Przez ostatnie kilka lat krakowska Wisła zapracowała na opinię klubu, który bardzo wstrzemięźliwie obchodzi się z pieniędzmi. Duże zyski z transferów piłkarzy „Białej Gwiazdy” nie znalazły odzwierciedlenia w kwotach wydanych na nowych zawodników. Jednak wraz z nadejściem duetu Maaskant – Valckx wydaje się, że to już przeszłość. Zmiany w polityce transferowej Wisły skomentował dla nas Grzegorz Mielcarski
Jakie były Pana pierwsze wrażenia po usłyszeniu decyzji o zatrudnieniu Roberta Maaskanta na stanowisku trenera Wisły?
Szczerze? Żadne. Wisła po prostu potrzebowała trenera i była to tylko kwestia wyboru. Zdecydowano się na kierunek holenderski. Zresztą Bogdan Basałaj był ojcem chrzestnym sprowadzenia Maaskanta do Polski. Jego okres początkowy w Wiśle jak dla każdego trenera był trudny, ale końcowy wynik pierwszej rundy pokazuje, że to nie był zły ruch, może nawet odwrotnie – bardzo dobre rozwiązanie dla Wisły. Chociaż spośród zagranicznych trenerów ostatnio trudno było któremukolwiek z nich zrobić oszałamiającą karierę, tak jak w przypadku polskich, chociaż np. Maciej Skorża z Wisłą Kraków osiągał bardzo dobre wyniki.
Czy nie lepiej byłoby zatrudnić polskiego trenera?
Tylko wynik końcowy jest zawsze odpowiedzią. Jeżeli taki trener zdobędzie tytuł mistrzowski, to się okaże, że tak. Stąd takie prognozy na piętnaście kolejek przed końcem sezonu nie będą zbyt wartościowe.
Jak się podobają Panu nowi zawodnicy? Ich osiągnięcia, jak np. Jaliensa, który zagrał 10 meczów w reprezentacji Holandii, robią wrażenie.
W ocenie tych piłkarzy najważniejsze jest to, jak będą grali. Przypominam sobie okres transferowy rok temu i transfery Legii Warszawa. Kneżević, Mezenga, Cabral, Vrdoljak byli rekomendowani jako zawodnicy wielkiej klasy, ale jak się okazuje, aż tak wielcy nie są, wprawdzie nie są źli, jednak nie są tacy, na jakich ich rekomendowano. W Wiśle obecnie ma miejsce podobny zaciąg zawodników. Jedyne, co mnie zastanawia, to ich forma. Jak wiadomo, większość z nich jest na wypożyczeniu. Jeżeli się tutaj dobrze pokażą, a dostaną lepsze oferty, to po pierwsze, niespecjalnie będą chcieli zostać w Krakowie, a po drugie, ich wiek sprawia, że moim zdaniem Wisła w najbliższym czasie nie zarobi za nich kokosów. W tej polityce generalnie chodzi o to, żeby zdobyć mistrzostwo Polski i powalczyć o udział w europejskich pucharach. Myślę, że myślą przewodnią nie jest to, żeby ugrać jedno i drugie, czyli zarobić i sprzedać tych piłkarzy, by te sumy odstępnego w kontraktach były takie, żeby Wisła na nich odbiła sobie z nawiązką.
Powyżej 30 lat mają jednak tylko Jaliens, Żurawski i Sobolewski. Wisła jednak chyba stawia na odmłodzenie swojego zespołu…
Kwestia tego pół roku, czy zagrają rzeczywiście na miarę swoich umiejętności, na jakie są oceniani. Pytanie, czy 25-letni zawodnik to jest młody zawodnik? Dla mnie młody gracz to ktoś kto ma 17,18,19 lat, a już ma za sobą pierwsze kroki w dorosłej piłce, niekoniecznie w pierwszym składzie. Nie wiem… Oczywiście, zdarzają się dobre transfery tak jak choćby Clebera, który przyszedł do Wisły jako doświadczony gracz i był w klubie bardzo wartościowym piłkarzem przez długi czas. Nie chcę oceniać nowych piłkarzy na plus, zanim nie zobaczę ich w akcji, ani tym bardziej ich krytykować tylko ze względu na to, że są już wiekowi.
Czy zgodzi się Pan z tym, że najlepszym transferem Wisły jest przyjście Stana Valckxa? Gdyby nie Holender, raczej przy Reymonta nie byłoby tych piłkarzy.
To też ocenimy w czasie. Oczywiście nie należy tu przeceniać jego roli, tutaj go bowiem zatrudniono, ażeby dokonywał transferów w obie strony. Dzisiaj po odejściu Mariusza Pawełka Wisła ma kłopoty z bramkarzem, ale wierzę, że Stan Valckx też sobie z tym poradzi. Na pewno był to dobry ruch, bo skoro na polskim rynku nie było kandydata, a Basałajowi udało się go znaleźć, to pokazuje, że to jest najlepszy transfer Wisły, czyli Bogdan Basałaj w roli prezesa klubu, a za tym już idą konkretne ruchy, bo to on zatrudnia dyrektora sportowego, ściąga z powrotem ludzi, którzy już nie pracują, czyli Jakuba Jarosza, który do dziś tam pracuje, Kobylarczyka teraz ściągnął jako szefa marketingu. Być może należy na to spojrzeć z perspektywy zarządzania klubem, że to jest najlepszy transfer Wisły Kraków.
Skąd tak nagle wzięła się chęć włodarzy klubu, prezesa Cupiała do wydawania pieniędzy na nowych zawodników? Według serwisu Transfermarkt.de, na transfery Wisła wydała już około półtora miliona euro…
Dużo wcześniej jednak Maciej Żurawski do Wisły trafił za 2 miliony marek. Oczywiście przyszedł moment, w którym prezes Cupiał zamknął kurek i tych pieniędzy było zdecydowanie mniej, ale w obecnym przypadku warto wrócić do osoby Bogdana Basałaja. Myślę, że to jego osoba i jego decyzja o powrocie do Wisły Kraków wiązała się z pewnymi obietnicami, które pewnie zarząd, rada nadzorcza czy też prezes Cupiał złożyły jemu samemu, np. że jeśli będzie sternikiem klubu, to takie pieniądze się znajdą.
A porównując okres, kiedy to Pan był dyrektorem sportowym w Wiśle, z obecnymi czasami, jakie dostrzega Pan zmiany w tej dziedzinie zarządzania klubem?
Obecnie zawodnicy, którzy wzmocnili Wisłę, coraz częściej przychodzą do klubu na zasadzie wypożyczenia. Może się nam podobać gra np. Riosa, ale jesteśmy świadomi, że jest on tylko na okresie próbnym i wiemy, ile on kosztuje. Pytanie, czy potem Wisła jest w stanie zapłacić milion euro za tego zawodnika. W piłce nożnej jest tak, że nie można oczekiwać, że każdy transfer będzie trafiony, będzie czasami nawet tak, że z czterech, pięciu graczy żaden nie pokaże wielkich umiejętności, będą niewypałami. Dyrektor sportowy zawsze jest pod ogromną presją klubu i zarządu, żeby dokonywane przez niego transfery faktycznie były trafne. Jeżeli coś się nie uda, to traci pracę. U nas nie wydajemy pieniędzy na skauting, a żądamy, żeby ci zawodnicy byli wypatrzeni i zawsze byli strzałami w dziesiątkę, czego się nie da osiągnąć tylko na podstawie płyt DVD czy rozmów z menadżerami.
Czy kierunek transferów obrany przez włodarzy Wisły jest dobry? Obcokrajowców, nie licząc młodych Polaków, którzy nie mają szans na grę, w Wiśle jest ponad połowę.
Na to pytanie musiałby odpowiedzieć trener Maaskant. Ale z drugiej strony czasami trudno jest kupić Polaka z polskiej ligi ze względu na jego wartość, którą klub sobie życzy, aby za niego zapłacić. Tylko pana Wojciechowskiego stać było, żeby zapłacić milion euro za Sobiecha, tak samo za Dawida Nowaka czy to do Wisły, czy do Legii żądano też ponad milion, Glik też miał trafić za milion euro, a jednak trafił za granicę. To wszystko są pieniądze dla mnie horrendalnie duże. Dla polskiego klubu kupienie wyróżniającego się piłkarza w lidze jest kłopotem. Trzeba pamiętać, że Lech z Legią czy Wisła z Legią jakichś wielkich transferów między sobą nie będą dokonywać, pozostaje kupno piłkarzy z drużyn z dolnej części tabeli. Nie zawsze taki gracz jest na miarę zespołu, który ma grać w europejskich pucharach. Chociaż, jeżeli nawet tacy są, to pieniądze za nich wołane, krzyczane, jak to się mówi, faktycznie są tak duże, że może szczęka opaść.
Czy w grę nie wchodzą też inne problemy, jeśli chodzi o transfery wyróżniających się polskich graczy?
Dla mnie wielkim zaskoczeniem jest odejście Kamila Poźniaka do Lechii. Grał w PGE GKS-ie i miał tam szansę zaistnieć, jednak po kilku spotkaniach decyduje się na odejście do Lechii, z tego, co czytałem, to miał on przejść do Jagiellonii. I to jest tak – chłopak 21-letni, na dzień dzisiejszy Jagiellonia jest lepszym zespołem. Ja wyznaję taką zasadę – im w lepszym towarzystwie grasz, tym sam lepiej podnosisz własne umiejętności, a czasami pewni zawodnicy boją się takich odważnych ruchów.
Skoro nie udaje się sprowadzać czołowych graczy z Ekstraklasy, to na jakie kroki decydują się polskie kluby?
Szukamy rozwiązań np. bałkańskich czy piłkarzy z Ameryki Południowej, bo tam można za kilkaset tysięcy euro/dolarów ściągnąć nawet kilku graczy na jedną pozycję. Okazuje się czasami, że to nawet nie są złe ruchy, bo w ostatnim czasie pojawiło się kilku zawodników, na których z przyjemnością się patrzy, tym bardziej gdy słyszymy, za jakie kwoty sprowadzono ich. Pokazuje to, że warto szukać, wykorzystywać swoje kontakty, możliwości. Na przykład Essomba, Traore – to zawodnicy, których można gdzieś znaleźć. Spojrzenie na kwotę, za jaką ich sprowadzono, daje odpowiedź na pytanie, dlaczego pojawia się coraz więcej obcokrajowców, a coraz mniej naszych zawodników utalentowanych.
Czy sprowadzanie na potęgę graczy z zagranicy nie pokazuje czasem problemów ze skautingiem i szkoleniem młodzieży w naszym kraju?
Oczywiście, że tak. U nas kluby chcą zarobić kilka milionów na sprzedaży, ale jak przyjdzie wydać kilkaset tysięcy euro czy złotych na skauting, to pojawiają się kłopoty. Niemniej to się powoli zmienia, bo dzisiaj zarówno Lech, jak i Wisła mają kilka takich osób, natomiast to też nie jest tak, że dzisiaj dajesz te 200-300 tysięcy złotych i już masz ten kapitał w postaci piłkarzy. Do tego trzeba też dodać politykę sportową klubu. Wynik kieruje tym, w jaką politykę sportową chcemy uderzyć – czy ściągamy graczy z kartą na ręku, czy inwestujemy w młodych Polaków, reprezentantów Polski, czy oprzemy się tylko na graczach z własnej szkółki – te cele się u nas dosyć szybko weryfikuje. Jak jest awans, to się mówi, że będziemy kupywali takich zawodników. Natomiast jak ten sam zespół przegra kilka spotkań, to świadomi wydanych pieniędzy decydujemy się na kupno graczy z kartą na ręku. Z kolei jak zespół pnie się do góry, to ponownie weryfikuje się tę politykę. Tutaj też jest kłopot, w Polsce często jest obawa, czy stawiać na Polaków czy obcokrajowców. Niektórzy trenerzy chwalą się tym, że stawiają na młodych, należą im się za to słowa uznania, jednak wielokrotnie jest to sytuacja taka, że są pod ścianą, nie mają zbyt szerokiej kadry i muszą postawić na młodych. Mimo wszystko jest jednak obawa, bo młody zawodnik nie ma doświadczenia, może nie poradzić sobie z presją, potem zespół przegrywa, a trener traci pracę.
A czy jest Pan zwolennikiem nowej polityki transferowej przy Reymonta polegającej na zawieraniu półrocznych umów z opcją przedłużenia kontraktu? Jakie są wady i zalety takich kontraktów?
Nie w każdym przypadku. Najpierw trzeba obserwować takiego piłkarza, kluby często decydują się na transfery bez takiej wiedzy: jaki to jest zawodnik, jak długo leczył się po kontuzji. Ktoś np. powie: „Słuchaj, ten facet miał zerwane więzadło krzyżowe, natomiast jest to dobry piłkarz”. Wtedy kluby, które nie wiedzą, jak się taki gracz w ostatnim czasie prezentował, biorą go najpierw na wypożyczenie. Z drugiej strony ktoś powie: „Słuchaj, to jest dobry piłkarz, ale miał problemy osobiste” – kluby też nie chcą kupować takiego zawodnika, ponieważ boją się, że taki gracz znowu wpadnie w tarapaty i jest stracony. Potem jest sprawa kwoty transferu: kluby często nie pokryją np. kwoty 600-700 tys. euro za transfer, jednak, jeżeli zdobędą mistrzostwo Polski lub wpłyną pieniądze za nagrody, transmisje, to będzie można pokryć taką transakcję. Jeszcze jest kwestia aklimatyzacji. Jest sporo czynników wpływających na to, że klub się decyduje na wypożyczenie, a nie transfer definitywny, nie wspominając już o wieku zawodnika.
Czy uważa Pan, że pozwolenie na odejście braciom Brożkom i Mariuszowi Pawełkowi było dobre, ponieważ to była ostatnia szansa, żeby uzyskać za tych graczy dobre pieniądze?
Tak, uważam, że to był dobry ruch. Tym bardziej że Paweł jest już starszym zawodnikiem, a pamiętam, że za jego transfer wywołano trzy miliony euro, a nawet jeśli pojawił się jakiś kontrahent z Moskwy, to Paweł nie wykazał zainteresowania. Druga sprawa, że jego wartość rynkowa idzie w dół, z trzech milionów zrobiło się teraz dwa za jednego i drugiego. Każdy moment na zarabianie pieniędzy jest dobry, pod warunkiem że ma się następców i jest się przygotowanym, że trafi kto inny. Być może tym rozwiązaniem będzie Cwetan Genkow i wtedy nikt nie będzie narzekał, że zawodnik tak ważny dla Wisły jak Paweł Brożek odchodzi z klubu. Odchodzą Eto’o, Ibrahimović, nikt nie płacze po tych zawodnikach, niedawno odszedł Torres. Wszyscy muszą znaleźć rozwiązanie, kluby to też ogromne firmy, które muszą zarabiać pieniądze, i trzeba sobie zdawać sprawę, kiedy na tych swoich produktach zarabiać, jak nie w sytuacjach, kiedy jest dobra okazja i nie warto jej przegapić.
Mariusz Pawełek w Wiśle miał zarówno wzloty, jak i upadki. Czy Pana zdaniem jego odejście będzie pożyteczne dla klubu czy też nie?
Myślę, że tak. Mariusz ostatnią rundę miał bardzo dobrą, chociaż było to przeplatane słabszymi spotkaniami. Nigdy to nie był ktoś tak bardzo doceniany w Wiśle jak teraz, kiedy odszedł. Moim zdaniem Wisła, szczególnie wtedy, kiedy trenerem bramkarzy był pan Jacek Kazimierski, miała dużo szans na pozyskanie bramkarzy. Przecież tylu z nich było testowanych, jednak żadnego z nich nie kupiono. Cały czas na Mariusza narzekano, straszono. Trochę przypomina mi się sytuacja z Krzysztofem Kotorowskim, kiedy dla niego szukano wielokrotnie zastępcy, jednak zawsze z tych sytuacji wychodził on zwycięsko. Lech mu wiele zawdzięcza, choćby udział w Lidze Europejskiej, wszyscy pamiętamy jego interwencje w serii „jedenastek” z Interem Baku. Podobnie było z Mariuszem Pawełkiem w tej rundzie. Mając świadomość tego, że kończy mu się kontrakt, jego koncentracja była w tej części sezonu na maksymalnym poziomie i była bardzo dobrze wykorzystana. Trafił z formą i było świetnie. Kiedy odszedł, wszyscy się dziwimy, że już go nie ma. Jednak dwa lata wcześniej takiej decyzji wszyscy by przyklasnęli.
Czy działacze Wisły zdołają go zastąpić?
Skoro w tak krótkim czasie i za duże pieniądze znalazł się następca Pawła Brożka, to tym bardziej powinniśmy być spokojni o obsadę pozycji bramkarza. Moim zdaniem dobrym kandydatem do gry w Wiśle byłby Wojciech Kowalewski, choćby i nawet na pół roku, choć wybrał on inny kierunek, jednak moim zdaniem było wystarczająco dużo czasu, żeby go zatrudnić. Mówię to pod własnym kątem, gdybym mógł decydować, to raczej bym powalczył o angaż takiego zawodnika.
G.Mielcarski-czyli pierwszy PijaRowiec Wisły...:/