Polska (wczesnego) Beenhakkera, Polska Nawałki. Gdzie jest różnica?


6 września 2014 Polska (wczesnego) Beenhakkera, Polska Nawałki. Gdzie jest różnica?

Polska reprezentacja piłkarska dwukrotnie w swojej historii grała w mistrzostwach Europy. Niewiele ponad dwa lata temu byliśmy współorganizatorami tej wspaniałej imprezy i dzięki temu nie musieliśmy przedzierać się przez eliminacje. Z nich awans wywalczyliśmy sobie jedynie raz, cztery lata wcześniej, na mistrzostwach w Austrii i Szwajcarii w 2008 roku. Drużyna, która po nieudanym mundialu w Niemczech i dymisji Pawła Janasa została przejęta przez Leo Beenhakkera, odniosła spektakularny sukces. Zastanówmy się, gdzie leżały jego podwaliny i czy Polska ma szansę na powtórkę z tej jakże przyjemnej historii.


Udostępnij na Udostępnij na

Po bardzo słabym pod względem stylu meczu z Finlandią na otwarcie eliminacji (porażka 1:3 u siebie) i mało przekonującym remisie z Serbią w Warszawie spora część kibiców i specjalistów wróżyła, że kadra Leo Beenhakkera o awansie na turniej w Austrii i Szwajcarii może jedynie pomarzyć. Planowe zwycięstwo nad Kazachstanem nastroje poprawiło w niewielkim stopniu, nasze „Orły” męczyły się bowiem w tym starciu nieprawdopodobnie. Następny w kolejności mecz z Portugalią w Chorzowie nie zapowiadał się zbyt dobrze dla kadry holenderskiego szkoleniowca. W starciu z 4. drużyną globu z 2006 roku, wicemistrzami Euro 2004, zaledwie 3 miesiące po mundialu zdobycie chociażby jednego punktu miało być, zdaniem mediów,  „mission impossible”. Ebi Smolarek wraz z kolegami sprawili jednak sensację, rozgrywając chyba najlepszy mecz reprezentacji Polski w XXI wieku i po pamiętnym starciu pokonując podopiecznych Luisa Felipe Scolariego 2:1 (a trzeba pamiętać, że wynik meczu mógłby być zdecydowanie wyższy, gdyby odrobinę więcej szczęścia miał 11 października 2006 roku kapitan kadry, Maciek Żurawski). Mecz z „Seleção” rozpoczął ogólnonarodowe szaleństwo, którego kulminacją był awans na Euro 2008 w Austrii i Szwajcarii. Trenera Beenhakkera noszono na rękach, piłkarze tamtego zespołu byli prawdziwymi gwiazdami nad Wisłą, jednak jak wszyscy dobrze pamiętamy, na samym turnieju Polacy wypadli bardzo słabo. Historyczny awans na Euro, pierwszy w historii naszego kraju (przy 13. podejściu, szczęśliwym, jak się okazało) stał się jednak faktem.

Nikt nie miał wątpliwości, że największy wpływ na awans Polski miała osoba Leo Beenhakkera, uznanego, zagranicznego szkoleniowca. Jako trener „Don Leo” był wielokrotnym mistrzem Holandii i Hiszpanii, wprowadził na mundial reprezentację Trynidadu i Tobago, a w Polsce miał być szkoleniowcem oderwanym od układów, działającym na własną rękę. Przede wszystkim miał odświeżyć reprezentację, która skompromitowała się na Weltmeisterschaft 2006.

Po awansie Leo miał nieprawdopodobnie dobrą prasę w Polsce. Został człowiekiem roku 2007 roku według pewnego znanego tygodnika, dostał również nagrodę specjalną dla… osobowości telewizyjnej, a przed Euro 2008 uhonorowano go Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski. Był „Donem”, na którego spoglądano jak na Mesjasza i mądrego nauczyciela, który swoim doświadczeniem i charyzmą był w stanie porwać piłkarzy i cały naród. I właśnie ten wizerunek jest moim zdaniem pierwszą różnicą pomiędzy Beenhakkerem a Adamem Nawałką. Byłego szkoleniowca Górnika Zabrze nikt nie ma oporów krytykować, nikt nie daje mu kredytu zaufania, który dostał na początku swojej pracy Holender. Decyzje personalne Nawałki są kontestowane z każdej praktycznie strony, podczas gdy nawet najdziwniejsze powołania Beenhakkera (Zahorski, Pazdan) usprawiedliwiano jego wizją.

Trzeba przyznać, że „Don Leo” miał nieprawdopodobny talent do wyłapywania piłkarzy, którzy nawet nie wyróżniając się szczególnie w lidze, rpzgrywali pod skrzydłami Holendra najlepsze spotkania w życiu. Poza Tomaszem Zahorskim powołania Holendrowi zwyczajnie wypalały i przynosiły wymierne korzyści dla zespołu. Żaden kibic reprezentacji nie zapomni chyba meczu w Chorzowie, w którym Grzegorz Bronowicki z Pawłem Golańskim wkręcali w murawę samego Cristiano Ronaldo, co i rusz odbierając futbolówkę zarówno jemu, jak i innym portugalskim gwiazdom. Selekcja była mocnym punktem Beenhakkera aż do samego Euro 2008, lecz jak na razie tego samego nie można powiedzieć o Nawałce.

Przemiał zawodników w kadrze w ostatnich miesiącach porównać można chyba tylko do Lechii Gdańsk. Od listopada ubiegłego roku koszulkę z orłem na piersi zakładało aż 64 piłkarzy, w tym zawodnicy tacy, jak: Rafał Kosznik, Adam Marciniak czy Piotr Ćwielong, którzy słynnego „international level” zwyczajnie nie reprezentują. Forsowanie byłych podopiecznych z Górnika Zabrze, mimo że ci nie grają w swoich nowych klubach (Mączyński, Olkowski, Milik), rezygnacja z „farbowanych lisów”, które co by nie mówić, kadrze potrafiły dodać wartości (mówię tu przede wszystkim o Eugenie Polańskim, który jest jednym z najsolidniejszych defensywnych pomocników z polskim paszportem) i brak wizji prowadzenia zespołu i jego gry to największe zarzuty pod adresem naszego szkoleniowca przed startującymi jutro eliminacjami. U Beenhakkera, nawet w słabszych spotkaniach, widać było pewien zamysł taktyczny. W ostatnich sparingach, niestety, gra kadry była typową kopaniną.

Drugim czynnikiem, który moim zdaniem zdecydowanie lepiej wyglądał 7 lat temu, było zaangażowanie i forma poszczególnych piłkarzy, atmosfera w drużynie. Wspomnieć można „wędkę”, którą sprezentował Mariuszowi Lewandowskiemu Leo w meczu z Kazachstanem, ściągając miernie spisującego się pomocnika po 30 minutach gry. Wściekły zawodnik Szachtara nie podał ręki szkoleniowcowi, a ten zamiast się na niego obrazić i go skreślić, odbył z nim męską, mobilizującą rozmowę. Efektem była świetna gra „Lewego” do końca eliminacji, okraszona golem zdobytym w Lizbonie w zakończonym remisem 2:2 meczu z Portugalią. U Beenhakkera piłkarze dawali z siebie wszystko, i nawet Maciej Żurawski, który grając w praktycznie każdym meczu eliminacji, zdobył zaledwie jedną bramkę, był ważnym ogniwem drużyny. Inna sprawa, że zawodnicy tacy jak Lewandowski właśnie, Ebi Smolarek czy Radosław Matusiak w tamtym okresie prezentowali swoją życiową formę, co wymiernie przekładało się na wyniki reprezentacji. Obecnie, mimo że pod względem indywidualnym nasza kadra nie prezentuje się gorzej, nie przekłada się to na grę i atmosferę w drużynie. Mamy Wojtka Szczęsnego, bramkarza czołowego zespołu Premier League, Kamila Glika, kapitana solidnego zespołu Serie A, Roberta Lewandowskiego, czyli najlepszego strzelca Bundesligi, oraz solidny na papierze środek pola z Grzegorzem Krychowiakiem, na którym opierać się ma gra zwycięzcy Ligi Europy. Od listopada 2013 Adam Nawałka nie stworzył jednak zespołu, co najbardziej widać po tym, że nie wiadomo, w jakim ustawieniu taktycznym nasz zespół wystąpi jutro. 10 miesięcy powinno być wystarczającym czasem, by ustalić podstawową taktykę czy ustawienie! Stabilność taktyczna i personalna to podstawa budowania kadry i jej stylu – w tej chwili tego nie ma.

Nie chcę mówić, że kadencja Adama Nawałki to czas stracony, że nie daję tej kadrze szans na to, że w końcu „odpali” i będzie dla nas wszystkim powodów do dumy. Powyższe słowa mają wskazywać na fakt, że powtórka z 2008 roku będzie sporym zaskoczeniem, chociaż awans jest, pod względem proceduralnym, prostszy niż kiedykolwiek. Po Euro 2012, turnieju przegranym przez drużynę Franciszka Smudy, przepadła gdzieś wiara w zespół narodowy, atmosfera wokół niego. O ile przed polsko-ukraińskim turniejem o kadrze, nawet w trudnych chwilach, mówiło się w kontekście nadziei i wiary, o tyle teraz, pod nieobecność kontuzjowanych Piszczka i Błaszczykowskiego, w mediach panuje atmosfera lęku i niepewności przed meczem z debiutującym w eliminacjach Gibraltarem. Jest w tym sporo medialnego malkontenctwa i czarnowidztwa (bo osobiście nie wierzę, że Polska nie wygra jutro meczu), jednak przyznać należy, że do tej pory Adam Nawałka nie zrobił zbyt wiele, by wiarę w zespół narodowy przywrócić (z drugiej strony, Beenhakker na początku też nie wygrywał). Jutrzejsze starcie nie odpowie nam na pytanie o siłę naszej kadry. Jedyne, co możemy po nim ocenić, to ewentualna słabość tej drużyny.

Trzymajmy kciuki za reprezentację, wspierajmy ją, jak tylko się da. Sukcesy piłkarzy z orłem białym na piersi to historia, jednak historię trzeba pisać każdego dnia. A tą, jak wiadomo, piszą zwycięzcy.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze