Ligowy Bigos #20: Mirosław Smyła niczym Jürgen Klopp


Tort, jajecznica i gotowanie ziemniaków – jak Mirosław Smyła przywraca w Kielcach wiarę w lepsze jutro

1 października 2019 Ligowy Bigos #20: Mirosław Smyła niczym Jürgen Klopp

Podniesienie zespołu znajdującego się w dołku to zawsze wielkie wyzwanie. Niewielu trenerów podejmuje się podobnych zadań z obawy przed porażką. Mirosław Smyła odsunął jednak wszelkie lęki na bok i ostro zabrał się do pracy, by wydostać Koronę Kielce z dna tabeli. Przy okazji na konferencjach prasowych zadziwiając przemowami o gotowaniu ziemniaków czy jajecznicy, co szybko można skojarzyć z technikami stosowanymi przez Jürgena Kloppa.


Udostępnij na Udostępnij na

Ligowy Bigos to seria felietonów, w których będziemy się skupiali na najważniejszych wydarzeniach związanych z naszą rodzimą ligą. Dziś na tapet weźmiemy działania Mirosława Smyły mające na celu wydostanie Korony Kielce z marazmu.

Kurs na górę lodową

Praktycznie od rundy wiosennej poprzedniej kampanii gołym okiem można było zauważyć, że na Suzuki Arenie nie dzieje się najlepiej. Mimo straconych po raz kolejny nadziei na grę o coś więcej niż utrzymanie w Kielcach nikt nie bił na alarm. Przynajmniej nie tak głośno jak na początku bieżącego sezonu. Ot, rundę jesienną zespół Gino Lettieriego zawsze miał lepszą. Solidna postawa w pierwszej części kampanii w dużej mierze gwarantowała Koronie ligowy byt. Władzom klubu jakby to wystarczało, a głosy niezadowolenia ze strony kibiców puszczano mimo uszu.

Problem nabrał realnych kształtów w bieżących rozgrywkach. Gino Lettieri coraz częściej przypominał szkoleniowca bez koncepcji. Bez pomysłu co robić, kogo zmienić, jak przechytrzyć rywala. Z trenera enigmy, którego zagrywek taktycznych nie próbowali nawet przewidzieć przeciwnicy, nic nie zostało. Tak jakby Włoch ze spokojem przypatrywał się lodowej górze, w której stronę płynęła Korona Kielce.

Ludzie na stadionie i w mediach krzyczeli, lecz szkoleniowiec nie zwracał uwagi. Dla Gino Lettieriego nadal grała muzyka, a widmo realnej katastrofy i zderzenia było nierealne. Na ocknięcie popularnego „Generała” nie zamierzały czekać władze klubu. Decyzja o zwolnieniu włoskiego taktyka została podjęta późno, ale być może nie za późno, by zboczyć z kolizyjnego kursu.

Mirosław Smyła? Bez efektu WOW

Osoby chętnej do podjęcia się zadania wydostania Korony Kielce z potężnego dołka szukano długo. Nic dziwnego, zespół z Suzuki Areny był rozbity. Grał bez charakterystycznej od lat dla kielczan pasji i intensywności. Brakowało przekonania i woli zwycięstwa. Znacznie szybciej można było wyliczyć, co funkcjonowało w miarę sprawnie. Analogie do Titanica same cisnęły się na usta.

Władzom Korony Kielce w końcu udało się jednak znaleźć trenera, który podjął się trudnego zadania. Ba, wręcz chętnego, gdyż Mirosław Smyła sam zgłosił chęć poprowadzenia klubu. Ogłoszenie nazwiska nowego szkoleniowca kielczan nie zrobiło jednak wielkiego wrażenia. Niby ocalił od degradacji Wigry Suwałki, ale wskazywano na brak doświadczenia trenera w polskiej ekstraklasie. Jakby na siłę szukano dziury w całym. Wręcz wybrzydzano, zapominając, na której lokacie w tabeli znajdowała się Korona Kielce.

Mirosław Smyła nie zważając jednak na opinie z zewnątrz, ostro zabrał się do pracy, by wydostać zespół z dna tabeli. Na konferencjach prasowych błyszczał metaforami oraz porównaniami, zestawiając proces odbudowy drużyny m.in. z gotowaniem ziemniaków. Przekaz był prosty, choć ubrany w ładne słowa – to potrwa.

Wypowiedzi szkoleniowca niektórzy kibice odebrali jednak na opak. Obecnego trenera kielczan posądzano o mydlenie oczu. Każda wypowiedź Mirosława Smyły miała i ma sens. Co więcej, jest starannie zaplanowanym zabiegiem i etapem wyciągnięcia zespołu z kryzysu.

Szkoleniowiec doskonale zdawał sobie sprawę, że bez magicznej różdżki nie odmieni nagle gry kieleckiej drużyny. Mirosław Smyła skupił się więc na aspektach, które mógł szybko poprawić. Priorytetem stało się podniesienie morale całej drużyny i klubu. Każdą zabawną wypowiedzią na konferencjach prasowych szkoleniowiec rozrzedza gęstą od niepowodzeń atmosferę wokół zespołu. Ponadto docenia graczy za wysiłek nawet mimo porażki, tak jak w przegranym meczu Pucharu Polski przeciwko Zagłębiu Lubin. Leżącym na murawie zawodnikom kazał wstać i chwalił za postawę w całym spotkaniu.

Mirosława Smyła jak Jürgen Klopp

Metody szkoleniowca mające na celu poprawę atmosfery w zespole szybko można skojarzyć z działaniami Jürgena Kloppa po dołączeniu do Liverpoolu. Zachowując oczywiste proporcje, Niemiec również przejmował drużynę pogrążoną w marazmie, ekipę bez wiary we własne możliwości. Niemal dokładnie trzy lata temu już na pierwszej konferencji prasowej zaczął wlewać optymizm w serca zawodników, kibiców i działaczy. Na Anfield Road w szkoleniowca uwierzyli tak mocno, że obecnie sięgają po kolejne trofea.

W Kielcach po trofea na razie nie sięgną. Różnica poziomu sportowego również jest kosmiczna. Jednak w porównaniu obu szkoleniowców nie chodzi o warsztat trenerski, lecz zastosowanie podobnych metod. Wszystkim w Liverpoolu uwierzyć w Jürgena Kloppa było łatwo. Niemiec już wtedy był wybitnym szkoleniowcem i marką samą w sobie. W Kielcach o podobne zjawisko będzie trudniej. Mirosław Smyła to na razie trener bez sukcesów. Jednak kolejne tygodnie pokazują, że warto zaufać byłemu szkoleniowcowi Wigier Suwałki. Tym bardziej że podjął się zadania, którego inni nie chcieli. Tym bardziej że wiele wskazuje na to, iż ma plan, jak ocalić polską ekstraklasę na Suzuki Arenie.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze