Nie róbmy z Bale’a legendy Realu [FELIETON]


Burza wokół Walijczyka ma drugie dno

25 lipca 2019 Nie róbmy z Bale’a legendy Realu [FELIETON]

Piłkarska legenda. Miano niegdyś zarezerwowane wyłącznie dla najwybitniejszych postaci w historii danego klubu bądź reprezentacji. Dzisiaj status, który przypisywany jest zbyt łatwo i rozrzutnie. Przypisywany jest piłkarzom, którzy po prostu grali dobrze w piłkę, przy okazji strzelając kilka ładnych bramek. Lecz by zostać legendą, trzeba czegoś więcej. Tym czymś może być na przykład szczere oddanie klubowym barwom czy silna więź z własnymi kibicami. U schyłku kariery Garetha Bale'a w Realu Madryt postronni kibice i eksperci zarzucają „Królewskim” brak szacunku do klubowej legendy. Problem polega jednak na tym, że Walijczyk nie zasłużył na takie specjalne traktowanie.


Udostępnij na Udostępnij na

Na wstępie zaznaczmy – ten tekst nie ma na celu odbierania należnych mu zasług. Nie jest też w żaden sposób wyrazem poparcia dla skandalicznych zachowań poszczególnych jednostek, które potrafiły rzucać w samochód zawodnika przeróżnymi przedmiotami. Tekst ten jest jedynie szczerym spojrzeniem kibica Realu Madryt na czas, w którym Walijczyk reprezentował i ciągle reprezentuje jego barwy.

Od momentu przybycia w 2013 roku z Tottenhamu za ponad 100 mln euro, Gareth Bale rozegrał 231 meczów w hiszpańskim klubie, zdobywając 102 bramki i dorzucając 65 asyst.  Trzeba mu to przyznać – kilka z tych bramek było ważnych i pięknych. Strzelił przecież gole w dwóch finałach Ligi Mistrzów, a także popisał się słynnym rajdem przeciwko Marcowi Bartrze. Uratował Realowi wiele punktów i przez kilka chwil był motorem napędowym drużyny. Według doniesień niektórych hiszpańskich mediów transfer Bale’a spłacił się, czyli całkowicie zamortyzował swój koszt. Z perspektywy czasu jego przybycie należy więc zaliczyć do tych bardziej udanych ruchów Florentino Pereza. Ale…

Po prostu zasłużony

…narracja, która towarzyszy sprawie Bale’a w ostatnich dniach, jest absurdalna. Nagle jak Gandalf w bitwie o Helmowy Jar z internetową odsieczą ruszyli postronni kibice, zarzucając Zinedine’owi Zidane’owi oraz Realowi Madryt brak szacunku i wręcz krzywdzącą postawę wobec zawodnika. Wszystko rozeszło się o słowa francuskiego szkoleniowca, który niezwykle bezpośrednio przyznał, że klub pracuje nad sprzedażą Garetha. Te słowa, w połączeniu z masową krytyką, jaka spadła na Walijczyka za formę w poprzednim sezonie, pozwoliła niektórym stworzyć fikcyjny obraz rzeczywistości. Rzeczywistości, w której doskonale odnalazł się agent piłkarza, Jonathan Barnett, mówiąc: – Kibice Realu powinni całować Garetha po stopach.

Otóż nie, nie powinni. Kibice Realu powinni oddać mu szacunek, jaki należy się każdemu zawodnikowi drużyny, ale o nabożnym podziwie nie może być mowy. Nie powstanie dla niego pomnik przed stadionem. Co więcej, duża część „Madridistas” chciałaby, żeby 30-latek zwyczajnie odszedł z ich klubu. Na status legendy nie można bowiem zapracować sobie wyłącznie bramkami i dobrymi liczbami. Te suche statystyki pozwoliły narodzić się twierdzeniom, jakoby Bale był absolutnie kluczową postacią dla ostatnich sukcesów Realu Madryt. Tymczasem nie do końca tak było.

Zaognienie konfliktu Walijczyka z „Zizou” wywołało z lasu tych, którzy zarzucają Zidane’owi zazdrość i stronniczość. W końcu statystyka pokazuje nam, że Walijczyk był postacią dużo bardziej zasłużoną dla klubu niż jego łysawy szkoleniowiec. Abstrahując już od bezcelowości porównań skrzydłowego do ofensywnego pomocnika, należy dodać także jedną rzecz. Czasem znaczenie i wkład dla klubu jako instytucji wykracza grubo poza suche cyferki. Wystarczy do tego prosty przykład: czy wiecie, ile bramek dla Barcelony zdobył Johan Cruyff? 59. Wygrał mistrzostwo i Puchar Hiszpanii. Wiecie zaś, ile bramek zdobył Neymar dla „Dumy Katalonii”? 105, dokładając do tego osiem trofeów, w tym Ligę Mistrzów. I teraz odpowiedzmy sobie na pytanie: który z nich był ważniejszą postacią w historii Barcelony? Czy Neymar, który statystycznie wygląda lepiej, ale odszedł w niesmacznej atmosferze, po jednym z najbardziej kontrowersyjnych transferów w historii, czy Cruyff, który zrewolucjonizował całą filozofię klubu?

Oczywiście, głupotą byłoby twierdzić, że Zidane miał taki sam wpływ na Real co Cruyff na Barcelonę, ale chodzi o pewną zależność. Mimo więc, że Bale na papierze wygląda lepiej od Zidane’a, to jednak nie był on tak dużą postacią dla klubu.

https://twitter.com/EniAlu/status/1153303710161940483?s=20

Druga strona medalu

Strzelone bramki w finałach to tylko jedna strona medalu, ta lepiej widoczna dla niezainteresowanego widza. Prawda jest natomiast taka, iż Bale z sezonu na sezon pełnił coraz mniejszą rolę w zespole, szczególnie u Zinedine’a Zidane’a. Jeśli prześledzimy statystyki Bale’a z pojedynków przeciwko czterem najlepszym drużynom La Liga, to ukaże się nam dramatyczna statystyka. Otóż od momentu przybycia na Santiago Bernabeu Bale może się pochwalić dwoma bramkami i pięcioma asystami w 1858 minutach rozegranych przeciwko drużynom TOP4. Udział przy SIEDMIU bramkach przez sześć ligowych sezonów to wynik dramatyczny.

Idźmy dalej i spójrzmy na Ligę Mistrzów. Tam oczywiście mamy już te trzy bramki w finałach, ale wyjdźmy poza to. Od sezonu 2013/2014 Bale zdobywał kolejno bramek: 6, 2, 0, 2, 3, 3, Dla porównania dajmy chociaż Karima Benzemę: 1, 6, 7, 5, 5, 6, 4, 5, 5, 4. Bale może i miał znaczenie w finałach, ale w pozostałych fazach turnieju był postacią często drugoplanową dla drużyny.

Do czego zmierzam? Otóż do wykazania tego, że Bale nie był nawet w piątce najważniejszych piłkarzy Realu ostatnich kilku lat. W tym gronie znaleźliby się Cristiano, Ramos, Marcelo, Modrić czy Benzema, a jeszcze przed Walijczykiem zmieściłbym Kroosa czy Rafę Varane’a. Uważam, że jeśli mielibyśmy któregoś piłkarza z tej złotej kadry wywyższać do tak zacnego miana jak klubowa legenda, to prędzej zaliczyłbym tam kogoś z tamtej listy.

Chociaż trzeba przyznać, że postawa czysto sportowa była akurat najmocniejszym argumentem Walijczyka. Gdy bowiem weźmiemy pod lupę jego zachowanie pozaboiskowe, to tutaj już zostaje dużo mniej argumentów obronnych.

Odizolowany

Bale był piłkarzem, który przez większość czasu traktował Real przedmiotowo. Nigdy z tym klubem tak naprawdę się nie zasymilował. To było zauważalne na każdym kroku – albo poprzez doniesienia mediów, albo poprzez zwyczajną obserwację jego mowy ciała. Czy Bale zna język hiszpański? Tego prawdopodobnie nigdy się nie dowiemy. Wiemy jednak, że nawet jeśli go znał, to używał go niezwykle rzadko. Mam wrażenie, że Walijczykowi niespecjalnie na tym zależało. Wykazanie odrobiny wysiłku w celu poprawienia relacji z grupą wykraczało przecież ponad jego obowiązki.

Bale był w drużynie ciałem obcym. Brak jakiejkolwiek reakcji na porażki zespołu (w tym ironiczne uśmieszki na ławce rezerwowych), zakulisowe filmiki, gdzie widać, jak zawsze stoi samotnie obok roześmianej grupy, opuszczanie stadionu w trakcie meczów, czy nawet już ten głupi golf. Bale zawsze szedł pod prąd, zawsze naprzeciw drużynie. Dziwnym przypadkiem miał problemy akurat z Zidane’em i Ancelottim, czyli trenerami absolutnie kochanymi w szatni Realu, odnoszącymi największe sukcesy. Z kim piłkarz dogadywał się najlepiej? Z Rafą Benitezem, który został przyjęty niezwykle chłodno i którego w grudniu nie było już w klubie. Popularny Carletto przyznał niegdyś w wywiadzie, iż konflikt ze skrzydłowym był jednym z głównych punktów zapalnych w relacji z Florentino Perezem, co ostatecznie zakończyło się dymisją trenera.

Bale bowiem najbardziej lubił działania zakulisowe. Zakulisowo podkopał pozycję Ancelottiego, który nie chciał dostosować taktyki do jego osobistych potrzeb. Bale nie zdobył się nawet na zwykłe sprostowanie słów swojego agenta, który raz za razem posyłał torpedy w kierunku „Królewskich”. Wygodne milczenie można jedynie uznać za wyraz aprobaty i traktowanie wypowiedzi Barnetta jako przedłużenia swoich myśli.

Oczywiście można powiedzieć, że przecież nie każdy piłkarz musi być duszą towarzystwa i za każdym razem ochoczo wołać vamos w kierunku trybun. Da się jednak połączyć zarówno introwertyczny charakter, jak i okazywanie przywiązania do klubu. Najlepszym przykładem jest tu Toni Kroos, który należy do grupy ludzi ziewających w trakcie przejażdżki roller-coasterem. Mimo to od niego da się wyczuć, że na swój chłodny, „krossowy” sposób zżył się z Realem.

Rozczarowanie

I choć wszyscy w klubie szybko poznali się na obojętnej postawie Bale’a, do pewnego czasu było mu to wybaczane. W końcu to klasowy piłkarz, który momentami naprawdę potrafił zaczarować piłkę na boisku. Wybaczano mu nawet te słynne kontuzje, w wyniku których rozegrał zaledwie 53% możliwych do rozegrania minut. W wyniku których nigdy nie można było zbudować taktyki wokół niego. Gdy wydawało się, że Bale wraca do dobrej formy, nagle odzywała się ta przeklęta łydka. Fani jednak wybaczali, bo kontuzje, choć frustrujące, były zmazywane kolejnymi bramkami. Wracając, Bale zdobywał tam dwa gole z Rayo, tutaj coś ukłuł z Realem Sociedad. I tak jakoś się to kręciło.

Wszystko jednak ma swój koniec, o czym Walijczyk przekonał się w poprzednim sezonie. Sezonie, który był tragiczny dla całego zespołu, ale szczególne znaczenie nabrał właśnie dla Walijczyka. Oto on, pozbawiony wymówek w postaci odejścia Zidane’a oraz Ronaldo, skrzydłowy miał stać się najważniejszą postacią drużyny. Mówiono, że zawodnik sprowadzony za ponad 100 mln euro (gdy ta kwota jeszcze coś znaczyła), który zarabia przecież tak ogromne pieniądze, musi wreszcie wziąć ciężar gry na siebie. Tak się niestety nie stało.

Być może nie zdawał on sobie sprawy z roli, jaka spadła na jego barki w tamtym momencie. Gdy sytuacja stawała się coraz gorsza, naturalnym bodźcem dla lidera powinno być wyjście z cienia. On jednak coraz mocniej zatapiał się w tym cieniu. Po jego mowie ciała widać było, że w sumie nie bardzo go to obchodzi, choć mogła to być po prostu reakcja obronna. W większości meczów jedynie człapał po boisku, a strzały oddawał z takich pozycji, by te liczyły się jedynie do statystyk. Irytował swoją ociężałością oraz brakiem determinacji. Rolę motoru napędowego drużyny musiał próbować zapełnić 18-letni chłopak z Brazylii.

Momentem, który całkowicie przekreślił go w oczach kibiców, był fatalny występ przeciwko Barcelonie w marcu tego roku. Wtedy Walijczyk został zmieniony po 60 minutach gry, gdy zanotował zaledwie 20 kontaktów z piłką oraz nie oddał ani jednego celnego strzału. Bale schodził z boiska przy akompaniamencie przeraźliwych gwizdów. Fani czuli się oszukani i zawiedzeni postawą swojej największej gwiazdy.

Nikt nie mógł od niego oczekiwać, że stanie się drugim Cristiano. To niemożliwe. Ale mógłby już stać się drugim Benzemą, którego po zakończeniu kariery będzie się w Realu wspominać dużo cieplej. Francuz też miewał okresy, gdy oczy krwawiły na widok jego gry. Mimo wszystko nigdy nie szukał zwady z klubem, a jego praca i poświęcenie dla zespołu została w końcu doceniona.

Sprzedaż naturalnym wyborem

Dziwi więc tak gwałtowne oburzenie na zachowanie Zidane’a, który przestał owijać w bawełnę przed dziennikarzami. Francuz próbował pozbyć się piłkarza delikatnie, po cichu. Tak, by dać mu szansę na godne pożegnanie. Bale jednak odrzucił taką propozycję, rozsiadł się wygodnie w fotelu, jakby prowokując: „mam tu jeszcze długi kontrakt i co mi zrobicie?”. Taki mniej więcej wniosek można było wysnuć ze słów jego agenta. I teraz zastanówmy się: masz w klubie pracownika, który prezentuje lekceważącą postawę, a do tego zarabia horrendalne pieniądze. Logicznym ruchem każdego pracodawcy byłoby podjęcie próby pozbycia się takiej osoby.

Oczywiście, świeża kontuzja Marco Asensio rzuca na tę kwestię inne światło, jednak moim zdaniem sprawy zaszły za daleko. Kibice mają dość Bale’a, a Bale ma dosyć Realu Madryt. Z tej mąki chleba już nie będzie, a każdy kolejny tydzień opóźnienia działa tylko dekoncentrująco na drużynę. Bale powinien odejść, bo tak będzie najlepiej dla obu stron.

***

Szkoda tylko, że w opinii publicznej pozostanie obraz Realu Madryt, który tak nie szanuje swoich legend. Rzadko jednak pamięta się o tym, czy te „legendy” odwzajemniały wspomniany szacunek. Niestety, taka nasza natura, że z nostalgią wspominamy przyjemne chwile, jednocześnie wypierając te gorsze. A w przypadku Bale’a taka proporcja wypada co najmniej po równo.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze