Loris Karius nowym bramkarzem Unionu Berlin. Czy da sobie radę?


Niemiec wraca do Bundesligi po czterech latach. W jakim kierunku pójdzie ten ruch i cała jego kariera?

29 września 2020 Loris Karius nowym bramkarzem Unionu Berlin. Czy da sobie radę?

Jak nie tam, to gdzie? – należałoby się zapytać. Loris Karius chce odbudować swoją karierę w lidze, którą przecież tak dobrze zna. Ale czy faktycznie jest co odbudowywać, czy czasami nie zrobiliśmy z niego dobrego bramkarza na wyrost po tym, jak trafił na Anfield Road, a może to po prostu jest przeciętny golkiper, których na świecie są tabuny. Niemiec rozpoczyna roczne wypożyczenie do berlińskiego klubu.


Udostępnij na Udostępnij na

Są na świecie piłkarze, którzy są zapamiętani tylko i wyłącznie przez syndrom jednego meczu. Mam na myśli zarówno bohaterów, jak i antybohaterów. I jeśli chodzi o tych drugich, to chyba nie ma na świecie lepszego przykładu niż Loris Karius. Dla Niemca najlepiej byłoby, gdyby finał Ligi Mistrzów z 2018 roku nigdy się nie odbył, bramkarz „The Reds” oddałby cały majątek za to, by nie udała się pogoń za Barceloną w półfinale, być może wtedy jego kariera potoczyłaby się zupełnie inaczej.

Jednak takie stwierdzenie jest dość odważne. Kariusowi błędy zdarzały się już wcześniej, a na jego tle kibice Liverpoolu zaczęli doceniać już nawet Simona Mignoleta. Gdy przechodził na Anfield w 2016 roku, wiele osób było zaskoczonych tym ruchem. Już wtedy wiadomo było, że raczej nie będzie to drugi Reina, tylko bardziej uzupełnienie do Belga.

Liverpool to za duże buty

Juergen Klopp zdecydował się podzielić to dość sprawiedliwie. Belg częściej bronił w lidze, Niemiec zaś w pucharach. Jednak głosy o tym, że najsłabszym ogniwem drużyny „The Reds” jest bramkarz, jak się pojawiały, tak nagle nie zniknęły. Niemiec był dość elektryczny i można było się spodziewać, że w końcu kiedyś ta bomba eksploduje, mimo to nikt nie zakładał, że nastąpi to w samym finale Ligi Mistrzów. Po tym meczu stało się jasne, że dla Lorisa Kariusa dłużej miejsca na Anfield Road nie będzie.

Juergen Klopp ściągnął Alissona Beckera, którego nawet nie wypada porównywać z Niemcem. Antybohater finału nie został jednak sprzedany, bo chętnych na niego zbyt wielu nie było, a jedynie wypożyczony do tureckiego Besiktasu Stambuł. W ciągu dwóch sezonów rozegrał tam 67 spotkań, w których zachował ledwie 14 czystych kont. Turcy jednak dopuścili się zaległości finansowych wobec Niemca i dalsza gra dla Besiktasu stała się niemożliwa.

Karius wrócił do Anglii, ale jasne było, że miejsca nadal dla niego na Anfield nie będzie. Pozycja Alissona jest niepodważalna, a i Adrian wydaje się lepszą opcją rezerwową niż Niemiec. Jednak sam Loris Karius twierdził inaczej i jeszcze w czerwcu hucznie zapowiadał walkę z Brazylijczykiem o pierwszy skład „The Reds”. Rzeczywistość jednak okazała się dla niego brutalna i jak widzimy, dość szybko się poddał. Liverpoolowi zależało na sprzedaży definitywnej, jednak chętnych znów zabrakło i musiał zaakceptować wypożyczenie.

Berlin od samego początku był głównym kierunkiem

Początkowo zaczęto pisać o przenosinach do Herthy. Jednak po kilku dniach okazało się, że w zasadzie jedynym klubem, który na poważnie chce Kariusa, jest Union. I tak Niemiec trafił tam na zasadzie rocznego wypożyczenia. Były gracz Besiktasu ma zastąpić w berlińskim zespole Rafała Gikiewicza, który przeniósł się do Augsburga i na razie tej decyzji nie ma prawa żałować.

O miejsce w pierwszym składzie Unionu Berlin Loris Karius rywalizować będzie z 33-letnim Andreasem Luthem. I mimo że jego drużyna zdobyła w pierwszych dwóch kolejkach nowego sezonu raptem jeden punkt, to nikt specjalnych pretensji do obecnego golkipera nie miał. Dlatego ten transfer jest nieco zaskakujący, wydawało się, że Union bardziej potrzebuje piłkarzy na innych pozycjach. Tak czy inaczej Kariusa czeka walka o utrzymanie.

A o nie w ostatnich latach nie grał. Besiktas i Liverpool to kluby, które w każdym sezonie mają bić się o podium. Gdy był w Mainz, też trudno jednoznacznie stwierdzić, że walczył o utrzymanie. Podczas jego pobytu klub z Moguncji najniżej był na 13. miejscu, a dwukrotnie zdarzyło mu się nawet kończyć ligę w pierwszej dziesiątce. Tym sposobem znów rodzi nam się pytanie. Czy Loris Karius poradzi sobie z grą pod taką presją?

Każdy piłkarz, który miał okazję grać zarówno o najwyższe cele, jak i o przetrwanie, podkreśla, że presja walki o byt jest nieporównywalnie większa. A jak wszyscy wiemy, Loris Karius i presja to nie jest najlepsze połączenie. Niemiec oczywiście ma spore umiejętności, często był chwalony za pracę na treningach, jednak stawka meczu niekiedy wiąże mu nogi.

Walka o skład i nie tylko 

Plusem na pewno powinna być znajomość Bundesligi. Rozegrał on w niej 91 spotkań. Będzie miał okazję grać w swojej ojczyźnie, a to też ważny aspekt dla wielu piłkarzy. Jednak pracy nie powinno mu brakować. Union to mały klub, który zna swoje miejsce w szeregu i potrafi dostosować swoją grę do rywala, która jest defensywna, pragmatyczna, czasami brzydka, ale i bardzo waleczna.

Jednak taki plan przyniósł powodzenie. W pierwszym sezonie po powrocie berlińczycy zajęli 11. miejsce, co było dużym sukcesem. Powtórzenie tego wyniku byłoby jeszcze większym. Największym letnim wzmocnieniem zespołu jest Max Kruse. Trenerem drużyny nadal pozostał Urs Fischer, co raczej nie zmieni stylu zespołu.

Dla Kariusa to będzie ogromny sprawdzian. Wejście w buty idola fanów Unionu, Rafała Gikiewicza, łatwe nie będzie. Jeśli mu się znów nie uda, to drzwi do wielkiego futbolu zatrzasną się na zawsze. A jego nazwisko będzie używane jako synonim niewyobrażalnego błędu i porażki.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze