Polska jesień w Bundeslidze


Zimowa przerwa w lidze niemieckiej potrwa aż do 20 stycznia – przez cały ten czas będziemy przypominać wszystko, co zdarzyło się w rundzie jesiennej. Cykl podsumowań rozpoczyna tekst o występach Polaków, których za naszą zachodnią granicą jest sporo i którzy z różnym skutkiem jesienią radzili sobie w swoich klubach.


Udostępnij na Udostępnij na

Dobra, polska Borussia

Nie tylko jesień, ale cały 2011 rok najlepszy był oczywiście dla trójki mistrzów Niemiec – Łukasza Piszczka, Jakuba Błaszczykowskiego i Roberta Lewandowskiego. Trudno sobie wyobrazić sukcesy Borussii Dortmund bez nich. Choć runda jesienna sezonu 2011/2012 nie jest w wykonaniu „BVB” tak rewelacyjna jak ubiegłoroczna, zespół nadal jest na topie – nikt nie powstydziłby się przecież drugiego miejsca w tabeli. Sytuacja całego klubu najlepiej odzwierciedla sytuację Łukasza Piszczka – obrońca nadal jest niekwestionowaną siłą w zespole, ale znacznie częściej przydarzają mu się słabsze mecze, w których popełnia błędy na wagę gola dla przeciwników. Tak było w zremisowanych spotkaniach z Kaiserslautern czy M’Gladbach, w których właśnie błędy Piszczka zaważyły na wyniku. Na szczęście obrońca wciąż jeszcze potrafi grać na wysokim poziomie, co w tym sezonie przypieczętował dwoma golami (swoimi pierwszymi w barwach Borussii w 1. Bundeslidze) i dwoma asystami. Może jesienią lepszy od Lahma nie był, ale dużo gorszy na pewno też nie.

Peszko nie może narzekać
Peszko nie może narzekać (fot. fc-koeln.de)

Inaczej przedstawia się sprawa kapitana reprezentacji Polski, Jakuba Błaszczykowskiego, który w siedmiu z trzynastu spotkań, w których pojawił się na boisku, musiał wchodzić z ławki rezerwowych i w całej rundzie jesiennej tylko dwa razy mógł rozegrać cały mecz. Kuba porywająco nie gra i jak się okazało, bardzo łatwo można go w Borussii zastąpić, co w pewnym momencie sezonu zdawało się wskazywać na odejście zawodnika nawet już zimą – w końcu co to za kapitan reprezentacji na ME, który poprzednie pół roku przesiedział na ławce? Szczęśliwie pod koniec rundy piłkarz znowu dostał szansę od losu i trenera, a jego sytuacja wygląda znacznie lepiej. Mimo wszystko sam meczu chyba jednak nie wygra…

Pozazdrościć można za to Robertowi Lewandowskiemu, który jest w wybitnej formie i na chwilę obecną jest najlepszym polskim piłkarzem. „Lewy” dostał przed sezonem prezent od losu w postaci kontuzji Lucasa Barriosa. Najlepszy strzelec Borussii z poprzedniego sezonu musiał zrobić sobie przerwę na kilka tygodni, przez co Robert dostał szansę występowania w pierwszym składzie. Szansę, którą wykorzystał – od początku sezonu gra świetnie, zespołowo, zarówno przygotowuje gole, jak i sam je strzela. Szczyt osiągnął w ósmej kolejce, kiedy w wygranym 4:0 spotkaniu z Augsburgiem ustrzelił swojego pierwszego hat-tricka w Bundeslidze, a do tego asystował przy jeszcze jednej bramce. Jego świetne występy doprowadziły Barriosa do rozpaczy i prawdopodobnie zmuszą go do szybkiej zmiany klubu, a polskich kibiców napawają nadzieją – z tak grającym Lewandowskim nie trzeba będzie się bać o wyjście z grupy na Euro. Oby forma nie opuściła Roberta do końca sezonu i… jakieś dwa miesiące dłużej.

Średniaki z Kolonii

W Kolonii polskiej kolonii raczej nie ma – dwóch piłkarzy, z których naprawdę gra tylko jeden. Dla Sławomira Peszki sezon jest na razie całkiem niezły – Polak pojawił się we wszystkich spotkaniach, z czego w 16 w pierwszym składzie. Piłkarz, jak wszyscy inni zawodnicy w drużynie Stale Solbakkena, miał przez większość rundy inny problem – wahania formy. Zdarzały się mecze lepsze, sporo jednak było bardzo słabych, a kompletne dno osiągnął Peszko w meczu 10. kolejki z Borussią Dortmund. Potem spisywał się już tylko lepiej – strzelił swojego pierwszego gola w Bundeslidze, w meczu z Freiburgiem zaliczył dwie asysty… Na pewno jest w Kolonii jednym z lepszych i ważniejszych piłkarzy i na pewno pokazał, że potrafi sporo. Peszce i całej drużynie jest potrzebna tylko i wyłącznie stabilizacja.

Dużo gorzej ma się Adam Matuszczyk, który po dobrym poprzednim sezonie liczył na przełom. Niestety, nie dość, że nie zyskał zaufania trenera Solbakkena, który nie dał mu szansy występów w pierwszej jedenastce, to jeszcze w tych niewielu spotkaniach, kiedy grał dłużej niż kilkanaście minut, nie pokazał się z dobrej strony. Konkurencja w postaci Saschy Riethera jest silna, sporo więc wskazuje na to, że Matuszczyk zdecyduje się zmienić klub – jeszcze w październiku radził mu tak trener Smuda, sam piłkarz też tego nie wykluczał. Początek roku pokaże, w którą stronę pójdzie pomocnik – być może obóz treningowy w Portugalii coś zmieni. Do tej pory kolorowo nie było.

Transfery nietrafione

Od pół roku w Niemczech są również Artur Sobiech i Mateusz Klich. Obu los jak dotąd nie rozpieszczał, z różnych jednak powodów. Artur Sobiech, który przeszedł latem z Polonii Warszawa do Hannoveru 96, problemy miał przede wszystkim ze zdrowiem. Przed sezonem cierpiał po operacji kolana, przez co przegapił przygotowania. Zadebiutował dopiero w 6. kolejce, w spotkaniu z Borussią Dortmund, ale zagrać mógł tylko przez kilka minut, po czym zszedł za czerwoną kartkę. Został zawieszony na trzy kolejki, co raczej nie pomogło mu w zdobyciu miejsca w zespole. Kiedy kara się skończyła, znowu miał problemy z kolanem… i tak dalej. Dopiero końcówka rundy była dla Sobiecha łaskawsza, w ostatnim spotkaniu Ligi Europy zdobył swoją pierwszą bramkę dla Hannoveru… i piłkarski rok się skończył. Jeśli napastnik będzie zdrowy w czasie przygotowań do rundy rewanżowej, dużo może się zmienić na lepsze – perspektywy są niezłe, zwłaszcza że Hannover w obecnej postaci nie gra wybitnie, a zaledwie poprawnie.

Mateusz Klich jest natomiast członkiem najszerszej kadry w Bundeslidze – jako jeden z 36 (!) podopiecznych Feliksa Magatha musi za każdym razem starać się o miejsce w meczowej kadrze VfL Wolfsburg. Jak dotąd piłkarz nazywany dawniej „objawieniem ekstraklasy”  na boiskach 1. Bundesligi nie pojawił się niestety ani na minutę. 21-latek mógł się wykazać jedynie przez 1,5 spotkania w rezerwach „Wilków” w lidze regionalnej (czwartej). Od zachwyconego nim latem Magatha szansy nie dostał, nawet jeśli inni piłkarze zawodzili czasem na całej linii. Nie można w żadnym wypadku powiedzieć, że na 1. Bundesligę jest za młody – Julian Draxler w Schalke debiutował u Magatha, mając 17 lat. Nie można też mówić, że jest zbyt niedoświadczony – obrońca Bjarne Thoelke wszedł do pierwszego składu „Wilków” od razu z czwartej ligi. Klich ma po prostu pecha – Magath znowu latem nakupował piłkarzy, którym nie dał szansy i których za chwilę sprzeda. Oby Mateusz znalazł sobie klub na miarę swoich możliwości, o ile nagle nie rozbłyśnie talentem, który przecież ma.

Reprezentanci z importu

Żeby dopełnić formalności, w podsumowaniu występów Polaków trzeba uwzględnić jeszcze Sebastiana Boenischa i Eugena Polanskiego. Ten pierwszy nie zabierze dużo miejsca – przez całą rundę leczył kontuzję kolana, dopiero pod koniec listopada mógł znowu trenować z całą drużyną. O występach na razie nie mogło być mowy, dlatego Boenisch był aktywny na portalach społecznościowych (lista piłkarzy Werderu i reprezentacji Polski, którym złożył urodzinowe życzenia, jest imponująca), ale przyszły rok będzie stał dla niego pod znakiem ciężkiej pracy. Jak dobrze pójdzie, może nawet zdąży z formą na Euro.

Eugen Polanski natomiast porywająco nie gra, jak całe zresztą FSV Mainz, ale miejsce w drużynie ma raczej określone. Trudno orzec, czy na pewno jest lepszy od innych potencjalnych reprezentantów Polski, i czy nie zabiera im przypadkiem miejsca w kadrze, jednak być może przypomni sobie jeszcze swoją formę sprzed roku. Wtedy grał całkiem dobrze, teraz jego postawa nie zachwyca. Na tle całej Bundesligi jest zwyczajnym, średnim piłkarzem, który dodatkowo stracił miejsce w pierwszej jedenastce, w czym pomogła mu czerwona kartka. Czy zimowa przerwa coś zmieni? Przekonamy się za miesiąc.

Można jeszcze wspomnieć o Alanie Stulinie, który w zeszłym sezonie do tego stopnia był rezerwowym w Kaiserslautern, że tym razem znalazł się już tylko w czwartoligowej kadrze rezerw właśnie. Zagrał tam 15 razy, gola nie strzelił, asysty nie zaliczył, zobaczył za to obowiązkową czerwoną kartkę. Sytuacja 21-latka zdecydowanie nie zachwyca. Oprócz niego w całych Niemczech, w niższych ligach, jest jeszcze sporo piłkarzy polskich lub o polsko brzmiących nazwiskach, którzy nie należą ani do najważniejszych, ani najbardziej utalentowanych w swoich klubach i którzy nie będą drugimi Peszkami czy Lewandowskimi. Dobrze, że oni już są, i to w dobrej formie.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze