Powrót do korzeni


13 lipca 2010 Powrót do korzeni

Informację o tym, że Rafa Benitez znalazł sobie ciepłą posadę w Mediolanie przyjąłem z ogromną ulgą. Miałem już dość zarówno Hiszpana, jak i stylu gry drużyny przez niego prowadzonej. 1 lipca, wraz z przyjściem Hodgsona obudziła się we mnie nadzieja na powrót starego, dobrego Liverpoolu... angielskiego Liverpoolu.


Udostępnij na Udostępnij na

To on ma przywrócić blask „The Reds”
To on ma przywrócić blask „The Reds” (fot. epltalk.com)

Nie jestem kosmopolitą, ani tym bardziej nacjonalistą. Uważam jednak, że powinno się promować swoich rodaków. Kto się ze mną nie zgadza, niech jeszcze raz spojrzy na tablicę wyników po spotkaniu Anglików z Niemcami.
Niektórzy, znając moją sympatię do Arsenalu Londyn, mogą uznać mnie w tym momencie za hipokrytę. Jednakże różnica pomiędzy obecną ekipą Wengera, a już poprzednią drużyną Beniteza jest taka, że na grę „Kanonierów” naprawdę da się patrzeć i to ze sporym zadowoleniem. Ponadto włodarze z Ashburton Grove nie mogą konkurować z innymi drużynami czołówki pod względem finansowym, a że Angole lubią swoje funty (a tym bardziej funty na swoich kontach) wiadomo nie od dziś.

Rachunek sumienia

Inni mogą mi zarzucić, że Beniteza na Anfield Road broniły wyniki. Pytam więc: jakie? Jeden triumf w Lidze Mistrzów? Jeden finał w tych samych rozgrywkach? To trochę mało, tym bardziej, że dla każdego angielskiego kibica priorytetem jest triumf w rodzimej Premiership, a już przynajmniej walka o zwycięstwo do końca. Tego Hiszpan sympatykom „The Reds” nie dał. I to nie dał nigdy, wszak nie przypominam sobie, kiedy ostatnio Liverpool liczył się w walce o mistrzostwo. Chyba tylko w przedsezonowych zapowiedziach, kiedy dziennikarze już z przyzwyczajenia wymieniali go, jako jednego z przedstawicieli sławetnej „Wielkiej Czwórki”. Drugie miejsce na mecie sezonu 2008/2009 traktuję jako przypadek. Bardziej jest ono spowodowane fatalną grą w końcówce innych drużyn, aniżeli dobrymi występami „The Reds”.

Grzechy Rafy

Benitez nie stworzył także drużyny ładnie grającej. Od początku jego przyjazdu do miasta Beatlesów priorytetem była defensywa. W obecnym futbolu taka filozofia sprawdza się tylko wtedy, kiedy przynosi sukcesy. A jak już wiadomo, tak u Hiszpana wielbiącego drogie zegarki nie do końca było.
Nowy trener Interu Mediolan chybił także chyba wszystkie swoje transfery. No może poza Fernando Torresem, ale o klasie hiszpańskiego goleadora wie każde dziecko w podstawówce.
Tymczasem Babel, Lucas, Riera, Aquilani idealnie wkomponowali się w szarzyznę drużyny „The Reds” nie wnosząc przy tym do gry absolutnie nic. Ubolewam nad postawą Holendra, ponieważ – wracając do jego gry w Ajaksie Amsterdam – potencjał miał niesamowity. Wystarczyło tylko, żeby trafił pod skrzydła choćby wspomnianego przeze mnie Wengera. Tymczasem Babel wybrał ofertę „The Reds”, wiadomo z jakich przyczyn.

A to jeszcze nie koniec grzechów Rafy. Ubolewałem z powodu nieustannej hiszpanizacji drużyny. Przypomniały mi się czasy Gerarda Houlliera, ale nikt mi nie powie, że jakikolwiek Hiszpan pasuje do Premiership lepiej niż Francuz, który wydaje się do tej ligi wręcz stworzony. Prawdą futbolu jest, że Anglików i Hiszpanów łączy jedno. Najlepiej grają tylko w swoich rodzimych ligach. Przypadki Cesca Febregasa czy – w drugą stronę – Davida Beckhama nic w tej prawdzie nie zmienią.

Nowe korzenie

Nie wiem, jaki jest udział Banitez we wpędzeniu „The Reds” w kolosalne długi, z jakim klub się obecnie zmaga. Wiem za to, że paradoksalnie kłopoty finansowe mogą być początkiem narodzin nowego Liverpoolu. Takiego, jaki chciałbym oglądać. Liverpoolu pod wodzą angielskiego trenera, preferującego angielską piłkę z również angielskimi wykonawcami.
Ilu bowiem synów Albionu jest w obecnej kadrze „The Reds”? Sprowadzony przed startem poprzedniego sezonu Glen Johnson, emeryt Carragher czy jeden z najgorszych kapitanów reprezentacji Anglii w historii – Steven Gerrard.

Dlatego też, drogi Hodgsonie, rozpędź w cztery wiatry pozostałych piłkarzy z Półwyspu Iberyjskiego, poza wspominanym przeze mnie Torresem. Sprowadź zawodników, którzy nadadzą „The Reds” nowego-starego charakteru. Niech przybędzie na Anfield Road nowy Ian Rush, a ze szkół wyciągnij nowych Fowlerów, McManamanów czy Owenów. Będziesz to musiał zrobić, zważywszy na finansowe zgliszcza pozostawione przez poprzednią ekipę rządzącą. Innymi słowy, przywróć drużynie z miasta Beatlesów dawne korzenie, które może nie zapuszczały się aż na cały kontynent europejski, ale na swoim podwórku były nie do wycięcia.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze