Dwóch pretendentów do zdobycia królewskiej korony, a tylko jedno miejsce dla ostatecznego zwycięzcy – tę śpiewkę zna każdy, kto choć w minimalnym stopniu śledzi piłkarskie poczynania tuzów wyspiarskiego futbolu. Istna gra o tron, pojedynek najznakomitszych wizjonerów w swoim fachu i po prostu kolejny mecz o tytuł mistrza Anglii. Juergen Klopp i Pep Guardiola, Liverpool i Manchester City, lider i wicelider... Wieczór, któremu warto było poświęcić czas. Wieczór, który należał do Liverpoolu.
Ostatnie pojedynki obecnie najlepszych ekip w Premier League właściwie nigdy nie zawodziły. Niemal zawsze padały w nich bramki (w erze Guardioli i Kloppa tylko raz przydarzył się bezbramkowy remis) i niemal zawsze totalną abstrakcją było wskazanie w nich faworyta. Jedynym pewnikiem było zawsze to, który zespół musi gonić, a który na wygodnym fotelu lidera czeka na ruch przeciwnika. Tym razem bufor bezpieczeństwa w postaci sześciu punktów posiadał Liverpool. Liverpool, który zdał dzisiaj najważniejszy egzamin od momentu triumfu w Lidze Mistrzów. Co więcej, zabił również marzenia niejednego kibica „Obywateli”.
Kontrowersja wyznaczyła kurs spotkania
Kraj krytykujący system VAR dniami i nocami? A jakże! Anglia. Od dłuższego czasu nie ma takiego weekendu, po którym tamtejsza technologia wspomagająca sędziów zyskałaby sobie sprzymierzeńców. Wątpliwe decyzje o anulowaniu bramek, brak analizy wobec kontrowersyjnych zdarzeń, niezrozumiałe interpretacje zagrań ręką – ot, cały VAR na boiskach Premier League.
Często mówi się, że najlepszy produkt powinien otrzymywać adekwatne do poziomu sportowego opakowanie. I o ile do wielu kwestii w najlepszej lidze na świecie nie można mieć zarzutów, o tyle do funkcjonowania wyżej wspomnianego systemu trudno podchodzić z pozytywnym nastawieniem. Bo skoro na szali znajduje się mistrzostwo Anglii, a wydarzeniem wieczoru jest jeden z dwóch najważniejszych meczów w całej lidze, nie ma miejsca na kontrowersje. Niestety teoria zakłada „A”, praktyka mówi „B”.
No to po co w ogóle bawimy się w ten VAR? #LIVMCI https://t.co/PF98zNxPIE
— Krzysztof Sędzicki (@ksedzicki) November 10, 2019
A zatem: czy w polu karnym „The Reds” należało podyktować „jedenastkę” dla strony przyjezdnej? Bernardo Silva parł na bramkę Alissona, ale zatrzymał się na Dejanie Lovrenie, po czym piłka w przypadkowy sposób odbiła się od jego ręki i… zmierzała do Raheema Sterlinga, którego uprzedził Trent Alexander-Arnold. Co ważne, nie nogą czy głową, lecz ręką, która w przeciwieństwie do tej Portugalczyka nie była ułożona naturalnie.
W podobnej sytuacji za tydzień to będzie rzut karny. Jose Mourinho (w przerwie meczu)
Piłkarze City zajęli się protestowaniem (co swoją drogą nie powinno się wydarzyć) i utracili koncentrację, co Liverpool skrzętnie wykorzystał. Kontra, strzał, bramka. Fabinho w swoim 58. występie dla Liverpoolu zanotował drugie trafienie. I to jakiej urody! Co prawda Claudio Bravo mógł przy strzale Brazylijczyka zachować się nieco lepiej, jednak nie zmienia to faktu, że próba uderzenia z dalszej odległości była najwyższych lotów.
Fabinho with an absolute rocket of a shot.😍 https://t.co/CVWGzIgFei
— DB (@Kloppholic) November 10, 2019
Liverpool kliniczny, a Manchester City bez bramkarza i skutecznej defensywy
Trudno podbijać Anglię, a co dopiero Europę, jeśli siła twojego zespołu jest wybrakowana. Takie wrażenie można było odnieść w momencie, gdy na boisko wybiegli Claudio Bravo czy Angelino. Pierwszy z nich dosłownie od dawna nie potrafi zmierzyć się z bardziej wymagającym strzałem na bramkę, a drugi jest rezerwowym lewym obrońcą. Obrońcą, którego sens występowania w barwach City należy podawać wątpliwość. Hiszpan zebrał jedynie pięć występów w Premier League i raczej nie gwarantuje pewnego gruntu pod własnym polem karnym. Mohamed Salah (dziewięć bramek, pięć asyst w tym sezonie) zdążył dzisiaj ten fakt udowodnić.
https://twitter.com/GucciGazza/status/1193571204562608128
Co niepokojące, klub aspirujący do osiągania wielkich rzeczy na przestrzeni obecnego sezonu nie posiada wyklarowanej linii obronnej. Stones, Otamendi, Fernandinho, Rodri, Walker, Cancelo, Angelino, Mendy – najsilniejsze zestawienie ciągle przeplata się rezerwowym, czego zdecydowanie nie możemy powiedzieć w przypadku Liverpoolu. Tam zachowana jest równowaga, dzięki której łatwiej o spokój w kontekście takich starć jak z Manchesterem City.
Leicester i Chelsea nad City.
No tego się nie spodziewałem.#LIVMCI pic.twitter.com/aR21tn1e0B— Maciej Kudliński (@Maciejskii) November 10, 2019
Mówiąc wprost, ekipa Juergena Kloppa (patrząc nie tylko na ten mecz) wygląda po prostu na lepiej przygotowaną do długiego rajdu o mistrzostwo Anglii. Funkcjonuje lepiej jako cały zespół, ze szczególnym naciskiem na defensywę, której w lidze nikt jeszcze nie pokonał. Co więcej, Liverpool potrafi być bezlitosny nawet kosztem efektownej gry. Nie po raz pierwszy i nie po raz ostatni, o czym musiał przekonać się Pep Guardiola. Słabe ogniwa „Obywateli” znowu dały o sobie znać, tylko że tym razem ich fakt występowania zabolał mocniej. Może się bowiem okazać, że strata, która urosła już do dziewięciu punktów, będzie nie do odrobienia.
KOŃCOWY WYNIK Liverpool – Manchester City: 3:1
1:0 Fabinho (6′)
2:0 Salah (13′)
3:0 Mane (51′)
3:1 Silva (78′)