Olszewski: Gdyby nie kontuzja, byłbym jednym z najlepszych obrońców w ekstraklasie (WYWIAD)


Na początku roku 2020 myślał o zamknięciu epizodu swojej piłkarskiej kariery, żeby parę miesięcy później napisać swój własny rozdział w ekstraklasie

30 listopada 2020 Olszewski: Gdyby nie kontuzja, byłbym jednym z najlepszych obrońców w ekstraklasie (WYWIAD)
Paweł Andrachiewicz / PressFocus

21-letni zawodnik, który w wieku zaledwie 16 lat postanowił wziąć sprawy w swoje ręce, przedwcześnie dojrzeć i wyjechać z rodzinnego Wrocławia na drugi koniec Polski. Z perspektywy czasu była to słuszna decyzja. Gra w pierwszym składzie Jagiellonii, był na testach w niemieckim Wolfsburgu. Jednak mało kto wie, z jakimi problemami musiał zmagać się młodzieżowiec białostockiego zespołu. Przeszedł bardzo ciężką kontuzję, która mogła nawet zakończyć jego profesjonalną karierę. Finalnie zrobił ogromny progres, jednak, jak sam wspomniał, ma jeszcze przed sobą wiele pracy, która – jak uważa – sprawi, że już niebawem będzie jednym z najlepszych bocznych obrońców ligi. A to zaledwie plan minimum!


Udostępnij na Udostępnij na

W wywiadzie opowiedział o relacjach z wielkimi nazwiskami Jagiellonii – dzielił szatnię z Góralskim, Drągowskim, Frankowskim, Świderskim czy Klimalą. We Wrocławiu szalał w jednym zespole z aktualnymi zawodnikami Śląska Wrocław, Szymonem Lewkotem oraz Adrianem Łyszczarzem. Odniósł się również do wrocławskiego zespołu oraz jego negocjacji z nim. Znajomi określają go mianem człowieka ciepłego, bardzo rodzinnego, nadzwyczaj ambitnego i utalentowanego. Od najmłodszych lat otrzymywał medale, statuetki, ale nie tylko w dyscyplinie piłkarskiej. Wspomniał trenerów: Probierza, Petewa, Zająca oraz opisał, co zawdzięcza każdemu z nich. Nieustępliwy, gdy zamknie mu się drzwi, z impetem wróci, wyważając okno. Piłka jest dla niego na tyle ważna, że opuścił bal szóstoklasisty, byleby pojechać na kadrę młodzieżową Polski! Ale skąd w zasadzie wziął się młody talent białostockiej Jagiellonii?

 

Zmieniłeś Wrocław na Białystok w wieku 16 lat. Czy taki wyjazd dobrze robi tak młodemu, nieukształtowanemu piłkarsko i psychicznie zawodnikowi? Jaki to miało wpływ na Ciebie? To pomogło, czy dodawało większej presji?

Na pewno pomogło. Wyjechałem z rodzinnego miasta, spędziłem we Wrocławiu całe 16 lat z rodzicami. Nagle musiałem się usamodzielnić, zamieszkać na drugim końcu Polski, gdzie nie miałem żadnych znajomych.

Wszystko było nowe. Mogłem robić krok w kierunku dorosłego życia. Jeśli chodzi o piłkę, to zrobiłem mega duży postęp. Ze szkółki FC Wrocław Academy trafiłem do Jagiellonii Białystok. Tak naprawdę trafiłem od razu do pierwszej drużyny i na tym mi najbardziej zależało.

Młodemu zawodnikowi radziłbyś bardziej zaryzykować, tak jak zrobiłeś to Ty, czy jednak w spokoju czekać cierpliwie na swoją szansę od sztabu?

Każdy chłopak jest inny, potrzebuje czegoś innego. Ja też mogłem zostać na Dolnym Śląsku. Miałem propozycje od Śląska, Zagłębia, ale stwierdziłem, że Jagiellonia to jest to.

Miałem jeszcze oferty z Legii, Lecha, lecz gdybym tam wylądował, to nie trafiłbym do pierwszej drużyny, jak miało to miejsce w „Jadze”. Nie żałuję tego kroku, on na pewno zaprocentował w przyszłości.

Szczerze. Czułeś się lepszy od rówieśników, bo wykupiono Cię w tak młodym wieku?

Jeśli chodzi o szkółkę FC Wrocław, na pewno czułem się wyróżniany na tle zespołu. Dodatkowo wtedy zacząłem jeździć na kadrę Polski do lat 16, potem 17. Czułem, że potrafię to robić i dlatego chciałem zrobić ten krok i iść poziom wyżej. Tym bardziej że już wtedy otrzymywałem oferty z klubów ekstraklasy. Żal byłoby z tego nie skorzystać.

Jak odnalazłeś się w szatni „Jagi”? Bardziej doświadczeni patrzyli na Ciebie z góry? Z kim trzymałeś się w szatni najlepiej?

Ówczesny kapitan, a obecny drugi trener Jagiellonii, Rafał Grzyb, bardzo dobrze mnie przyjął, zaopiekował się mną, wprowadził do szatni, żebym dobrze się czuł. Dzięki temu tak też było, jednak i tak na początku miałem lekki „stresik” – bo wiadomo, wchodzi 16-latek do szatni, gdzie są bardzo dobrzy piłkarze. Cieszę się, że mi wtedy pomógł, to na pewno bardzo dużo mi wtedy dało.

Mówiłeś mi, że miałeś dobre kontakty z Markiem Wasilukiem. Utrzymujecie kontakt? Albo z kimkolwiek, kto już w „Jadze” nie gra?

Z Markiem często widujemy się, ponieważ jest trenerem w Akademii. Jeśli on i ja mamy w podobnym czasie treningi, to widzimy się i mamy okazję, by ze sobą porozmawiać.

W Jagiellonii miałeś kilka poważnych nazwisk. Jak je wspominasz? Jacek Góralski, Karol Świderski, Przemek Frankowski, Bartłomiej Drągowski, Patryk Klimala.

Jacuś Góralski to taki „wariacik”, bardzo pozytywna osoba. Zawsze będę go dobrze wspominał. Również wiele mu zawdzięczam. Służył mi pomocną dłonią, gdy dołączyłem do zespołu. Zawsze mogłem liczyć na jego pomoc.

Nie opierdzielał na treningach, ale bardzo wspierał. Typowy zawodnik od atmosfery w szatni. Moim zdaniem udowadnia w meczach, że teraz jest dla niego miejsce w reprezentacji Polski, ma umiejętności, żeby nawet walczyć o pierwszy skład i niczego mu nie brakuje, żeby być stałym punktem kadry.

Z Karolkiem Świderskim byłem długi czas w szatni. Również pozytywna osoba, jego też miło wspominam, miałem z nim dobry kontakt podobnie jak z Drągowskim czy Frankowskim. Z Patrykiem Klimalą znam się, można powiedzieć, najdłużej. Jeszcze gdy grałem w FC Wrocław, jeździłem z nim na kadrę Dolnego Śląska, więc poznaliśmy się już wcześniej.

Wyjechał z Lechii Dzierżoniów do Legii Warszawa, tam mu nie poszło. Fajnie się złożyło, bo trafił do „Jagi”, gdy ja już tam byłem. Przebił się na testach, trafił do drużyny Centralnej Ligi Juniorów, tam zdobywał dużo bramek i trafił do pierwszego zespołu. Szybko zadebiutował w ekstraklasie. Później trafiliśmy razem na wypożyczenie do Wigier Suwałki. Wtedy zaś, gdy ja przychodziłem, to on już tam był. Też lekko wprowadzał mnie do tej szatni. Dobrze się z nim trzymałem.

Była mała zazdrość, że ta kariera lepiej potoczyła się jemu, niż tobie?

Nie, nie jestem takim typem człowieka. Zawsze, gdy trzymam się z kimś, to życzę mu jak najlepiej. Sam na to zapracował, poszedł do Celticu, możemy się tylko cieszyć, że mu się udało. Trzymam za niego kciuki!

Rafał Grzyb potrafił ostro opieprzyć. Nie tylko zachowywał się jak taki dobry ojciec, ale dyscyplina również była.

Na pewno. Tym bardziej, że był kapitanem drużyny, był tu najdłużej i każdy go szanował, musiał się z nim liczyć. Wydaje mi się, że w niedalekiej przyszłości może być dobrym pierwszym trenerem.

Kto był lepszy, któremu więcej zawdzięczasz? Bogdan Zając, u którego grasz regularnie, czy Michał Probierz, który Cię ściągnął? Jesteś w stanie ich porównać?

Obu trenerom dużo zawdzięczam. Za trenera Probierza zadebiutowałem w ekstraklasie, trafiłem do pierwszej drużyny, widział we mnie potencjał. Ten przeskok z juniorskiej piłki do seniorskiej nie jest łatwy, ale dzięki pomocy trenera to mi się udało. Na pewno mu to zawdzięczam.

Jeśli chodzi o trenera Zająca, to on również wiele dla mnie zrobił. Wróciłem z wypożyczeń, u trenera Petewa grałem tylko jeden mecz, a tu, u trenera Zająca, dostałem pełen pakiet zaufania. Podczas okresu przygotowawczego na obozie pokazałem, że warto na mnie stawiać. Zawdzięczam mu to, że cały czas na mnie stawia.

Jak wyglądała ta specyfika Probierza? Jak to odbijało się na was w zespole? Był nieco bardziej pobłażliwy dla swoich piłkarzy?

Trener Probierz to twarda ręka, nie pozwoli sobie wskoczyć na głowę. Każdy musi mieć do niego szacunek. Jest bardziej ostrym trenerem, ale jest bardzo dobrym człowiekiem. Nie mogę nic złego na niego powiedzieć.

Nie uważasz, że byłeś trochę w zbyt gorącej wodzie kąpany? Odrzucałeś oferty innych klubów, w których proponowano Ci pozycję juniora, na rzecz szansy w pierwszym składzie „Jagi”. Nie był to wtedy skok na zbyt głęboką wodę?

Nie, bardzo mi zależało na tym przeskoku, żeby zacząć wchodzić w seniorską piłkę. Wiedziałem, że stać mnie na to. Przechodząc do Jagiellonii, miałem świadomość tego, że najpierw trafiam tam do pierwszej drużyny, a potem, żeby walczyć o pierwszy skład. Trochę to się nie tak rozwinęło, bo najpierw były wypożyczenia, dodatkowo kontuzja zepsuła mój plan, ale na pewno nie żałuję, że chciałem zrobić ten przeskok, gdy tak naprawdę mogłem nadal zostać jeszcze w juniorach.

W FC Wrocław Academy zaczynałeś jako pomocnik. W kadrze Polski U-16 przestawiono Cię na prawą obronę. Potem w FCWA postanowiono to od razu kontynuować?

Prawym obrońcą stałem się dzięki trenerowi Zalewskiemu. W kadrze U-16 był deficyt na tej pozycji i postanowił mnie tam przesunąć. Trener Gąsiewski, który szkolił mnie w FC Wrocław, znał się z trenerem Zalewskim. Dzięki ich dobrym kontaktom udało się uzgodnić, żebym również w klubie przed zgrupowaniem szkolił się jako boczny obrońca.

Na kadrę pojechałem już jako defensor. Na meczach reprezentacji dobrze się zaprezentowałem na tej pozycji i już tak zostało. Choć potem, gdy trenowałem w „FCWA”, czasami zdarzało się grywać jeszcze w pomocy. Natomiast transfer do Jagiellonii zamknął spekulacje i zostałem na dobre prawym obrońcą.

W klubie nie mieli przeświadczenia, że przesuwając Ciebie na obronę, tracą wiodącą postać drugiej linii? Czy była to, po prostu, decyzja z góry od reprezentacji?

Dokładnie, to było narzucone przez trenera Zalewskiego.

Na początku roku zapisałeś się na AWF, gdy nie wiedziałeś, jak potoczy się Twoja piłkarska kariera. Co robisz teraz? Nadal się uczysz?

Dopiero zacząłem pierwszy rok, studia zaczęły się w październiku. Nie było nawet czasu czegokolwiek zmieniać (śmiech). Trafiłem na kierunek sport–piłka nożna, szkolę się na trenera piłki nożnej/trenera przygotowania motorycznego. Chciałbym w tym kierunku pracować w przyszłości, to mnie kręci. Jestem już w stabilnej sytuacji, nie latam po wypożyczeniach, więc stwierdziłem, że mogę się zapisać na uczelnię i dzielić to z piłką.

Masz jeden wybór. Kierunek trenerski czy dietetyka?

To i to. Dietetyka tak samo mnie interesuje. W przyszłości też będę się w tym kierunku rozwijał. Trener przygotowania motorycznego ze skończoną dietetyką – zły plan (śmiech)?

Jest to bardzo fajne połączenie. Dietetyka w tym kierunku tak samo się przyda. Zamierzam trenować zawodników pod względem motorycznym, a dodatkowo będę wiedział więcej o zdrowym odżywianiu itp.

Trenowałeś wiele sportów, miałeś parę sympatii, ale już w podstawówce prawdziwą miłością okazała się jednak piłka nożna. Nie pojawiłeś się na balu szóstoklasisty i zostawiłeś swoją ówczesną dziewczynę na lodzie, sam jadąc na kadrę Polski (śmiech).

Koleżankę (śmiech)! Ta piłka nożna zawsze była na pierwszym miejscu, choć – jak mówisz – w podstawówce tych sportów było dużo. W piłce ręcznej i lekkoatletyce również całkiem nieźle mi wychodziło. Jednak piłka była zawsze numer jeden. Już od piątego, szóstego roku życia nigdy się to nie zmieniło. Gdy kończyłem szkołę podstawową, trzeba było wybrać kierunek, wybrałem futbol.

Jak teraz wygląda Twoja relacja z obecną partnerką? Pisałeś mi parę lat temu, że nie szukasz drugiej połówki. Niektórzy piłkarze myślą podobnie, chcą skupić się bezpośrednio na piłce. Skąd nagle pojawiła się u Ciebie taka zmiana nastawienia?

Trafiłem na idealną osobę i wiem, że z tą dziewczyną będę już zawsze. Mam nadzieję, że tak będzie, chciałbym. To akurat jest fajna historia. Poznaliśmy się w Suwałkach na rehabilitacji, gdzie ja trafiłem po operacji kolan. Moja dziewczyna trenowała siatkówkę i rehabilitowała się po zerwanych więzadłach krzyżowych. Poznaliśmy się tam, tak się złożyło, że obydwoje leczyliśmy w tym samym czasie kolana.

Czyli randka na rehabilitacji i miłość od pierwszego wejrzenia (śmiech)?

Można tak powiedzieć, choć nie do końca (śmiech). Tak naprawdę, gdy ją zobaczyłem pierwszy raz, to ona była ostatni dzień na rehabilitacjach. Ja byłem wtedy na początku, a ona na ostatniej wizycie. Miałem to szczęście, że mieliśmy wspólną fizjoterapeutkę. Poprosiłem ją, żeby mogła mi dać numer do Uli.

Potem zadzwoniłem do niej, umówiliśmy się na spotkanie i potem już poszło! Gdyby nie nasze kontuzje, to pewnie nigdy byśmy się nie poznali. Kontuzja nie jest fajną rzeczą, ale z perspektywy czasu nie żałuję, że akurat wtedy się tam rehabilitowałem, bo miałem możliwość poznać – powiem to wprost – kobietę swojego życia.

Czy Ty, wracając do Jagielloni, czułeś się gorzej po słabym wypożyczeniu, czy jednak miałeś motywację, żeby utrzeć wszystkim w Białymstoku nosa i pokazać, że się mylili.

Dokładnie. Miałem motywację, żeby pokazać, że dużo potrafię i to, że na wypożyczeniu mi niezbyt dobrze poszło, o niczym nie świadczy. Uważam, że do tej pory to mi się udaje, ostatnio przedłużyłem kontrakt, więc myślę, że pokazałem zarządowi i sztabowi, że mogę dużo dać Jagielloni.

Zaliczyłeś słaby debiut z Wisłą Płock po powrocie. Czy ta sytuacja podcięła Ci skrzydła? Miałeś myśli, że to nie jest dobre miejsce dla Ciebie? Że nie dasz sobie rady?

Aż takich myśli nie miałem. Byłem bardzo zdenerwowany po tym meczu, czekałem na niego długo, chciałem wykorzystać szansę i to się wtedy nie udało. Z drugiej strony, gdy myślałem o tym spotkaniu, wiedziałem, że nie mogę źle się nastawiać po jednym meczu. Dodatkowo nie byłem w rytmie meczowym, była wtedy fala pandemii koronawirusa, nie było nawet opcji, żeby zagrać w drugiej drużynie.

Nie jest łatwo tylko trenować, wyjść na boisko, zagrać w ekstraklasie i dobrze wyglądać, dlatego robiłem dalej swoje. Wiedziałem, że po tym meczu może będę musiał poczekać dłużej na kolejną szansę, bo nie do końca wtedy wszystko wyszło po mojej myśli. Chciałem udowodnić, że był to tylko wypadek przy pracy. Przyszedł trener Zając – czysta karta, nowe rozdanie. Próbowałem zrobić wszystko, żeby pokazać, że jednak potrafię.

Dawni koledzy z zespołu mówili, że nawet, gdyby chcieli, to nie potrafią powiedzieć na Ciebie złego słowa. Skąd to się wzięło? Ty faktycznie jesteś taką grzeczną, cichą myszką w szatni?

Nie mi to oceniać. Musisz pytać kolegów, żeby wyrazili o mnie zdanie (śmiech). Jeśli tak mówią, to najwidoczniej tak jest. Jak mówiłem, ja w szatni chcę mieć z każdym dobry kontakt, nie jestem typem zawodnika, który lubi coś odwalić. Jestem raczej grzeczny. Wychodzę na trening, robię swoją robotę, skupiam się na tym i tyle.

Zupełne przeciwieństwo Jacka Góralskiego.

Nieee (śmiech). Dla mnie „Góral” to też jest grzeczny zawodnik. Ma swoje „odpały”, ale to też nie jest chłopak, który odpierdziela jakieś złe rzeczy. Choć ja aż tak żywiołowy nie jestem, ale jemu z reguły trudno byłoby w tym dorównać (śmiech).

Podobno bardzo trudno wyprowadzić Cię z równowagi. Potrafisz jednak krzyknąć, gdy trzeba? Czy to nie w Twoim stylu?

Jestem też młodym zawodnikiem, więc raczej to też nie moja rola, żeby się wydzierać na bardziej doświadczonych kolegów. To oni są od tego. Moim zdaniem to nie jest ten etap, w którym mógłbym się tak zachowywać. Jeśli chodzi o sytuacje boiskowe, gdzie komunikacja jest ważna, to oczywiście, jestem w stanie podnieść głos, podpowiedzieć.

Jeden z kolegów powiedział mi, że wielokrotnie sprowadzałeś go na ziemię. Czy tak samo masz teraz w szatni? Gdy jakiś młody się za bardzo poczuwa, stopujesz go?

Nie kojarzę, żeby jakiś młody „odleciał” i był ponad wszystkich. Nie przypominam sobie, żeby tak było. Tak jak powiedziałem. Moją rolą nie jest opieprzanie młodych, są od tego kapitanowie, doświadczeni zawodnicy.

Paweł Olszewski – ile talentu, a ile ciężkiej pracy? Procentowo.

Zacznijmy od tego, że ciężka praca dopiero przede mną. Fajnie, że udało mi się tutaj wywalczyć skład. Muszę teraz dążyć do tego, żeby go utrzymać, a to też nie będzie łatwym zadaniem. Jakbym miał szacować, to 60% talent, 40% ciężka praca. Ten talent na pewno był u mnie od małego i to nie tylko w piłce nożnej. Na to też trzeba było jednak zapracować, aby finalnie być w tym dobrym.

A ile w tym wszystkim było dodatkowo cennych rad od taty Andrzeja, który bardzo Cię wspierał w karierze?

Rodzice bardzo mnie wspierali, bardzo dużo mi dali. To dzięki nim jestem teraz w tym miejscu. Tak naprawdę dzięki nim miałem możliwość, by wyjechać w wieku 16 lat. Wcale nie musieli mnie puszczać. Mogli powiedzieć teksty typu: „zostań we Wrocławiu, skup się na szkole, idź do Śląska, masz być w domu!”. Wiedzieli, że bardzo mi na tym zależy, by się rozwijać. Mam z nimi świetny kontakt, do tej pory często nas odwiedzają w Białymstoku i mogę liczyć na ich pomoc.

Słowa ojca trafiały bardziej niż słowa trenera?

Myślę, że tak. Do tej pory rozmawiam z tatą po każdym meczu. Jak nie było koronawirusa, to w miarę możliwości był na każdym meczu, siadam z nim i analizujemy moje zagrania, błędy. Dostaję od niego bardzo dużo cennych rad, anegdot.

„Paweł zawsze się wyróżniał swoją dynamiką i mądrością w graniu, był mega szybki, błyskawicznie podejmował decyzje, nie szukał jakiegoś trudnego grania, wykorzystywał swoje atuty”. Podobno miałeś takie odejście na pierwszych paru metrach, że koledzy łapali się za głowy, gdy latałeś po prawej stronie boiska. Nie wolałbyś grać wtedy jako skrzydłowy? Nikt Cię tam nie przymierzał?

Zgadzam się w 100%. Zawsze bazowałem na szybkości. Tak było, jest i wydaje mi się, że już będzie zawsze moim największym atutem. Jeśli chodzi o takie szybko podejmowane decyzje, to wydaje mi się, że również, ale je akurat muszę trochę bardziej dopracować. Zdarzały się spotkania, gdy grywałem na skrzydle. Miało to nawet miejsce w tym sezonie przeciwko Pogoni Szczecin.

Jednak czuję się lepiej jako prawy obrońca. Mogę grać wyżej, ale trenuję już od bardzo dawna na obronie i mam wyrobione tam pewne automatyzmy. Wiem, jak zachować się w defensywie, a na skrzydle nie trenuję na co dzień, więc myślę, że musiałbym tam dłużej pograć, żeby porównać te pozycje. Na boku obrony gram od 6 lat i czuję się tam idealnie.

Radziłeś sobie, byłeś dobrym technicznie zawodnikiem. Nie uważasz, że zmarnowałeś to i swoją kreatywność z drugiej linii przez lata gry na boku defensywy? Twój były kolega z zespołu mówił mi: „był mega pomocnikiem miał dobry odbiór i szybkie wyprowadzenie piłki, puszczał ją, mijał dwóch, trzech rywali”.

Kiedyś byłem dobrym środkowym pomocnikiem, ale to były lata juniora młodszego/trampkarza. Trudno porównać do dorosłej piłki, to była inna gra. Nie wiem, czy teraz byłoby to dobre dla mnie. Na początku jednak też nie czułem się do końca dobrze na boku obrony. Myślałem, że to nie będzie moja pozycja.

Choć wydaje mi się, że to była głównie kwestia przyzwyczajenia. Gdy trenujesz dłużej na jakiejś pozycji, łapiesz pewność siebie, te automatyzmy i potem trudno cokolwiek zmieniać. Zawsze bazowałem na szybkości, ale w środku pola jeszcze jakoś można sobie bez niej poradzić. Na bokach obrony jest ona już bardzo ważna. A skoro mam tę szybkość, to i ta pozycja jest dla mnie finalnie dobra.

To, że sceptycznie podchodziłeś do wycofania na obronę, było związane z tym, że chciałeś wtedy, jak każdy młody, grać bardziej piłką, konstruować akcje?

Na pewno. Na środku pomocy ma się więcej możliwości na rozgrywanie futbolówką. Od ciebie zależy cała gra drużyny. To najbardziej odpowiedzialna pozycja na boisku. Ale wracając do czasów FC Wrocław, ja cieszyłem się, że zmieniam pozycję, bo dzięki temu miałem możliwość gry w reprezentacji Polski.

Wydaje mi się, że gdybym został w środku pomocy, to ta rywalizacja była na tyle zaostrzona, że trudno byłoby mi się przebić. Na prawej obronie dobrze wyglądałem i mogłem stać się dzięki niej podstawowym zawodnikiem.

Podobno nigdy nie odpuszczasz. Nawet, gdy w „Energylandii” było już mega trudno, a stawką był darmowy obiad (śmiech)?

Dokładnie (śmiech), mam taki charakter, że nie odpuszczam i walczę do końca, nawet gdy jest już bardzo trudno. I wówczas wtedy, gdy pojechaliśmy z moim przyjacielem do „Energylandii” i było mi mega trudno, nie chciało się już chodzić na te rozrywki, to trzeba było walczyć do końca o ten obiad. Nie chodziło oczywiście o darmowy obiad, ale o koleżeńską rywalizację, niż o to, kto komu postawi obiad.

Co, gdy jednak Twój zespół przegra? Co czujesz? Dużo o tym myślisz, czy słuchawki na uszy i totalne odcięcie, byleby do domu?

Nie da się tak na spokojnie do tego podejść. Nie jest fajnie przegrywać mecze, więc czy teraz, czy wcześniej w juniorach nie lubiłem przegrywać. To oczywiście nie znaczy, że nie potrafię przegrywać. Myślę jednak, że nikt tego nie lubi. Po tych przegranych spotkaniach nawet bardziej analizuję swoją grę, czy mogłem zrobić coś lepiej.

Bo po wygranych czy zagrałeś źle, czy dobrze, to i tak cieszy zwycięstwo. Po przegranej nawet jak zagrasz dobry mecz, to nie jest to jakoś wybitnie zadowalające, bo liczy się wynik, a nie to, jaką dostaniesz notę indywidualnie.

Jak wygląda przedmeczowy rytuał Pawła Olszewskiego? Masz jakieś swoje przesądy?

Zawsze żegnam się, wchodząc na boisko, oraz mam ze sobą łańcuszek z krzyżykiem na szyi i bransoletkę od dziewczyny. To moje przesądy, które muszę obowiązkowo mieć na meczu, nic więcej.

Twój przyjaciel z FC Wrocław, Szymon Kuśnierz, uważa, że gdybyś miał lepsze wykończenie, to byłbyś kompletnym środkowym pomocnikiem, który by stanowił o sile jakiejś mocniejszej drużyny w Europie, a nie prawym obrońcą. Z tego, co wiem, zostało to już nieco poprawione. Ale czy uważasz dziś, że masz jeszcze do poprawy jakieś konkretne aspekty?

Na pewno jest sporo do poprawy. Gdybym robił wszystko idealnie, to teraz byłbym w najlepszych klubach na świecie, a tak nie jest. Jeśli chodzi o strzał, nigdy nie była to moja mocna strona, chociaż poprawiłem to na pewno. Jestem jednak prawym obrońcą i to się raczej już nie zmieni, więc też tak bardzo się na tym nie skupiam.

Na tej pozycji trudno dojść do jakiejś stuprocentowej sytuacji strzeleckiej, więc bardziej koncentruję się na przykład na prostopadłych piłkach. Dośrodkowania również poprawiłem, staram się pracować nad słabszą nogą, bo to jest moja największa wada.

Zostałeś zaproszony na testy do Wolfsburga, co wtedy finalnie się nie udało?

Pierwszy raz pojechałem w 2015 roku na pierwsze testy jako środkowy pomocnik. Bardzo dobrze się tam zaprezentowałem, nie odstawałem od nikogo, nie czułem się gorszy. Po tygodniu wróciłem do Polski. Na kolejne testy pojechałem trzy miesiące później. Czułem się tam dobrze, liczyłem na to, że będą mnie tam chcieli, że będę musiał się przeprowadzać.

Na końcowej rozmowie z trenerem, powiedzieli mi, że fajnie się zaprezentowałem, są pod wrażeniem, ale że oni mają zasadę, że musisz być dwa lub trzy razy lepszy od Niemca, żeby Cię wzięli. A tak nie było. Druga rzecz to bariera językowa. Nie wyszło i tyle.

Mówi się, że geny zrobiły Ci w dużej mierze karierę. Na boisku trudno Cię przepchać, nie boisz się wejść bark w bark. Pamiętam Cię bardziej jako „szczypiora” w porównaniu z tym, co jest dziś. Gdzie tak naprawdę zaczęto kłaść nacisk na wspomaganie Twojej fizyczności? W Jagielloni? Twój stary kolega, Szymon Lewkot, również był drobny, dopiero niedawno się „wyrobił”. To jakiś wymysł, wymóg trenerów w ekstraklasie? Wolą silnych chłopów?

Nad tym zaczyna się pracować w wieku 15–16 lat. Wcześniej mogą wystąpić przeciążenia i urazy. W wieku 14–15 lat mieliśmy lekkie treningi na siłowni, ale one były ukierunkowane ku zapobieganiu kontuzji, a nie stricte siłowe. Bardziej nad przygotowaniem fizycznym pracowałem już, gdy przyszedłem do Jagiellonii.

Wtedy mieliśmy siłownie praktycznie zawsze w tygodniu. Widziałem po sobie, że mimo tego, że nie wyglądałem jak jakieś chucherko, to może zacząć przywiązywać do tego jeszcze większą wagę i bardziej się wzmocnić fizycznie. Trenerzy również zwracali na to uwagę.

Z drugiej strony, to też nie wyglądało tak, że miałem pakować w siebie nie wiadomo jakie ciężary i zrobić z siebie jakiegoś „dzika”. Wszystko kontrolowali trenerzy od przygotowania fizycznego i to ich zasługa, że stopniowo się wzmacniałem, a teraz mogę na tym zyskiwać.

Na pytanie o jakieś historyjki ze zgrupowań Twój kolega Szymon odpowiedział „Zawsze byłem z nim w pokoju, ale dużo nie ma do opowiadania, bo chodził szybko spać”. Podobno Twój profesjonalny tryb życia był często również wyszydzany przez kilku zawodników, nigdy nie chodziłeś na imprezy. Dziś również mówią Ci, że jesteś zbyt grzeczny?

Wydaje mi się, że to jest dobra cecha, że nie ciągnie mnie na imprezy. Trenerzy bardziej chwalili mnie za tę postawę. Zawsze widzieli po mnie, że jestem pracowity, nie ma w mojej głowie miejsca na imprezowanie, ale skupiam się na piłce. Gdy jestem na treningu, to myślę o nim, ale gdy jestem poza boiskiem, to myślę o tym, żeby dobrze się odżywiać, dobrze spać i do tej pory tak jest. Wiadomo, że aż takim aniołkiem nie jestem, zdarzały się jakieś urodziny, ale żeby chodzić co chwilę do klubów? Nigdy w życiu!

Twój znajomy kazał jeszcze spytać: „czy on zna jakieś życie poza piłką i jak spędził młodość, bo prócz treningów meczów i regeneracji to chyba za dużo z młodości nie korzystał?”.

Wiadomo, że poświęciłem się praktycznie w stu procentach piłce. Gdyby tak nie było, to nie wyjechałbym w tak młodym wieku. Nie przyjechałem też tu imprezować, czy nawet się uczyć, tylko grać w piłkę. Zawsze na tym mi zależało, żeby dojść jak najdalej i w dalszym ciągu to robię. Na pewno nie miałem takiego typowego młodzieńczego życia jak chłopaki w moim wieku, którzy nie trenują, ale na pewno nie mam czego żałować.

Czujesz żal do Śląska, że nie potrafił wówczas zaoferować Ci konkretniejszej propozycji kontraktu? Podczas ogłoszenia Twojego transferu do „Jagi” kibice bardzo hejtowali Śląsk, że nie zakontraktował ich chłopaka z Wrocławia, a dostrzegli go w Białymstoku.

Nie mam żalu, bo dostałem ofertę od Śląska i mogłem ją przyjąć. To była moja decyzja, nikt mnie nie namawiał, żebym wyjeżdżał do Białegostoku. Tylko i wyłącznie ja i moja najbliższa rodzina podjęliśmy taką decyzję. No ale z Jagiellonii dostałem bardziej konkretną ofertę. Przed podpisaniem kontraktu odbyłem również poważną rozmowę z trenerem Probierzem i to również po części sprawiło, że się zdecydowałem.

Szkolenie młodzieży: Jagiellonia czy Śląsk? I dlaczego?

Nie byłem nigdy w Śląsku, więc nie do końca wiem, jak wygląda szkolenie młodzieży od wewnątrz. Są chłopacy we Wrocławiu, którzy się tam rozwijają, ale myślę, że tu w Białymstoku polityka była bardziej ukierunkowana pod stawianie na młodych, a w Śląsku tak nie było. Dlatego w tamtym czasie sugerowałem się tym, że w Jagiellonii nie boją się stawiać na młodych.

Pamiętam, że wtedy w WKS-ie z młodymi było ciężko, jeśli chodzi o ich występy i grę w ekstraklasie. Teraz Pan Darek Sztylka robi super robotę w Śląsku, ściągnął samych Polaków do klubu, dużo młodych typu Praszelik, Zylla. Wydaje mi się, że Pan Sztylka robi tam bardzo dobrą robotę.

Uważasz, że zrobiłeś lepiej od Twoich zespołowych kolegów z FCWA, którzy dziś grają w Śląsku? Mowa o Łyszczarzu i Lewkocie. Ty wyjechałeś do Białegostoku i regularnie grasz w ekstraklasie. Czujesz, że jesteś w stanie zrobić lepszą karierę w Jagielloni niż oni w Śląsku?

Ta moja kariera nie była kolorowa choćby pół roku temu. Zmagałem się z problemami kolan, to też przeszkodziło mi w rozwoju. Nie wiem, co by było, gdybym poszedł do Śląska. Na tę chwilę cieszę się, że jestem tu już bez kontuzji – odpukać. Może i mogłoby być lepiej, ale jestem w tym miejscu, w którym jestem, i to doceniam. Jeśli chodzi o kolegów, to mam wrażenie, że też podjęli dobre decyzje.

Trafili do najlepszego klubu na Dolnym Śląsku i jednego z najlepszych w Polsce. Adi Łyszczarz miał swoje szanse, miał lepsze i gorsze momenty. Mam z nim kontakt, więc wiem, że przez kontuzje trochę nie rozwija się tak, jak powinien. Również fajnie, że Szymon Lewkot wskoczył do pierwszej drużyny i mam nadzieję, że będzie odgrywał coraz większą rolę w Śląsku.

Twoim marzeniem jest gra w seniorskiej reprezentacji Polski. Czy Ty uważasz, że mógłbyś zastąpić w przyszłości w niej takiego Kędziorę lub Bereszyńskiego? Czy najpierw trzeba dojść do poziomu na przykład Gumnego, którego oddech mogą już teraz czuć na plecach?

Dokładnie. Krok po kroczku. W tej chwili wiem, że nie jestem w stanie ich zastąpić i daleka droga do tego. Ale doceniam to miejsce, w którym jestem i chcę pracować nad sobą. Stać mnie na to, żeby poprawić swoją grę i mam zamiar się udoskonalać.

Wyciągnąłeś coś po sytuacji, w której kontuzją mogłeś sam sobie skończyć karierę? Wówczas nie posłuchałeś lekarzy i chciałeś jak najszybciej wrócić do treningów. Teraz podchodzisz do rad innych ludzi z większą pokorą?

Na pewno. Faktycznie, gdy lekarze mówili, żebym odpuścił na trzy tygodnie, bo zaczęły się problemy z kolanami, to nie chciałem ich słuchać. Stworzyły się wówczas stany zapalne od przeciążeń. Gdy przechodziłem z juniorki na seniorkę, te obciążenia były najwyraźniej zbyt duże i stąd to się wzięło.

Mój organizm przestał sobie z tym radzić i to wytrzymywać. Byłem wtedy młody i głupi, nie chciałem robić żadnych przerw, udowodnić swoją wartość i trenowałem na siłę. Zaciskałem zęby, brałem tabletki przeciwbólowe, byleby mnie nie bolało.

Wiem, że w tamtym momencie robiłem sobie bardzo dużą krzywdę, bo potem pojawiła się przewlekłe stany zapalne, które potocznie nazywają się „kolanami skoczka”. Myślę, że gdybym posłuchał wówczas lekarzy, potem nie musiałbym przechodzić już operacji, spędzać roku na salce rehabilitacyjnej i może wszystko by się potoczyło inaczej. Niestety, dziś już czasu nie cofnę.

Paweł Olszewski byłby jednym z najlepszych obrońców w ekstraklasie, gdyby nie feralna kontuzja?

Prawda. Miałem jeden poważny problem w tych latach młodzieńczych, w okresie dojrzewania. Wtedy też to „kolano skoczka” zastopowało mój rozwój, niestety na wypożyczeniu w Wigrach cały sezon się leczyłem i to na pewno spowolniło to wszystko.

Gdyby teraz zadzwonił do Ciebie dyrektor sportowy Śląska, Dariusz Sztylka, z propozycją kontraktu, co byś odpowiedział?

Taka sytuacja miała miejsce zimą tego roku. Śląsk chciał mnie wypożyczyć, jeszcze gdy byłem na wypożyczeniu w Stali Mielec. Potem po pół roku to wypożyczenie było anulowane. Wtedy właśnie została wysłana oferta z Wrocławia.

Ja też byłem zainteresowany, bo w tamtym momencie Jagiellonia nie widziała mnie znów w pierwszej drużynie. Dodatkowo wtedy, można powiedzieć, byłem chwilowo bez klubu. A jak mówiłem, Śląsk będę zawsze darzył ogromnym szacunkiem. Z tego miasta pochodzę i chciałem trafić do Wrocławia, ale kluby się nie dogadały ze sobą.

Jeśli przepis młodzieżowca nie obowiązywałby, uważasz, że przebiłbyś się do pierwszego składu i został w nim tyle czasu?

Na pewno przepis młodzieżowca mi pomógł, miało to jakieś znaczenie. Wiem jednak również, że na treningach pokazałem też, że wcale nie jestem gorszy od starszych zawodników, którzy już nie posiadają tego statusu. Na pewno jest to fajna rzecz, bo mamy okazję szybciej wskoczyć do pierwszego składu i się wybić, ale nie sądzę, że jest to jakiś przepis, który o wszystkim decyduje.

„W przyszłym sezonie nadal będę graczem pierwszego składu Jagiellonii, mimo że nie będę łapał się już na młodzieżowca” – prawda czy fałsz?

Prawda! Czuję, że stać mnie na to, żeby tu występować. Wiem, że to nie będzie takie proste, żeby utrzymać pierwszy skład mimo tego, że nie będę miał już statusu młodzieżowca.

Kto był największym talentem, z jakim występowałeś w młodzieżowych reprezentacjach Polski?

Seba Szymański. Udowadnia to w tym momencie, że zapracował na transfer do Rosji, teraz jest, można powiedzieć, podstawowym zawodnikiem pierwszego zespołu reprezentacji. Jest to ogromny talent, z którym mam przyjemność utrzymywać kontakt, stale ze sobą rozmawiamy. Na pewno zawsze dużo potrafił. Już od kadry U-16 podziwialiśmy jego lewą nogę, miał w niej genialne „pokrętło” i dobry strzał.

fot. Beata Danielewska-Szymczak

Z kim najbardziej trzymałeś się na zgrupowaniach młodzieżowej reprezentacji?

Z Adamem Chrzanowskim. Zawsze byliśmy razem w pokoju, blisko się trzymaliśmy. Ogólnie wtedy w reprezentacji wszyscy mieliśmy ze sobą dobry kontakt. Po meczach kadry lubiliśmy się spotkać, porozmawiać, byliśmy zgraną grupą. Mógłbym wymienić również Kubę Modera, Tymka Puchacza czy Mikołaja Kwietniewskiego.

„Grać w rezerwach Śląska jak moi byli koledzy z FC Wrocław? Nigdy w życiu! Mam większe ambicje” – prawda czy fałsz?

Oczywiście, że prawda. Rezerwy Śląska nie zadowalałyby mnie. Nawet gdy nie byłem zawodnikiem pierwszego składu Jagiellonii i trafiałem na wypożyczenia do 1. ligi, to były one po to, żeby właśnie przygotować mnie na grę w pierwszym zespole w Białymstoku. Przez moje ambicje gra w jakiejkolwiek drużynie rezerw nie dałaby mi żadnej satysfakcji.

Z ręką na sercu możesz przyznać, że zrobiłeś dobrze, przechodząc do Jagiellonii?

No tak, niczego nie żałuję. Wydaje mi się, że rozwinąłem się tu nie tylko jako piłkarz, ale i jako człowiek. Nie wiem jednak, co by było, gdybym trafił gdzieś indziej. Mogłoby być lepiej, mogłoby być gorzej.

Miałeś testy w Wolfsburgu, ale gdyby Borussia Dortmund przedstawiła Ci jakąkolwiek propozycję, przyjąłbyś ją bez zawahania?

Tak. Odchodząc nawet od samych sympatii, w Dortmundzie mają również jedną z najlepszych szkółek na świecie. Wystarczy zobaczyć, ile talentów z niej wyszło.

Chętnie zagrałbyś na nosie zarządowi Śląska, który nie chciał Cię wtedy ściągnąć, i strzelił mu bramkę w bezpośrednim spotkaniu?

Nie mam takich powodów. Wiadomo, że gdy już gram, to chciałbym strzelić w każdym spotkaniu, mimo że nie jestem bramkostrzelny, ale żeby akurat strzelić Śląskowi, żeby zagrać na nosie? Nie. Nie mam żadnego żalu.

Ale gdybyś im strzelił, nie cieszyłbyś się z bramki?

Nie cieszyłbym się. Z szacunku. Tym bardziej, że gdy byłem młodszy, chodziłem na mecze Śląska nawet kibicować. To też ma wielki wpływ na to.

Jestem zawodnikiem na ekstraklasę, nie 1. ligę – prawda czy fałsz?

Prawda. Gdybyś mnie spytał o to pół roku temu, pewnie nic bym Ci wtedy nie odpowiedział, bo nawet bym nie wiedział. Jednak dziś myślę, że jestem zawodnikiem na ekstraklasę. Radzę sobie i wiem, że jestem w stanie w niej występować.

Gdyby to od Ciebie zależało, nigdy nie zmieniłbyś pozycji i do dziś grał w pomocy?

Nie. Jestem zadowolony z tego, że trafiłem na bok obrony. Wydaje mi się, że ten atut, którym jest szybkość, mogę najlepiej wykorzystywać właśnie tu. Czuję się dobrze na tej pozycji i cieszę się, że tu występuję.

Ale chyba i tak wolisz konstruować akcje w ataku niż bronić?

Tak, zdecydowanie. Zawsze moim kolejnym atutem była gra ofensywna. Nawet grając już na boku obrony, wyróżniałem się tym, że podłączałem się pod akcje i robiłem przewagę w ataku, a ta defensywa trochę kulała u mnie. Teraz jest już lepiej, ale mimo wszystko wolę grę w ofensywie. Chyba każdy woli atakować, niż bronić!

Dwa ostatnie pytania. Najlepszy zawodnik, przeciw któremu grałeś?

Moise Kean. Dziś gra w Paris Saint Germain, kiedyś zaś miałem okazję wystąpić z nim w reprezentacji do lat 20, gdy graliśmy z Włochami w Łodzi. To on zrobił na mnie największe wrażenie swoją dynamiką, swoim dryblingiem, techniką, naprawdę, wszystkim! Strzelił chyba wtedy dwie bramki. Przegraliśmy wtedy zero do dwóch lub trzech.

Najlepszy zawodnik, z jakim grałeś?

Trudno wymienić jedną osobę, to byłoby trochę krzywdzące. Jeśli chodzi o zawodnika z Jagiellonii, to Taras Romanczuk – to na pewno. Jeśli chodzi o jego umiejętności, przytomność w defensywie, jest moim zdaniem idealną „szóstką”, genialnie czyta grę, rozgrywa piłkę, czuje się dobrze w powietrzu.

Jako zawodnika z reprezentacji wytypowałbym Kubę Modera ze względu na to, jaki teraz zrobił postęp. Wtedy, gdy graliśmy razem w reprezentacji, nie wyróżniał się aż tak, ale dziś jest jednym z najlepszych zawodników w ekstraklasie. Występuje w reprezentacji Polski, to też pokazuje bardzo jego wartość. No i cóż? Już niebawem będzie w Premier League, więc też pełny szacunek dla niego. Nie sposób go tu nie wyróżnić!

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze