Pakerzy i frajerzy po 11. kolejce Premier League


Liverpool i Manchester City nie zwalniają tempa, dramat Andre Gomesa

4 listopada 2019 Pakerzy i frajerzy po 11. kolejce Premier League

11. kolejka Premier League już za nami, więc nadszedł czas na kolejny odcinek naszej serii "Pakerzy i Frajerzy Premier League". Miniony weekend przyniósł nam wiele zwrotów akcji, ale cieniem na sportowej rywalizacji położyła się fatalna kontuzja Andre Gomesa w meczu z Tottenhamem. Dzięki zwycięstwu każdej z tych ekip powoli krystalizuje się nam czwórka faworytów do grona tegorocznego TOP 4 angielskiej ekstraklasy – Liverpool, Manchester City, Leicester (!) oraz Chelsea. Podobnie sprawa wygląda w dole tabeli, gdzie sytuacja Watfordu, Southampton oraz Norwich staje się coraz trudniejsza. Kto zatem zasłużył na wyróżnienia, a kto na naganę?


Udostępnij na Udostępnij na

Zaskakująco ciekawie było m.in. w meczu dwóch kandydatów do mistrzostwa – Liverpool wyjeżdżał na mecz z Aston Villą, a Manchester City po raz drugi z rzędu podejmował Southampton. Do przerwy obie ekipy sensacyjnie przegrywały swoje spotkania, jednak ostatecznie udało im się w końcówce odwrócić wynik rywalizacji.

Nie lada niespodziankę sprawiły za to ekipy Sheffield United oraz Newcastle, które strzeliły po trzy bramki i tyleż samo punktów wywiozły ze starć przeciwko Burnley i West Hamowi. Szczególnie absurdalny wydaje się wynik w Londynie, gdyż ekipa „Srok” nie przyzwyczaiła nas do wyjazdowych zwycięstw, a już tym bardziej do zdobywania tylu bramek na obcych stadionach. Wydaje się, że ekipa z St. James’ Park zamierza wykorzystać fatalną postawę swoich konkurentów i ambitnie zawalczy o pozostanie w lidze.

O kontynuacji ligowej apatii mogą za to mówić fani Manchesteru United oraz Arsenalu. Ci pierwsi musieli oglądać nieporadne próby odrobienia strat w meczu z Bournemouth (0:1), za to „Kanonierzy” po raz kolejny nie potrafili obronić prowadzenia do końca spotkania, tym razem przeciwko „Wolves” (1:1)

Pakerzy

Sadio Mane

Sekcję pakerów otworzy nam w tym tygodniu Sadio Mane. Senegalczyk okazał się kluczową postacią w ekipie Juergena Kloppa w Birmingham, gdzie najpierw zaliczył asystę do Andy’ego Robertsona, by później w 94. minucie meczu zdobyć upragnionego gola na 2:1.

Tym samym skrzydłowy Liverpoolu wyrasta na najważniejszą postać swojej ekipy w ostatnich miesiącach (o czym już pisaliśmy TUTAJ). O ile bowiem nie można odmówić klasy Bobby’emu Firmino i Mo Salahowi, o tyle to Sadio Mane jest tym piłkarzem, który pojawia się w najtrudniejszych dla zespołu momentach. To on zdobył bramkę i asystę w meczu na St. Mary’s Stadium przeciwko Southampton, gdy jego ekipie nie szło. To on wywalczył dwa rzuty karne przeciwko Leicester i „Spurs”, które ostatecznie dały „The Reds” bezcenne sześć punktów.

Po 15 spotkaniach Senegalczyk ma na koncie dziesięć bramek i pięć asyst, co daje mu bezpośredni udział przy golu Liverpoolu co 125 minut. Ale Mane to także praca na całej szerokości boiska, żelazne płuca i niezłomna mentalność. Trudno więc sobie wyobrazić obecny zespół Kloppa bez Mane, który wyrasta na absolutnego jokera obecnego lidera tabeli Premier League.

Chris Wilder

Nie patrzyłem na tabelęmówił Chris Wilder po tym, jak jego zespół awansował na szóste miejsce w Premier League. Jego ekipa pokonała Norwich 2:0 i powoli chyba można o niej mówić jako o rewelacji sezonu. Seria czterech kolejnych meczów bez porażki, w tym wygrana nad Arsenalem, zupełnie zmienia kontekst, w jakim patrzymy na drużynę Sheffield w tym sezonie. Przed startem rozgrywek wielu ekspertów typowało podopiecznych Wildera jako głównych kandydatów do spadku. Teraz jednak należy mocno zrewidować takie poglądy.

Nie byłoby jednak podobnego rezultatu bez wielkiej pracy, jaką wykonuje 52-letni szkoleniowiec. Gdy w 2016 roku obejmował Sheffield, klub z Bramall Lane kończył rozgrywki League One na 11. miejscu w tabeli – najniżej od ponad 30 lat. Wtedy jeszcze nikt w klubie nie sądził, że trzy lata później Chris Wilder doprowadzi ich do tak piorunującego wejścia w angielską ekstraklasę. Wilder przede wszystkim uszczelnił defensywę Sheffield United – jego drużyna straciła jak dotąd zaledwie osiem bramek. To najlepszy, obok Leicester, wynik w lidze, lepszy od Liverpoolu czy Manchesteru City.

Wilder zaraził swoich graczy skromnością i walką na boisku do ostatniej minuty. Jak sam wielokrotnie mówił, Anglik oczekuje od piłkarzy w szczególności jednej rzeczy – zaangażowania. Sheffield gra jak jeden organizm, a ich taktyka 3-5-2 jest miłym powiewem świeżości w Premier League.

Na co stać ekipę z Bramall Lane w tym sezonie? Cóż, wydaje się, że celem numer jeden powinno być spokojne utrzymanie się w lidze i ugruntowanie swojej pozycji gdzieś w okolicach 10-11 miejsca. Znając jednak charakter Wildera, można być pewnym, że jego drużyna nie spocznie na laurach. Jak mówił sam szkoleniowiec: „miejsce w tabeli sprawdzi dopiero na koniec sezonu”.

Brighton

Kolejną rewelacją sezonu może stać się Brighton. Dzięki wygranej 2:0 nad Norwich „Mewy” przedłużyły swoją serię do trzech kolejnych wygranych na The Amex, przedtem pokonując Tottenham i Everton.

Gdy po zakończeniu poprzedniego sezonu Brighton pozbyło się Chrisa Hughtona, wielu ekspertów wieszczyło temu klubowi spadek z Premier League. W końcu tamta ekipa utrzymała się w lidze o włos, a spektakularnych wzmocnień w składzie nie poczyniono. Co jednak wyszło zarządowi z The Amex znakomicie, to zatrudnienie Grahama Pottera, który całkowicie odmienił oblicze tej drużyny. Potter, który wcześniej święcił spore sukcesy ze szwedzkim Ostersund, także i w Anglii jak dotąd idzie mu świetnie.

Brighton znajduje się bowiem aż na 8. miejscu w tabeli, grając przy tym ładną dla oka, ofensywną piłkę. Warto zwrócić tam uwagę m.in. na Leonardo Trossarda, który już teraz ma na swoim koncie dwie bramki i asystę. Brighton wyrasta więc na bardzo niewygodną ekipę, która zapewne jeszcze nie raz zagrozi tuzom angielskiej piłki.

Frajerzy

Son & Aurier

Ten fragment naszego cotygodniowego podsumowania poświęcimy niestety dwójce Son – Aurier. I choć do dziś nie jesteśmy w stanie jasno ocenić, który z tej dwójki miał decydujący wpływ na to, co przytrafiło się Andre Gomesowi, jedno jest pewne. Obaj zapamiętają tę sytuację na wiele, wiele lat. Być może określenie „frajerzy” w przypadku tej dwójki jest zbyt mocne, wszak nie posądzamy żadnego z nich o celowość swojego zachowania. Nie było tam takiej brutalności jak w starciu Axela Witsela i Marcina Wasilewskiego, a Koreańczyk nawet złapał się za głowę, widząc skutki swojego wejścia w Portugalczyka. Nie zmienia to jednak faktu, że całe zajście może okazać się na tyle poważne, że Gomesa na boiskach Premier League już nie zobaczymy. Może lepsze byłoby więc określenie „pechowcy kolejki”?

Son otrzymał za całe zdarzenie czerwoną kartkę, choć wydaje się, że równie mocno w tym zdarzeniu zawinił iworyjski obrońca. Martin Atkinson najpierw sięgnął po żółty kartonik, by później pod wpływem tego, co zobaczył, zmienić jego kolor na czerwony. Istnieje więc szansa, że próba odwołania się Tottenhamu od tej kary będzie skuteczna, ale zdrowia nikt już Portugalczykowi nie zwróci. Jesteśmy tylko ciekawi, jak boiska Premier League potraktują Sona w kolejnych meczach – czy jego skrucha zostanie doceniona, czy będzie traktowany jako boiskowy bandyta?

Unai Emery

Kolejny mecz, kolejny frustrujący wieczór dla fanów „Kanonierów”. Arsenal zaledwie zremisował z „Wolves” 1:1, będąc ponownie słabszym zespołem na placu. Między bajki możemy więc włożyć opinię Unaia Emery’ego, że jego drużyna zasługiwała na lepszy rezultat. Unaia Emery’ego, którego pozycja na Emirates Stadium jest już naprawdę bardzo słaba. Oto zaledwie kilka problemów obecnej drużyny Arsenalu:

Liczba przyjmowanych strzałów na własną bramkę. W ostatnim meczu z „Wolves” na Emirates „Kanonierzy” przyjęli aż 25 strzałów ze strony przyjezdnych. To najwięcej spośród WSZYSTKICH drużyn Premier League w roli gospodarza, licząc od poprzedniego sezonu. To także najwięcej od początku przenosin na Emirates Stadium. Co ciekawe, w czterech z ostatnich pięciu sezonów Arsene’a Wengera „Kanonierzy” nigdy nie spadli poniżej szóstej lokaty w tej klasyfikacji.

Arsenal nie gra w pressingu. Pod względem odbiorów na połowie rywala „Kanonierzy” plasują się w dolnych rejonach tabeli Premier League.

Arsenal nie gra atakiem pozycyjnym, czyli czymś, co było wielką siłą „Kanonierów” za Wengera. Drużyna Emery’ego wymieniła w tym sezonie mniej podań niż Brighton.

Arsenal nie kreuje sytuacji. W ciągu ostatniej dekady Arsenal nigdy nie miał na tym etapie sezonu mniej wykreowanych szans niż obecnie.

Brak szacunku we własnej szatni. Napięta sytuacja z Oezilem, nieumiejętność poradzenia sobie z problemem Xhaki czy regularne przedrzeźnianie Hiszpana przez młodszych zawodników kreuje nam obraz trenera, który już dawno stracił panowanie nad zespołem.

Chyba tylko cud będzie więc w stanie uratować posadę Emery’ego w klubie z Londynu. Futbol po raz kolejny uczy nas więc pokory i docenienia tego, co kiedyś było dobre. Patrz – nawet te końcowe lata rządów Arsene’a Wengera.

West Ham

West Ham co roku jest tą drużyną, wobec której mamy wysokie oczekiwania, ale która potem całkowicie zawodzi. „Młoty” po obiecujących transferach Hallera czy Fornalsa z pewnością miały ochotę na coś więcej niż tradycyjny środek tabeli, ale rzeczywistość mocno weryfikuje ich plany. Seria pięciu kolejnych meczów bez wygranej (w tym trzy porażki) musi sprawić, że pozycja Manuela Pellegriniego stanie się coraz słabsza.

Co innego, gdyby „Młoty” miały trudny kalendarz i przegrały u siebie z Liverpoolem czy City. Ale z Newcastle? I to w pewnym momencie przegrywając ze „Srokami” aż 0:3? Potencjał ofensywny w tym zespole drzemie niesamowity, ale znów jak demony wracają problemy z linią defensywną. Dorzucając do tego wielomiesięczną kontuzję Łukasza Fabiańskiego, mamy obraz nędzy i rozpaczy, który musi niezwykle frustrować fanów tego klubu.

Wydaje się zatem, że tylko kwestią czasu w Londynie będzie zmiana menedżera, który chyba już nie rokuje na przyszłość. Pellegrini ma skład na walkę o 7-8 lokatę, a jak dotąd pałęta się gdzieś w dolnych rejonach tabeli. Dlatego też drużyna West Hamu zdecydowanie zostaje „frajerami” kolejki.

Angielski rodzynek

W tym tygodniu to zaszczytne miano wędruje w kierunku Kyle’a Walkera, który walnie przyczynił się do odwrócenia wyniku City przeciwko Southampton. Angielski prawy obrońca zaliczył asystę i zdobył decydującą bramkę, co zdarzyło mu się dopiero pierwszy raz w swojej karierze. Sytuacja Walkera pokazuje także, jak ważnym czynnikiem w futbolu jest konkurencja. 29-latek zaliczył przeciętny poprzedni sezon, mając pewne miejsce w składzie. Gdy jednak jego rywala do pierwszego składu zmieniono z Danilo na Joao Cancelo, Walker wręcz wystrzelił z formą.

Aktywnie uczestniczy w akcjach ofensywnych, jest solidny w defensywie i nie wydaje się, by prędko miał oddać plac gry byłemu graczowi Juventusu. Obecna forma Anglika musi być sporym prztyczkiem w nos Garetha Southgate’a, który ostatnio w ogóle nie powołuje Walkera do reprezentacji Anglii. Wydaje się, że jest tylko kwestią czasu, aż prawy obrońca na nowo przywdzieje trykot „Synów Albionu”.

Podsumowanie:

Pakerzy:

  • Sadio Mane
  • Chris Wilder
  • Brighton

Frajerzy: 

  • Son i Aurier
  • Unai Emery
  • West Ham

 

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze