłużonym Fernando Hierro. Samuel popełniał niemal błąd za błędem. Nie podołał stawianym mu oczekiwaniom i po sezonie pożegnał się z „Królewskimi”. Argentyńczyk wrócił do Włoch, a konkretniej do Interu Mediolan, gdzie gra do dziś, choć nie ma zagwarantowanego podstawowego miejsca w składzie mistrzów Włoch. Z dobrze rokującego obrońcy wpadł w przeciętność, a klątwa numeru „19” nadal była nie do odczarowania.
Włoski cwaniaczek
Kolejnym śmiałkiem, który chciał zmierzyć się z przeklętym numerem był enfante terrible włoskiego futbolu – Antonio Cassano. AS Roma miała już dość wychowanka AS Bari i bez żalu pożegnała go za 5,5 miliona euro. W Realu trudny charakter Włocha miał poskromić Fabio Capello. Madryckie dyskoteki i błyszczenie na salonach były dla Cassano bardziej atrakcyjne niż gra w piłkę. Rezultatem półtorarocznego reprezentowania „Królewskich” było 19 występów i 2 bramki. Real w sierpniu 2007 roku najpierw go wypożyczył, a potem za darmo oddał do włoskiej Sampdorii.
Hiszpańskie nieporozumienie
W 2006 roku na linii Real – Arsenal doszło do wymiany między Julio Baptistą, a Jose Antonio Reyesem. Reyes dość często grywał w podstawowym składzie Królewskich, strzelił nawet 6 goli. Niestety po roku gry musiał wrócić do Londynu, gdzie dano mu do zrozumienia, że jest niechciany. Odtąd zaczęła się złą passa w piłkarskiej karierze Hiszpana. W Atletico Madryt nie zyskał sobie zaufania trenera Javiera Aguirre i obecnie występuje w lizbońskiej Benfice. Nie tak miał się rozwinąć talent Reyesa. Znów wszystko przez ten newralgiczny numer.
Brazylijska bestia bez pazurów
Po powrocie do Realu Baptista nie miał wyboru, musiał założyć „dziewiętnastkę”. Brazylijczyk, mimo że zagrał w 27 spotkaniach to strzelił jedynie 3 bramki. Jednak co trzeba oddać, jedna z nich dała zwycięstwo w meczu nad odwiecznym rywalem – FC Barceloną. Suma sumarum nowy sezon Baptista rozpoczął w AS Romie, gdzie poczyna sobie całkiem nieźle.
Tak wygląda krótki przegląd piłkarzy, którzy w ostatniej dekadzie grali w Realu Madryt z numerem „19”. Dla większości z nich okazał się on przekleństwem, którego brzemię musieli dźwigać w kolejnych latach kariery, choć niektórym udało się odbudować to co stracili w Madrycie. Kto zatem po Huntelaarze będzie tym śmiałkiem, który odważy się włożyć trykot z „dziewiętnastką”? Może Karim Benzema? Na miejscu Francuza od razu odmówiłbym przyjęcia tego numeru. Choć z drugiej strony, ktoś w końcu musi odczarować tę „dziewiętnastkę”. Jeśli nie Benzema, to kto?
To nie 19 jest pechowa tylko ten pieprzony real
heh...
Fajny tekst. Nawet nigdy nie zwróciłem uwagi na tych
zawodników Realu.. Nie wnikałem jaki nosili nr na
plecach, ale niezła ciekawostka :)
wina leży po stronie Realu a nie numeru na koszulce.
Anelka, król strzelców Premiership a w królewskich
długo miejsca nie zagrzał. Reyes też znakomity
zawodnik, któremu klub z Madrytu zniszczył karierę
tak samo jak wielu innym zawodnikom. Henry pierwszy
swój sezon w Barcelonie też miał fatalny a mimo to
nie skreślono go i damo mu szanse w następnym, w
którym grał już wyśmienicie. W realu niestety takiej
szansy sie nie dostaje, nie wyjdzie ci jeden sezon
nawet niecały i jestes odprawiany z kwitkiem.
Nic dodać, nic ując...
ja gram z 19 ;p po za tym Messi zanimiał dostał 10 to
gral z 19 a jakoś nie jest słaby
ja gram z 19 ;p po za tym Messi zanimiał dostał 10 to
gral z 19 a jakoś nie jest słaby
Ja również uważam, że to nie jest wina numeru tylko
Realu Madryt. Ten klub zniszczył tylu zawodników, a i
tak ciągnie innych do tego klubu jak pszczoły do ula.