Marcin Borski: W Polsce mamy zbyt mało sędziów, trzeba to zmienić [WYWIAD]


Z byłym sędzią porozmawialiśmy o sytuacji z Bartoszem Frankowskim, ale też poruszyliśmy znacznie wrażliwsze kwestie

22 września 2021 Marcin Borski: W Polsce mamy zbyt mało sędziów, trzeba to zmienić [WYWIAD]
Piotr Matusewicz / PressFocus

Marcin Borski przed laty z powodzeniem sędziował mecze w polskiej ekstraklasie, a także na arenie europejskiej. Zakończył jednak współpracę z PZPN po wystosowaniu mocnych zarzutów w kierunku Zbigniewa Przesmyckiego, który od 2011 roku pełnił funkcję szefa Kolegium Sędziów w PZPN.


Udostępnij na Udostępnij na

Uaktywnił się pan na Twitterze. Było to zamierzone działanie? Wiemy, że każde słowo jest tutaj mocno analizowane.

Tak. Prowadzę też profil na Facebooku, ale postanowiłem spróbować dynamiczniejszej formy komunikacji. Świat się zmienia, Facebook staje się już trochę passé. Poza tym wydaje mi się, że w przestrzeni publicznej brakuje fachowych opinii o sędziowaniu. Kolegium Sędziów jest mało aktywne, nie ma rzecznika, nie zabiera głosu. Tę próżnię wykorzystują osoby nieprzygotowane do takiej roli, ale pewnie to wygodne dla tych, którzy za nimi stoją. Brakuje obiektywnej i jednocześnie fachowej oceny.

Miał Pan już jednak małe „starcie” z kimś, kto uważa, że nie powinien Pan komentować pracy kolegów.

Takie uroki TT. Czasem trzeba podejmować polemikę. Jeśli rzeczową i kulturalną, to zawsze jestem gotów. Swoją drogą nie widzę innej, niezwiązanej z PZPN, bardziej kompetentnej osoby do oceniania sędziów. Jestem byłym sędzią kategorii Elite Development UEFA, byłym obserwatorem sędziowskim UEFA. Przez ostatnie dwie dekady, poza Szymonem Marciniakiem, żaden z polskich sędziów nie znalazł się wyżej w hierarchii UEFA. Chyba lepiej, gdy ja oceniam, niż ktoś, kto tylko dotknął sędziowania lub jest związany jakąś relacją z KS PZPN.

Jako że nie tak dawno zakończył Pan swoją karierę, to dziś łatwiej jest zrozumieć niektóre decyzje podejmowane przez sędziujących mecze?

Myślę, że tak. Zszedłem z boiska stosunkowo niedawno. Trzy lata pracowałem też jako obserwator sędziowski. Widziałem pracę sędziów VAR i nawet sam testowałam możliwości VAR-busa. Stosunkowo łatwo zrozumieć mi, co kierowało sędzią w ekstraklasie czy nawet w Lidze Mistrzów, kiedy podejmował taką lub inną decyzję.

Kilka lat temu miał Pan mocne zdanie o Zbigniewie Przesmyckim. Czy cokolwiek się w tej kwestii zmieniło?

Niewiele. Choć gdy widzę poczynania jego następcy, a wcześniej najbliższego współpracownika, Tomasza Mikulskiego, to zaczynam „tęsknić” za Przesmyckim.

Jednym z głównych zarzutów do obu wymienionych panów był brak większej rotacji między arbitrami, którzy byli wyznaczani na kolejne mecze.

Taka była właśnie konsekwencja działań poprzedniego Zarządu ze Zbigniewem Przesmyckim i Tomaszem Mikulskim w składzie. Utworzono wąską grupę i na niej koncentrował się Przesmycki. 1., 2. i 3. liga długo leżały odłogiem. Mikulski, który widocznie wtedy skupiał się na swojej praktyce lekarskiej, pewnie nie miał czasu lub ochoty na kontrolowanie Przesmyckiego i nawet nie pojawiał się w Spale na warsztatach sędziów zawodowych oraz wyróżniających sędziów z Top Amator. Przynajmniej ja go tam nie spotkałem.

Biernie też akceptował działania Przesmyckiego, który wbrew interesom polskiej piłki nożnej zawężał tę grupę. Najbardziej dotkliwe konsekwencje tego stanu rzeczy miały miejsce, kiedy PZPN podjął decyzję o ekspresowym wprowadzeniu VAR-u. Liczba poważnych błędów sędziowskich, wynikających pewnie z przemęczenia nieustannym sędziowaniem, była zbyt duża.

Znajomości pomagały?

Znajomości zawsze pomagają. W każdej dziedzinie. Niekiedy, jeśli wiążą się z posiadaniem znanego nazwiska, mogą być jednak obciążeniem. Trzeba umieć udźwignąć presję. Na przykład Tomasz Listkiewicz ją udźwignął i podobnie jak jego ojciec, Michał, sędziował i na Euro, i na mistrzostwach świata. Zwykle sędziuje świetnie, czego nie można powiedzieć o wszystkich znanych nazwiskach.

Nasz kontakt zaczął się po meczu Śląsk – Legia, w którym było gorąco za sprawą sędziego liniowego, ale też głównego arbitra. Pan spotkał się wcześniej z podobną sytuacją?

Tak. Przez dwa lata pracowałem z sędziami w Mazowieckim Związku Piłki Nożnej i zdarzało mi się spotykać z początkującymi asystentami. Niektórym też brakowało zimnej krwi, ale oni zaczynali swoją sędziowską przygodę…

Po tamtym meczu Bartosz Frankowski był wyznaczony jak sędzia VAR na starcie Wisła Kraków – Lechia. Zaraz potem wyjechał na mecz Ligi Mistrzów. Nie było tego za dużo?

Myślę, że dla dobra Bartka to mecz na VAR następnego dnia można było mu darować. Na szczęście w Anglii wypadł dobrze. Takie sekwencje meczów, w których mamy w cztery dni trzy mecze i dodatkowo konieczność podróży lotniczej, są bardzo ryzykowne. Może się pojawić przemęczenie psychiczne, a sędzia delegowany na UEFA powinien być w optymalnej formie i KS PZPN to wobec UEFA pisemnie potwierdza. No, ale jak już ustaliliśmy wcześniej, mamy za mało sędziów, dlatego też Frankowski, chcąc nie chcąc, musiał tak często spotykać się w ostatnich sezonach z Legią.

Co do samego systemu VAR. Czy nasi sędziowie nauczyli się z niego korzystać w 100%?

Moim zdaniem VAR w Polsce to jednak sukces. Osiągnięty po trupach, ale sukces. Pominięto konieczną fazę testów, na początku było zbyt dużo kosztownych błędów, ale zdystansowaliśmy inne federacje o podobnym potencjale. Nasi sędziowie na tle Europy wypadają dobrze. Na szczęście prezes Boniek od początku wykluczył Przesmyckiego z wprowadzania VAR.

Rozmawiał ze mną na temat projektu VAR, ale mieliśmy inne wizje i ostatecznie współpracownikiem Łukasza Wachowskiego został Paweł Gil. Prezes Boniek widocznie zdawał sobie sprawę, że lista dobrych sędziów jest zbyt krótka i chciał szybko ratować sytuację w lidze, mobilizując swoich podwładnych do ekspresowego wprowadzenia VAR.

Piłkarze często mówią, że ich błąd będzie kosztował przymusową pauzę, a błąd arbitra nie niesie za sobą większych konsekwencji. Co Pan na to?

Uważam, ze nie mają racji. Znaczące błędy sędziów na najwyższym szczeblu mają wpływ na ich kariery, choć nie zawsze jest to wpływ natychmiastowy. Zobaczmy choćby przykład sędziego Stefańskiego – pochodzącego z bardzo mocnego środowiska bydgoskiego. Jeszcze dwa–trzy lata temu był sędzią nr 2 w Polsce. W jakim miejscu jest teraz? Nawet koneksje i sympatie decydentów na długą metę nie pomogą.

Finalnie trzeba wyjść na boisko przy tych ponad 20 kamerach i ogarnąć. Osobiście żałuję, bo widziałem w Danielu olbrzymi potencjał. Zabierałem go na sędziego technicznego i bramkowego na mecze w Lidze Mistrzów i w Lidze Europy, kiedy jeszcze prezesem był Grzegorz Lato, a nie Zbigniew Boniek. Naprawdę miał warunki na sędziego klasy Elite, ale coś nie zagrało. Szkoda.

Jak zmieniło się postrzeganie sędziego piłkarskiego w porównaniu z czasami, w których Pan sędziował?

Myślę, że bardzo – i to na korzyść. Powodem jest oczyszczenie atmosfery po aferze korupcyjnej, a także większa otwartość sędziów na media, niestety niecałego Kolegium Sędziów, ale samych sędziów. Tacy sędziowie jak Szymon Marciniak, Tomasz Kwiatkowski czy Tomasz Musiał to gwiazdy medialne. Umieją zadbać o zjednanie sobie sympatii nie tylko zawodników, ale też mediów. Wcześniej tego nie było, oczywiście poza Michałem Listkiewiczem w ubiegłym wieku, który jako były dziennikarz znakomicie czuł się w mediach i umiał je wykorzystać.

A Pan żałuje swojej decyzji sprzed paru lat i ostrego skrytykowania Zbigniewa Przesmyckiego?

Nie było innego wyjścia. Ktoś musiał głośno zaprotestować i musiała być to osoba niezależna od PZPN, dla której dochody z futbolu to margines. Teraz cieszę się, że dzięki temu jednak coś się zmieniło. Dopuszczono wreszcie młodych sędziów, jak choćby bardzo obiecującego Damiana Sylwestrzaka. Poprawiono bardzo zły statut Fundacji Sędziów Piłkarskich, choć wciąż ta organizacja nie ma żadnego umocowania w strukturach PZPN i funkcjonuje na niejednoznacznych zasadach. Niby jest dobrowolna, ale w praktyce sędziowie są zmuszani opłacać na nią składki.

Opinia publiczna zaczęła uważniej przyglądać się działaniom Kolegium Sędziów. Widzę, że obecnie rotacja wśród sędziów jest większa. Nie zawsze pewnie właściwie robiona, bo obecny zarząd jest zakładnikiem działań poprzedniego, ale na pewno model działania będzie bardziej demokratyczny. Choćby dlatego, że obecny przewodniczący KS to osobowość zupełnie inna niż poprzedni.

Nie jest osobą, którą powszechnie uznaje się za rzutką czy przesadnie odważną. Jako praktykujący lekarz nie będzie też miał czasu, aby zdominować swoją osobowością sędziowanie na wszystkich szczeblach od ekstraklasy, po 3. ligę. Liczę na to, że inni członkowie zarządu nie będą aż tak bierni jak ci z poprzedniej kadencji, którzy byli zmarginalizowani czy przytłoczeni przez osobowość Przesmyckiego.

Jak bardzo różni się przygotowanie do sędziowania w meczu ligowym, a takim w Europie?

Do meczu ligowego doświadczony sędzia nie musi się długo przygotowywać, bo zna drużyny, zawodników i trenerów na wylot. Oczywiście musi zadbać o wypoczynek psychofizyczny przed meczem i odpowiednią mobilizację. Na meczu międzynarodowym o mobilizację już nie trzeba dbać, bo nie jest to codzienność sędziowska, ale za to trzeba zebrać i przeanalizować materiał o grze drużyn, które być może pierwszy i ostatni raz spotkamy w swoim życiu.

Najlepszym polskim sędzią jest…?

Nie będę oryginalny. Jeżeli chodzi o naprawdę wymagające mecze, to Szymon Marciniak i długo, długo nikt. O Danielu Stefańskim już wspomniałem – miał szansę, ale już ją zaprzepaścił. Pozostaje jeszcze Paweł Raczkowski, który ma i osobowość, i umiejętności, ale jakoś nie potrafi przebić pewnego pułapu w UEFA i wejść na wyższy poziom. Być może w niewłaściwym mieście się urodził i brak odpowiedniego wsparcia na arenie międzynarodowej nie pozwala mu rozwinąć skrzydeł. Bartosz Frankowski ma zbyt częste wahania formy i do Szymona mu dużo brakuje, choć wygląda na to, że UEFA testuje go pod kątem ewentualnego następcy Szymona.

Na koniec jeszcze – co powiedziałby Pan młodym chłopakom, którzy pragną zostać sędziami piłkarskimi? Co powinno być dla nich najważniejsze?

Uczciwość i odporność psychiczna. Jeśli się tego nie ma, to nie ma czego szukać w sędziowaniu. Sędziowanie nie jest najbardziej wdzięcznym zajęciem. Ocenianie sędziów jest bardzo subiektywne i nie zawsze uczciwe. Jak mawiał do nas w UEFA Pierluigi Collina: – Panowie, jeśli chcecie być lubiani i popularni, to zmieńcie branżę i zostańcie gwiazdami kina. Sędzia nie ma być przesadnie lubiany. Ma za zadanie podejmować uczciwe, ale też trudne i niepopularne decyzje, po których spadną na niego gromy. Potrzeba też dużo wytrwałości, ale te dwie pierwsze cechy są niezbędne.

Komentarze
jott (gość) - 3 lata temu

Od małego powinno się wpajać dzieciom szacunek do pracy sędziego. Sędziowie to głównie hobbyści, bo ani to dochodowe zajęcie ani jakoś szczególnie wdzięczne. Trzeba to po prostu lubić. Rada do typowego kibica: zastanów się 3 razy zanim krzykniesz "Sędzia kalosz!".

Odpowiedz
Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze