Liga serbska to stosunkowo młode rozgrywki. Od początku jest to wyścig dwóch koni – Crvenej Zvezdy Belgrad i Partizana. Serbskie kluby nie odnoszą jakichś spektakularnych sukcesów w Europie, chociaż akurat ostatnie lata są dla nich (zwłaszcza dla jednego) całkiem udane. Jednakże jaka jest realna siła tej ligi? Na to pytanie odpowiemy w naszym nowym cyklu – Przeglądzie Lig Niepospolitych, w którym będziemy przyglądać się rozgrywkom, które w Polsce nie są zbyt popularne.
Serbska Super Liga w rankingu UEFA zajmuje 19. miejsce. Niezbyt wysoko, ale to oczywiście wciąż parę miejsc nad Ekstraklasą. Ostatecznie liga serbska została zdominowana przez belgradzki duopol, który między sobą rozstrzyga kwestie mistrzostwa i na dłuższą metę nikt nie jest w stanie im zagrozić. W latach 2008–2013 Partizan wykorzystał słabszy moment Crvenej i zgarnął sześć mistrzostw z rzędu. Teraz role się odwróciły. „Czarno-biali” złapali zadyszkę i obecnie nie są nawet na drugim miejscu w tabeli, a ich rywale zza miedzy totalnie zdominowali rozgrywki.
Kocioł bałkański
Historia ligi serbskiej jest niebywale zawiła. Jak wiadomo w pierwszej połowie lat 90. na Bałkanach wybuchła wojna domowa, której skutkiem był rozpad Jugosławii i siłą rzeczy powstanie nowych lig piłkarskich. Sezon 1990/1991 był ostatnim, w którym rozegrano rozgrywki ligi jugosłowiańskiej w pełnej krasie, czyli z udziałem klubów serbskich, chorwackich, bośniackich, słoweńskich, czarnogórskich oraz macedońskich. Kolejna kampania była już mocno okrojona.
Z rozgrywek wystąpiły kluby słoweńskie i chorwackie, bowiem te narody chwilę wcześniej uzyskały niepodległość. Także kluby z Bośni opuściły ligę jugosłowiańską z wyjątkiem FK Borac Banja Luka. Ostatecznie ten zespół również to zrobił, jednakże dopiero w przerwie zimowej. W związku z tym już w rundzie wiosennej sezonu 1991/1992 w lidze jugosłowiańskiej pozostały tylko kluby serbskie, czarnogórskie oraz macedońskie.
Mimo tych wszystkich strat rozgrywki utrzymały swoją nazwę i wciąż była to liga jugosłowiańska. Dopiero po rozpadzie „nowej” Jugosławii w 2003 roku nazwa została zmieniona i odtąd mieliśmy ligę Serbii i Czarnogóry. Był to jednak krótki epizod, bowiem kluby czarnogórskie wystąpiły z tej ligi w 2006 roku kiedy Czarnogóra uzyskała niepodległość. Serbia została sama i w ten sposób w 2006 roku do życia została powołana serbska Super Liga. Pierwszym mistrzem Serbii w sezonie 2006/2007 została Crvena Zvezda Belgrad.
Czerwona Gwiazda świeci pełnym blaskiem
Od sezonu 2006/2007 Partizan zgarnął osiem mistrzostw Serbii, a Crvena tylko cztery (piąte w drodze). W latach 2008–2013 Partizan nie miał sobie równych w Serbii, o czym wspominałem wcześniej. Crvena przetrwała kryzys zarówno sportowy, jak i finansowy. Teraz na obu tych polach prezentuje się bardzo dobrze. Mądrze budowana od kilku lat drużyna gra jak z nut. W lidze w 21 ligowych kolejkach wygrali 19, a 2 zremisowali. Dominacja absolutna. Z kolei w Lidze Mistrzów w przeogromnie trudnej grupie zaprezentowali się godnie i pomimo słabszego potencjału kadrowego od rywali zdobyli 4 punkty. Wszystkie oczywiście na swojej belgradzkiej Marakanie.
– Czerwono-biali jeszcze jakiś czas temu byli na krawędzi bankructwa, natomiast dzisiaj święcą największe sukcesy od czasów 1991 roku, kiedy sięgnęli po Puchar Europy. W zeszłym roku po spektakularnym rajdzie awansowali do fazy grupowej Ligi Europy (startowali od 1. rundy), a potem wyszli z grupy z FC Koeln, Arsenalem i BATE Borysów. Okazało się, że to był dopiero przedsmak wielkich sukcesów, ponieważ w tym sezonie Zvezda zagrała w fazie grupowej Ligi Mistrzów. Trafiła co prawda do grupy śmierci z PSG, Liverpoolem i Napoli, ale takie losowanie przyjęto w Belgradzie z wielką radością, ponieważ nikt nie zakładał walki o wyjście z grupy, a tacy rywale gwarantowali komplet publiczności na każdym meczu i przypomnienie się na europejskich salonach.
– Zainteresowanie kibiców przeszło najśmielsze oczekiwania, ponieważ bilety sprzedawane w pakietach na wszystkie trzy spotkania, a było ich prawie 50 tys. sztuk, rozeszły się w trzy godziny, a serwery internetowe nie wytrzymały naporu i na zalogowanie się na stronę www trzeba było czekać nawet cztery godziny. Jak się później okazało – bezskutecznie. Na wyjazdach podopieczni Vladana Milojevicia zbierali bęcki, ale magia Marakany działała i u siebie Zvezda bezbramkowo zremisowała z Napoli oraz odniosła spektakularne zwycięstwo nad Liverpoolem 2:0. Mecz okrzyknięto największym triumfem klubu w XXI wieku, a spotkanie oglądał prawdopodobnie nadkomplet publiczności, ponieważ na obiekcie nie istniały ciągi komunikacyjne.
– Ludzie stali dosłownie wszędzie, a niektórych sektorach stewardzi po prostu musieli się wycofać, ponieważ nie było dla nich miejsca. Zvezda stosowała różne praktyki, żeby wyprowadzić przeciwników z równowagi. Na przykład sama rozgrzewała się na boisku treningowym, więc na płycie głównej pojawiali się tylko przeciwnicy. Na stadionie już na godzinę przed meczem było 50 tys. ludzi, więc rywale już przed pierwszym gwizdkiem byli poddawani ogromnej presji. Nie wytrzymały jej nawet takie gwiazdy, jak Mohamed Salah – opowiada Mateusz Kasprzyk – redaktor fanpage’a „Piłkarskie Bałkany” na Facebooku oraz autor bloga Ja volim fudbal.
Najważniejszym meczem w lidze serbskiej jest oczywiście rywalizacja dwóch wielkich rywali ze stolicy kraju. Kiedy Crvena gra z Partizanem, cały kraj wstrzymuje oddech. Jest to jedna z najsłynniejszych (i najgorętszych) rywalizacji derbowych na świecie. Od sezonu 2006/2007 tylko raz zdarzyło się, że Crvena i Partizan nie zajmowały dwóch pierwszych miejsc w tabeli. Teraz sytuacja może się powtórzyć, bo Patizan jest w niemałym kryzysie.
– Liga serbska większości kibiców z pewnością kojarzy z wielką rywalizacją dwóch stołecznych drużyn – Crvenej Zvezdy i Partizana. Veciti Derbi, czyli Wieczne Derby, których w historii było już prawie 160 faktycznie nadal mają swoją wyjątkową otoczkę i są jednymi z najbardziej znanych na świecie. Podczas derbów w grudniu 2017 roku doszło do zadymy na sektorze zajmowanym przez Grobari (Grabarzy), czyli najbardziej zagorzałych kibiców Partizana. Różne frakcje na trybunach zaczęły między sobą walczyć o wpływy i przywództwo. Doszło do kuriozalnej sytuacji, że teraz na Wiecznych Derbach rozgrywanych na stadionie Zvezdy trzeba było przygotować trzy sektory gości dla zwaśnionych między sobą grup kibiców Partizana.
– Jeśli chodzi o samą rywalizację w lidze serbskiej, to rozgrywki w ostatnim czasie zdominowała Crvena Zvezda, która w zeszłym sezonie sięgnęła po mistrzowski tytuł i w tym roku najprawdopodobniej bez problemu go obroni. Na półmetku Czerwona gwiazda ma dziewięć punktów przewagi nad drugim zespołem, którym co ciekawie nie jest Partizan, a… Radnicki Nisz z południowej części kraju. Zvezda nie przegrała jesienią ani jednego meczu. Na drugim biegunie aktualnie znajduje się Partizan, który rundę jesienną zakończył dopiero na 3. miejscu i ma aż 15 oczek straty do Zvezdy. Nawet, jeśli weźmiemy pod uwagę, że po sezonie zasadniczym punkty się podzielą, to i tak jest to przepaść i rywalizacja o mistrzostwo w zasadzie jest rozstrzygnięta – dodaje Kasprzyk.
Nie ulega wątpliwości, że ta rywalizacja nigdy się nie skończy. Nazwa Wieczne Derby nie wzięła się znikąd. Bez względu na to, jaką formę ma w danym momencie jeden czy drugi klub, ten mecz będzie wzbudzał wyjątkowe emocje, bo to starcie dwóch największych serbskich marek. Tak będzie zawsze. Oba kluby rywalizują także jeśli chodzi o wyczyny w Europie, ale Partizan nie może równać się z Crveną zarówno jeśli chodzi o osiągnięcia historyczne, jak i obecną pozycję obu tych klubów na europejskich salonach.
W Partizanie wszystko posypały się w jednym momencie, ponieważ jeszcze nieco ponad roku temu wydawało się, że dotrzymuje kroku Zvezdzie. Czarno-biali też przecież wyszli z fazy grupowej Ligi Europy i rywalizacja z odwiecznym rywalem zapowiadała się bardzo ciekawie. Trybuny obiektu przy ul. Humskiej świecą dzisiaj pustkami, a zespół grał słabo. Co prawda nie przegrywa, ale notuje sporo remisów z niżej notowanymi zespołami. Na drodze do fazy grupowej Ligi Europy przeszkodą nie do pokonania okazał się Besiktas i choć do końca sezonu jeszcze daleko, to Partizanowi została walka co najwyżej o obronę krajowego pucharu i wicemistrzostwo, które nikogo specjalnie cieszyć nie będzie. Crvena Zvezda przypomniała się w Europie i przede wszystkim zarobiła miliony euro, które najprawdopodobniej na lata pozwolą jej zdominować ligę serbską i regularnie wchodzić do faz grupowych poszczególnych pucharów – stwierdził nasz rozmówca.
Mało przyjemna otoczka rozgrywek
Liga serbska nie stoi na wysokim poziomie jeśli chodzi o infrastrukturę. Stadiony w Serbii nie są żadnym cudem architektonicznym. Nie są też zbyt pojemne. Aż 9 stadionów klubów z serbskiej Super Ligi ma pojemność mniejszą niż 10 tysięcy. Co gorsza frekwencja jest dramatyczna. Także na meczach największych serbskich klubów.
Stadion Crvenej Zvezdy może pomieścić aż 51 tysięcy widzów. Mimo to w całym poprzednim mistrzowskim dla Czerwonej Gwiazdy sezonie, średnia widzów na mecz wyniosła jedynie trochę ponad 12 tysięcy. Nie jest to dużo, ale to i tak tłum w porównaniu do pozostałych klubów. Obiekt, na którym gra Partizan, jest dość pojemny, bo może na niego wejść ponad 32 tysiące kibiców. Jednakże średnia frekwencja na tym stadionie w sezonie 2017/2018 wyniosła… niecałe 4 tysiące widzów na mecz!
O pozostałych obiektach to już nawet nie ma sensu wspominać. Żeby pokazać jak jest źle z zapełnieniem obiektów w lidze serbskiej dodam tylko, że na 6 stadionach średnia frekwencja w całym poprzednim sezonie wyniosła mniej niż tysiąc widzów.
Liga serbska prezentuje się bardzo słabo w kwestiach zainteresowania, frekwencji i infrastruktury. W tym sezonie w Lidze Europy nieoczekiwanie wystrzelił jednak Spartak Subotica, który sprawił sensację i wyeliminował budowaną za miliony euro Spartę Praga. Generalnie, na dłuższą metę, nikt nie ma jednak możliwości, żeby równać się belgradzką dwójką, choć w tym sezonie psikusa Partizanowi faktyczni może sprawić zespół z Niszu. W Serbii często jest tak, że nawet, gdy Zvezda i Partizan grają na wyjeździe, to miejscowi kibice bardziej kibicują dwójce z Belgradu, niż teoretycznie tym swoim zespołom. Oba kluby w całym kraju są po prostu kultowe i wszędzie mają oddane rzesze kibiców. Zresztą nie tylko w Serbii, ale na terenie całej byłej Jugosławii, ponieważ na trybunach Zvezdy można zobaczyć flagi z miejscowości, które dzisiaj znajdują się na terenie Macedonii, Bośni, a nawet Chorwacji (słynny Vukovar) – wyjaśnia Kasprzyk.
Transferowe zawirowania
Crvena Zvezda Belgrad jeszcze w czasach gry w lidze jugosłowiańskiej była oknem wystawowym dla wielu świetnych piłkarzy. Czerwona Gwiazda skupiała u siebie wielu świetnych piłkarzy z całej byłej Jugosławii, a ci po kilku niezłych sezonach byli sprzedawani za granicę. Dzięki grze w Crvenie Zvezdzie świat piłkarski po raz pierwszy usłyszał o Prosineckim czy Mihajloviciu, którzy byli motorami napędowymi zespołu, kiedy ten sensacyjnie sięgał po Puchar Europy w 1991 roku.
Obecnie to z ligi chorwackiej hurtowo są ściągane wielkie talenty i to tam przede wszystkim zwrócone są oczy scoutów najlepszych klubów z Europy. Liga serbska nie jest tak chętnie monitorowana, ale oczywiście zdarzają się też przypadki Serbów, którzy się wybili dzięki grze w Super Lidze jak Kostić, Jović, Milenković czy Radonjić. Jednakże tylko tych dwóch ostatnich trafiło do dobrych klubów bezpośrednio z ligi serbskiej. Kostić i Jović musieli przebyć nieco dłuższą drogę zanim znaleźli się w swoim obecnym klubie – Eintrachcie Frankfurt. Ten pierwszy wybił się dzięki grze dla przeciętnego holenderskiego klubu – Groningen, do którego trafił z klubu Radnicki Kragujevac. Jović, wielki serbski talent, zagrał 42 mecze w Super Lidze, zanim trafił do Benfiki Lizbona. W klubie ze stolicy Portugalii grał praktycznie tylko w drugoligowych rezerwach i to właśnie tam dostrzegli go wysłannicy Eintrachtu Frankfurt.
Liga serbska, a szczególnie kluby z Belgradu, są oczywiście świetnym oknem wystawowym dla młodych, miejscowych piłkarzy. Najświeższy przykład to oczywiście Nemanja Radonjić, który za 12 mln euro trafił ze Zvezdy do Marsylii, ale wcześniej za duże pieniądze na zachód wyjeżdżał też m. in. Nikola Milenković z Partizana do Fiorentiny. W ostatnim czasie piłkarze z ligi serbskiej, choć dotyczy to przede wszystkim zagranicznych zawodników, chętnie obierają też kurs na azjatyckie drużyny, gdzie płaci się w petrodolarach. W ten sposób m. in. dwie strzelby stracił Partizan (Tawamba i Leonardo), ale także dobrze na nich zarobił – podsumował redaktor „Piłkarskie Bałkany”.
Liga serbska traci mocno na atrakcyjności ze względu na niedostatek silnych zespołów. W lidze liczą się praktycznie tylko dwa zespoły, choć akurat ten sezon stanowi zaprzeczenie tej tezy dzięki rewelacyjnemu Radnicki Nis. Nie ma jednak wątpliwości, że tego typu wyczyny to raczej jednorazowy wyskok spowodowany bardzo dużym kryzysem Partizana. Niska frekwencja na stadionach też nie pomaga w rozwoju ligi serbskiej. Pamiętajmy jednak, że ta liga funkcjonuje od 2006 roku. Miejmy nadzieję, że w najbliższych latach te młode rozgrywki zaczną zmieniać się na lepsze pod względem sportowym, infrastrukturalnym czy frekwencyjnym.
Zapomniana liga,biedna finansowo,ale ciekawa.W Polsce niedoceniana liga.
Legie spokojnie byłoby stać aby stanąc w wyscigu po kontrakt najlepszych graczy Radnicki Nis, a wiadomo że lepiej jest sprowadzic duet najlepszy asystent i strzelec niz tylko jeden z nich, tsk sie powinno robic transfery w ofensywie wykupic 2 graczy którzy ze sobą najlepiej współpracują!