Za nami oficjalny debiut legijnej drużyny U-19 w niemistrzowskiej (czyli, wbrew nazwie, silniejszej) ścieżce UEFA Youth League. Na stadionie Dolcanu w Ząbkach podopieczni Krzysztofa Dębka walczyli z dominatorem niemieckiej piłki młodzieżowej, czyli Borussią Dortmund. Jak na przewidywania, delikatnie mówiąc pesymistyczne, mistrz Polski zaprezentował się bardzo godnie, mimo porażki 0:2.
Większość zawodników Legii, która wystąpiła w starciu z BVB, o mały włos nie skompromitowała się w weekend w barwach trzecioligowych rezerw (prowadząc 3:0, warszawianie dali strzelić Concordii Elbląg trzy bramki, lecz ostatecznie po golu w końcówce byli górą). Dla kontrastu, Borussia mierzyła się z rówieśnikami z Arminii Bielefeld, ostatecznie obijając ich niemiłosiernie (5:0). Trudno było więc o optymizm, zwłaszcza że w kadrze polskiego klubu na to spotkanie było… trzech nominalnych obrońców. Co możemy powiedzieć po meczu?
1) Nie taki diabeł straszny albo nie taka Borussia mocna
To, co rzucało się w oczy na przestrzeni całego spotkania, to wyraźna różnica w tempie gry. Legioniści dzielnie dotrzymywali kroku Niemcom, jednak w końcówce spotkania zamiast rzucić się do odrabiania strat, skupili się na tym, żeby dortmundczycy nie wrzucili czwartego biegu, będąc zwyczajnie lepiej przygotowanymi kondycyjnie od Polaków. Obecność dwóch piłkarzy pierwszego zespołu wśród wyjściowej jedenastki gości (sensacyjnie Felix Passlack, którego prędzej spodziewalibyśmy się w meczu rozgrywanym o 20:45 na Łazienkowskiej, a także kapitan – Dzenis Burnić) nie zrobiła na warszawianach większego wrażenia i zwykle bardzo dobrze radzili sobie z gwiazdami Borussii. Trudno było zauważyć, w czym gorszy od gości jest np. Sebastian Szymański, którego obecność w „jedynce” Legii tym bardziej przestaje dziwić.
Uczciwie należy przyznać, że niemiecka ekipa mogła zostać lekko sparaliżowana tragicznym urazem swojego kolegi. Dario Scuderi po upływie kwadransa gry upadł na murawę (po walce z Szymańskim) i doznał otwartego złamania nogi. Taki widok zawsze powoduje, że automatycznie reszcie zespołu odechciewa się grać (mimo że udział Polaka w tym zdarzeniu był znikomy, jeśli jakikolwiek).
Wygląda to fatalnie. #LEGBVB pic.twitter.com/rHf4EhIJTG
— Marcin (@m_kuznia) September 14, 2016
2) Potrzeba matką wynalazków
Brak nominalnego prawego obrońcy miał sprawić, że Legia będzie niemiłosiernie ogrywana przez wszystkich rywali, niezależnie od tego, kto zastąpi Jakuba Szreka, który nie mógł zostać zgłoszony do gry z przyczyn formalnych. Ostatecznie wybór padł na Tomasza Nawotkę, trenującego co jakiś czas z pierwszym zespołem skrzydłowego. Efekt był zdumiewający, młody piłkarz, mimo oszałamiającego doświadczenia na nowej pozycji (całe… 45 minut z Concordią Elbląg) bardzo dobrze prezentował się w defensywie, doskonale też czując tempo i włączając się co rusz do akcji oskrzydlających. Kto wie, może Nawotka opromieniony dobrym występem zdecyduje się na stałe występować w tej formacji? Dla wielu graczy taka zmiana była przełomem w dalszej karierze.
Gdy po pół godziny gry uraz zgłosił Mateusz Żyro, trener Dębek stanął przed jeszcze większym dylematem. Jak poradzić sobie z faworyzowanymi gośćmi, grając już tylko dwoma nominalnymi defensorami? Ostatecznie mimo wejścia na boisko o głowę niższego Bartłomieja Urbańskiego Legia wcale nie wyglądała źle w obronie. Klasowy zespół da sobie radę w każdych okolicznościach.
3) Gdyby tylko była skuteczność…
W pewnym momencie pierwszej połowy obserwatorzy mieli prawo zastanawiać się, jakim cudem mistrz Polski przegrywa spotkanie. To warszawianie byli stroną przeważającą, w dodatku stworzyli sobie co najmniej trzy klarowne sytuacje do zdobycia gola. Sebastian Szymański uderzył w poprzeczkę, Kulenović był o krok od wpakowania piłki do pustej bramki, a bardzo dobrze wyglądający pod względem technicznym Miłosz Szczepański wyraźnie przekombinował i w doskonałej sytuacji strzelił obok bramki. To naprawdę dało się wygrać…
Równocześnie Borussia grała z pełną świadomością swoich umiejętności. Pierwsza bramka to prawdziwy pokaz skuteczności, druga – po fantastycznej akcji bardzo zdolnego Polaka, Davida Kopacza – to zwyczajny pech Adriana Małachowskiego, który wpakował piłkę do własnej bramki. Szkoda, zwłaszcza że kapitan młodej Legii prezentował się, pomijając ten jeden moment, świetnie.
Legionistom pozostaje podnieść głowy i w napięciu czekać na kolejne mecze. Skoro najsilniejsi na papierze rywale nie byli widocznie lepsi, istnieje wielka szansa na to, że podopieczni Krzysztofa Dębka jeszcze nas w tym sezonie bardzo miło zaskoczą.