Miedź Legnica powoli żegna się z ekstraklasą. Czy na długo?


„Miedzianka” jako pierwsza drużyna PKO Ekstraklasy straciła matematyczne szanse na utrzymanie. Co nie zagrało?

8 maja 2023 Miedź Legnica powoli żegna się z ekstraklasą. Czy na długo?
Marta Badowska / PressFocus

Historia zatacza niezwykłe koło. 15 maja 2022 roku Miedź Legnica podejmowała na swoim stadionie Widzew Łódź. Gospodarze wygrali 1:0 i przypieczętowali tym samym drugi w historii awans do PKO Ekstraklasy. Goście z kolei do samego końca nie byli pewni promocji, ponieważ walczyli o to do samego końca z Arką Gdynia. 12 miesięcy później legniczanie są już pewni powrotu do Fortuna 1. Ligi, a Widzew ze spokojem może myśleć o przyszłym sezonie.


Udostępnij na Udostępnij na

Legniccy kibice znowu muszą przełknąć gorycz spadku. Po dwóch próbach nie znają jeszcze „smaku” utrzymania. Do trzech razy sztuka? O tym dowiemy się najprędzej – w najbardziej optymistycznym scenariuszu – za dwa lata. Co jednak się stało, że drużyna, która zdemolowała pierwszą ligę, kompletnie nie odnalazła się w ekstraklasie? Jedno jest już pewne i pokazują to też poprzednie lata – dobry wynik na zapleczu ekstraklasy nie jest wyznacznikiem sukcesu w najwyższej lidze.

Miedź miała być lepsza, a ostatecznie – była gorsza

Działacze i właściciele legnickiego klubu mieli pięć lat aby przeanalizować pierwszy, historyczny sezon w ekstraklasie – w końcu to właśnie tyle czasu minęło od tego wydarzenia. Zapowiadali, że uczyli się na błędach i zobaczymy zupełnie inną Miedź. Po części mieli rację, ponieważ nie będzie przesadą stwierdzenie, że „Miedzianka” w sezonie 2018/2019 była ciekawsza i mocniejsza. Wszakże walczyła wówczas o utrzymanie do samego końca, przez większość sezonu plasowała się w tabeli nad „kreską” i gdyby nie dzielenie ekstraklasy na grupy mistrzowską oraz spadkową, zapewne utrzymałaby się bez większego problemu. Rundę zasadniczą skończyła na 11. pozycji z ośmioma zwycięstwami na koncie.

Miedź z tego sezonu z kolei już od czwartej kolejki znajdowała się w strefie spadkowej, a od szóstej – na ostatniej pozycji. I taki stan rzeczy najpewniej utrzyma się do samego końca. Beniaminek praktycznie od samego początku wyglądał jak zespół, który do tej ligi nie pasował. 

Tak jak nie pasowała ostatecznie osoba Wojciecha Łobodzińskiego do grona ekstraklasowych trenerów. Choć do tej roli był szykowany w trzecioligowych rezerwach legnickiego zespołu, chyba sam się nie spodziewał, że ostatecznie otrzyma szansę tak szybko. I zapewne również w najśmielszych snach nie zakładał, że w swoim debiutanckim sezonie uzyska tak dobry wynik. Oczywistym było więc pozostawienie go na ławce trenerskiej, aby kontynuował swoją koncepcję również szczebel wyżej. Wszystko to jednak posypało się jak domek z kart. Ostatecznie trener Łobodziński nie podzielił losu Dominika Nowaka, który został zwolniony z Miedzi dopiero w kolejnym sezonie. Postanowiono ratować sytuację, póki to jeszcze było możliwe.

Nowy trener, nowa niewiadoma

Po porażce z Rakowem w Częstochowie i bilansem 1-3-8 władze uznały, że Łobodziński nie otrzyma już kolejnej szansy. Postawiły na wybór nieoczywisty, bowiem zatrudniły w jego miejsce Grzegorza Mokrego, który wcześniej w wielu zespołach zbierał trenerskie szlify jako asystent trenera (w tym Miedzi u boku Dominika Nowaka), lecz jako pierwszy szkoleniowiec prowadził jedynie rezerwy legnickiego klubu oraz drugoligowe wówczas Wigry Suwałki. Była to więc duża niespodzianka i niewiadoma.

Początek był ciężki, bowiem Miedź już pod jego wodzą poniosła porażkę z będącym na fali Widzewem oraz z Pogonią. Następnie jednak wlał on małą nadzieję w serca kibiców. Zwycięstwo ze Śląskiem, a następnie Górnikiem w Zabrzu sprawiły, że „Miedzianka” ma jednak szansę utrzymać się w ekstraklasie. Pech chciał, że wspomniane mecze były ostatnimi przed długą przerwą zimową spowodowaną mistrzostwami świata.

Miedź trenera Mokrego różniła się od Miedzi trenera Łobodzińskiego. Poukładał on kulejącą formację obronną, lecz ucierpiała na tym ofensywa. Beniaminek nie tracił tak dużo bramek, jak wcześniej, lecz przestał jednocześnie tak skutecznie pakować piłkę do siatki.

Mimo tego, na chwilę obecną bilans drużyny prowadzonej przez Grzegorza Mokrego wynosi 3-7-8. Patrząc na okres od jego pierwszego meczu do dziś, Miedź zajmowałaby z takim wynikiem 14. pozycję. Nie jest źle, nie jest też rewelacyjnie. Do utrzymania potrzeba było jednak znacznie więcej.

Głośne transfery ostatecznie głośne były tylko z nazwy

Nie sposób nie wspomnieć także o transferach, które – w chwili ogłoszenia – robiły wrażenie, lecz ostatecznie nie przyniosły wiele dobrego. Ángelo Henríquez, reprezentant Chile z przeszłością w Manchesterze United, jesienią był czołową postacią Miedzi, lecz wiosną prezentuje się fatalnie, strzelając tylko jedną bramkę, do tego z rzutu karnego. Luciano Narshingh, były reprezentant Holandii i zawodnik takich klubów, jak PSV Eindhoven czy Swansea także jesienią prezentował się nieźle, lecz wiosnę ma do zapomnienia. Jerónimo Cacciabue, pomocnik o którego ponoć kiedyś pytali Betis czy Genoa,  po zaledwie 11 spotkaniach wrócił do Argentyny, nie prezentując na polskich boiskach niczego ciekawego.

Można tak wymieniać dalej, zahaczając między innymi o Olafa Kobackiego, Koldo Obietę czy Luciano Navedę. Legnicki zespół przypominał momentami Wieżę Babel, z masą obcokrajowców, do tego każdy „z innej parafii”. Zimą próbowano niejako zmienić tę koncepcję, zatrudniając solidnych ligowców, czyli Kamila Drygasa czy Andrzeja Niewulisa, lecz to także nie przyniosło zamierzonego efektu. Zgasł nawet Giannis Masouras, który wejście do zespołu miał bardzo dobre, lecz im dalej, tym gorzej.

Problem z bramkarzami niczym déjà vu

Tak jak w pierwszej przygodzie Miedzi z ekstraklasą, jednym z kilku głównych problemów Miedzi okazała się pozycja bramkarza. Jest to tym razem zaskakujący wniosek, ponieważ wydawało się, że problem tym razem nie będzie tak duży. Legniczanie sezon rozpoczęli z Pawłem Lenarcikiem między słupkami, który w Fortuna 1. Lidze prezentował się solidnie. Ekstraklasa udowodniła jednak po raz kolejny, że stoi na znacznie wyższym poziomie. Lenarcikowi przytrafiały się proste błędy. Pozostał on jednak „żołnierzem” Wojciecha Łobodzińskiego. Dopiero w meczu z Rakowem Częstochowa postawił na Mateusza Abramowicza, który już wcześniej dawał sygnały, że jest bardzo solidnym bramkarzem.

I tak też pozostało w ekstraklasie. Abramowicz zanotował kilka bardzo dobrych występów i z miejsca stał się jednym z ulubieńców kibiców. Pierwszy poważny błąd przytrafił mu się jednak w spotkaniu z Wartą Poznań, a w przerwie zimowej sprowadzono Stefanosa Kapino – dziewięciokrotnego reprezentanta Grecji z przeszłością w Olympiakosie, Werderze Brema czy Nottingham Forest. Po tym meczu to właśnie on wszedł między słupki Miedzi. Jego debiut z Wisłą Płock wypadł całkiem nieźle, lecz widać było w jego grze sporą nerwowość. Nie mniej jednak jego interwencje sprawiły, że Miedź „Nafciarzy” ostatecznie pokonała.

W następnych kolejkach jednakże popełniał masę prostych błędów, które przyczyniły się m.in. do porażki w derbach z Zagłębiem czy wyniku 4:0 z Lechią w Gdańsku. W międzyczasie wybuchła afera z wtargnięciem kibiców do szatni piłkarzy, po której to Kapino miał stwierdzić, że nie chce kontynuować gry w Miedzi. Ostatecznie jednak został w klubie, lecz do bramki wrócił Abramowicz.

Kogo Miedź „pozostawi” w ekstraklasie?

Nie ulega wątpliwości, że Miedź w oczach postronnego kibica zostanie zapamiętana jako ciekawostka, o której raczej szybko zapomni. Drużyna składająca się z prawie samych obcokrajowców, praktycznie od początku do końca będąca czerwoną latarnią ligi.

Nie jest jednak tak, że z tej drużyny nie da się niczego „wycisnąć”. Z całą pewnością na poziomie ekstraklasy może zostać kilku ciekawych zawodników. Już teraz dużo mówi się o Maxime Dominguezie, który jako jeden z niewielu piłkarzy Miedzi prezentuje się lepiej wiosną, niż jesienią. Całkiem możliwe, że zasili szeregi np. Rakowa, który wyrażał zainteresowanie Szwajcarem. Z podpisaniem zawodnika nie powinno być większego problemu, ponieważ w czerwcu kończy się jego kontrakt z Miedzią.

Gorącym nazwiskiem w ostatnim czasie jest także Dawid Drachal. 18-latek jest jednym z cichych bohaterów ostatnich miesięcy. Zanotował on już 12 występów, z czego większość była niezwykle obiecująca. Bramka w ostatniej kolejce z Cracovią tylko to potwierdziła. Jego wartość w ostatnim czasie wzrosła i już teraz portal transfermarkt podaje, że pomocnik wart jest 300 tys. euro. Zatrudnienie w lepszym klubie mogą też znaleźć Chuca czy – mimo słabego sezonu w jego wykonaniu – Olaf Kobacki.

Klub z kolei będzie musiał od nowa poukładać zespół, żeby jak najszybciej wrócić do elity. W następnym sezonie nie będzie to jednak łatwe, jeśli spojrzy się na to, że na zapleczu mogą być takie drużyny, jak Lechia Gdańsk czy Śląsk Wrocław. Konkurencja będzie więc spora.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze