Mo Salah dotyka nieba, a Liverpool przełamuje niebieskie koszmary


Arcyważne zwycięstwo The Reds w kontekście walki o mistrzostwo Premier League

14 kwietnia 2019 Mo Salah dotyka nieba, a Liverpool przełamuje niebieskie koszmary

Kwiecień, sezon 2013/2014, Anfield. Chelsea przyjeżdża na mecz z Liverpoolem decydujący o mistrzostwie Anglii. Każdy fan Liverpoolu pamięta zagranie Stevena Gerrarda z tamtego popołudnia. Dziś fani "The Reds" najbardziej obawiali się powtórzenia historii sprzed czterech lat.  Na ich szczęście tak się jednak nie stało, między innymi dzięki kosmicznej bramce Mohameda Salaha. Liverpool ograł "The Blues" 2:0 i postawił gigantyczny krok w kierunku upragnionego mistrzostwa Anglii.


Udostępnij na Udostępnij na

Przed rozpoczęciem spotkania na Anfield dało się wyczuć ogromne napięcie. Na papierze Liverpool był zdecydowanym faworytem, ale także takim był w sezonie 2013/2014. Manchester City dopiero co wygrał gładko z Crystal Palace i cały ciężar odpowiedzialności przerzucił z powrotem na ekipę Juergena Kloppa. Liverpool nie mógł więc pozwolić sobie na żadną wpadkę. I trzeba przyznać, jeszcze do przerwy przebieg spotkania łudząco przypominał tamten słynny mecz sprzed czterech lat. Gospodarze nieustannie napierali na bramkę Kepy, ale ani Mane, ani Salah nie potrafili wykreować sobie żadnej dogodnej sytuacji. Chelsea z minuty na minutę poczynała sobie coraz śmielej, a na Anfield zamierało przy każdym ofensywnym wejściu Williana czy Hazarda. Jednak to, co stało się po zmianie stron, na długo przejdzie do historii czerwonego klubu.

Moment geniuszu Salaha

I choć to Sadio Mane rozpoczął strzelanie w to niedzielne popołudnie, zdecydowanie najważniejszym momentem tego meczu była piękna bramka Egipcjanina. To był ten Mohamed Salah z najlepszej wersji z poprzedniego sezonu. Błysk geniuszu, który cechuje najwybitniejszych piłkarzy na świecie. Salah uderzył z 25 metrów, a piłka po tym atomowym strzale leciała długo. W trakcie jej lotu Anfield wstrzymało oddech, by chwilę później eksplodować z niewyobrażalną siłą. Zapewne niedługo znajdzie się obraz z jakiegoś lokalnego sejsmografu, który pokaże moment tego trzęsienia ziemi. Salah był niedawno krytykowany, zarzucano mu zbyt dużą nieskuteczność. Teraz po arcyważnej bramce z Southampton i Chelsea skrzydłowy zamyka usta wszystkim krytykom.

Warto odnieść się także do jeszcze jednej kwestii. Przed kilkoma dniami do sieci wypłynęło nagranie z Pragi, na którym fani Chelsea rasistowsko obrażali Egipcjanina. Słynne już przezwisko „the bomber” miało chyba zdeprymować Salaha przed tak ważnym spotkaniem. Salah odpowiedział na te zaczepki z wielką klasą. I między innymi dlatego futbol jest tak piękną grą.

Odrodzenie linii pomocy

Niesprawiedliwie jednak byłoby złożyć wszelkie pochwały u stóp Salaha. Bohaterami drugiego planu zostali bowiem Henderson oraz Fabinho, którzy rozegrali fenomenalne spotkanie. Szczególnie Anglik, który w ostatnich tygodniach jest jakby innym piłkarzem. Obecność Brazylijczyka na boisku oddała więcej swobody kapitanowi „The Reds”, a ten może aktywnie uczestniczyć w ofensywie drużyny. I to się opłaciło, bo to Henderson dograł kluczową piłkę do Mane przy pierwszej bramce. Do tego przypomnijmy ważnego gola przeciwko Southampton sprzed tygodnia i klaruje nam się obraz nowego Hendersona, który stał się prawdziwym liderem.

Jeśli chodzi o Fabinho, to jego transfer z tygodnia na tydzień okazuje się coraz lepszym ruchem Liverpoolu. Były pomocnik Monaco odmienił środkową linię „The Reds”, dając jej niesamowity spokój w defensywie. Fabinho wielokrotnie zatrzymywał dziś Hazarda i pokazał, że można go zaliczyć do jednego z najlepszych piłkarzy na swojej pozycji. Wydaje się, że Klopp znalazł wreszcie optymalne ustawienie w środku pola, co do tej pory było jednym z niewielu zarzutów wobec Niemca.

Sarri nie pomógł Hazardowi

Jeśli fani Liverpoolu mieliby wskazać jednego człowieka, którego przed meczem obawiali się najmocniej, tym kimś był Eden Hazard. Belgijski skrzydłowy w ostatnich tygodniach odzyskał formę, a jego fenomenalny rajd z West Hamem do dziś wprawia oglądającego w zawroty głowy. Dziś jednak 28-latek zawiódł. Najpierw przespał pierwszą połowę meczu, by w drugiej zmarnować dwie doskonałe sytuacje do zdobycia bramki, już przy stanie 0:2. I choć oczywiście mógł wtedy zachować się lepiej, to nie sposób zrzucić części winy na Maurizio Sarriego.

Włoch zaskoczył ustawieniem zespołu, wystawiając Belga na pozycji środkowego napastnika. Nie trzeba specjalnie bujnej wyobraźni, by przewidzieć, jak ten zawodnik poradzi tam sobie z o dwie głowy wyższym Van Dijkiem. Hazard wielokrotnie dawał znak trenerowi w tym sezonie, że najlepiej czuje się obok Oliviera Giroud. Francuz daje odpowiednią przestrzeń swojemu partnerowi, a do tego potrafi wykorzystać swoje doskonałe umiejętności gry tyłem do bramki. Z niewiadomych powodów włoski trener Chelsea nie zdecydował się na takie ustawienie. I widać było, że Hazard na tym cierpi. Dopiero w drugiej połowie Sarri wpuścił Higuaina i efekt widać było momentalnie. To wtedy Hazard został przesunięty na skrzydło. I, co zaskakujące, szybko doszedł do wspomnianych dwóch sytuacji, które jednak zmarnował. Jeśli Sarri postawiłby na taki manewr od początku, być może wynik byłby inny.

Na osobny akapit zasługuje Higuain, który zaliczył katastrofalną zmianę. Argentyńczyk był powolny i niedokładny. Sprawiał wrażenie człowieka, który waży o 10 kg za dużo. I choć jego obecność nieco uwolniła Hazarda, to sam napastnik zrobił niewiele. W końcówce meczu mógł nawet odtworzyć słynny rajd Demby Ba po poślizgnięciu Andy’ego Robertsona, ale były snajper Milanu nawet nie podjął takiej próby. Można odnieść wrażenie, że Higuain ze swoją budową ciała i zwinnością nie do końca pasuje do tak dynamicznej ligi angielskiej.

Coraz mniej finałów przed Kloppem

Mecz z Chelsea miał być dla Liverpoolu najważniejszym spotkaniem w decydującej końcówce sezonu. Zwycięstwo oznacza, że „The Reds” wykonali naprawdę gigantyczny krok w kierunku mistrzostwa. I choć Manchester City ciągle ma jeden mecz w zapasie, to Liverpool ma dużo korzystniejszy terminarz:

Liverpool: Cardiff (A), Huddersfield (H), Newcastle (A), Wolves (H)

Man City: Tottenham (H), Manchester United (A), Burnley (A), Leicester (H), Brighton (H)

Drużyna Guardioli ciągle ma więc na rozkładzie dwa arcytrudne spotkania z zespołami walczącymi o TOP 4. Tottenham, z którym City mierzy się także w LM, będzie dobrze rozgrzany po europejskiej batalii. Bardzo ciekawie zapowiadają się derby Manchesteru, szczególnie z perspektywy Ole Gunnara Solskjaera. „Czerwone Diabły” będą musiały wybrać między wręczeniem tytułu odwiecznemu rywali a wypadnięciem poza czołową czwórkę.

Karty są więc korzystne dla Liverpoolu. Dzisiejszy triumf sprawia, że tytuł jest już naprawdę blisko. Do tego jednak potrzeba tylko lub aż potknięcia najgroźniejszego rywala. Czy tak się stanie? Naprawdę trudno powiedzieć. Jedno zaś wydaje się pewne – w tym sezonie gwiazdy sprzyjają ekipie Juergena Kloppa.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze