Po pierwsze, gratulacje dla Lecha. Piękna gra. Po drugie, współczuję piłkarzom Legii. Nie są wcale źli. Są po prostu niedostosowani do taktyki Michniewicza. Po trzecie, dzisiejszy wynik to mimo wszystko nie jest wina Michniewicza. Po czwarte i najważniejsze, winnym dzisiejszego dramatu "Legionistów" jest Dariusz Mioduski. I w tym tekście zamierzam go "usmażyć". Jeśli oczekujecie merytoryki, to pomińcie ten tekst.
Dlaczego za winnego kiepskiej dyspozycji Legii uznaję Mioduskiego i jego „doradców”? Bo pan prezes od początku swoich samodzielnych rządów popełnił kilka kardynalnych błędów. Oto lista jego grzechów (chronologicznie):
1. Zwolnienie Jacka Magiery
Po genialnym sezonie, kiedy w Legii objawili się tacy piłkarze jak Nemanja Nikolic czy Vadis Odidja-Ofoe, nadszedł czas kryzysu. Trenerowi zmieniono praktycznie połowę kadry. Odeszli kluczowi piłkarze, a w środku pola musiał biegać m.in. niezbyt dobry na Europę Kasper Hamalainen. Wtedy do zarządców Legii przyszedł Jacek Magiera. Poprosił o Kamila Wilczka, żeby wzmocnić atak. Wspomniał coś o Mateuszu Klichu. Kogo dostał zamiast nich?
Do drużyny przyszły takie wynalazki jak: Hildeberto, Pasquato, Daniel Chima Chukwu czy określający się jako Ferrari Armandu Sadiku. W przegranym meczu z Astaną biedny szkoleniowiec był zmuszony grać Kucharczykiem w ataku. „Nieważne, to trener lata!” – oznajmiał mimo wszystko genialny właściciel Legii. Potem szybko zmienił zdanie. Zwolnił swojego dotychczasowego ulubieńca po porażce ze Śląskiem Wrocław. Po tym, jak wcześniej współuczestniczył w rozwaleniu mu składu. Po zapewnieniach, że szykuje dla niego nowy kontrakt.
2. Szansa dla chorwackich komediantów
Co zrobił Mioduski po zwolnieniu niezłego szkoleniowca? Zatrudnił zupełnie niedoświadczonego na stanowisku trenera Romeo Jozaka. Razem z nim ściągnął całą ekipę z Bałkanów: dyrektora sportowego Ivana Kepciję, trenera siłowego Kresimira Sosa i asystenta Deana Klafuricia. Jozak – współtwórca potęgi Dinama Zagrzeb – mógłby być niezłym wzmocnieniem, ale jako dyrektor akademii. Nie jako trener.
Specyficzny Chorwat zaczął kombinować z ustawieniem 3-5-2. Do tego odprawy przedmeczowe ponoć prowadził psycholog. Było dużo mowy o „pozytywnej energii”. Oczywiście budowa genialnej atmosfery nie przeszkodziła w niesłusznym wyrzuceniu do rezerw Michała Kucharczyka. Ogólnie rzecz biorąc, było dość ciekawie.
Niedoświadczony Jozak szybko został odpalony. Człowiek nie miał ani dobrego podejścia do piłkarzy, ani stylu. Mioduski dalej okazywał swoją niekompetencję, dając szansę odbudowy drużyny… jego asystentowi! Dean Klafuric ostatecznie zdobył mistrzostwo, ale nie oszukujmy się i nazywajmy rzeczy po imieniu – zrobił to tylko dzięki żenującej postawie reszty ekstraklasowych zespołów.
Potem oczywiście i on został odpalony, głównie dzięki mieszance pecha, niepotrzebnych kombinacji taktycznych i legendarnemu już „wirusowi”. Tą decyzję podjęto, podobnie jak w przypadku Vukovicia, tuż przed meczem w rundzie eliminacyjnej Ligi Europy. Rywalem było Dudelange z Luksemburga. Mecz przejściowy w Ekstraklasie rozegrano pod batutą Serba. A potem podjęto kolejną kretyńską decyzję.
3. Furiaci z Portugalii sieją zniszczenie
Rewanż z Dudelange to był pierwszy popis trenerskich umiejętności Ricardo Sa Pinto. Zawodnicy pod wodzą Portugalczyka potrafili jedynie kłócić się z arbitrem, a tym czasem oponenci z Luksemburga woleli grać w piłkę. Efekt wszyscy znamy. Potem w przerwie zimowej zatrudniono cały tabun Portugalczyków – Andre Martinsa, Cafu, Salvadora Agrę i Iuri Medeiros. Piłkarze nieźli, ale pod odpowiednim kierownictwem.
Sa Pinto zdążył zniechęcić do siebie: dziennikarzy, kibiców, dotychczasowych członków sztabu… wszystkich. Ponoć nakrzyczał nawet na prezesa. a wyników nie było. Legia „męczyła bułę”. Oczywiście, poleciał ze stanowiska jeszcze przed końcem sezonu, razem ze swoją bandą. Tylko prezes wie, dlaczego zatrudnił tego pacana na tak poważnym stanowisku. Przecież wystarczyło wejść na Transfermarkt, aby zobaczyć, że gość nie wytrzymał nigdzie dłużej niż rok.
4. Stracone mistrzostwo
Po wszystkim Dariusz Mioduski zwolnił również Ivana Kepciję, czym zakończył niechlubną historię z Chorwacją w tle. Z braku pomysłu (bo oczywiście nikt nie wpadł na pomysł, że fajnie byłoby zatrudnić kogoś z doświadczeniem) postawiono na niedoświadczonego Vukovicia. Serb od początku nie uchodził za geniusza, ale ok. Człowiek związany z klubem, może się uda.
Nie udało się. Serb ekspresowo przewalił sezon, a tym razem znalazła się jedna drużyna, która miała chrapkę na mistrzostwo. Piast dał pstryczka w nos „Legionistom”, a kibice z Warszawy byli wściekli. Co zrobił prezes Mioduski? Pozostawił Vukovicia. To był jedyny moment, kiedy mógł bez kontrowersji odstawić trenera, a na jego miejsce zatrudnić specjalistę. Ale po co? Serb pozostał na stanowisku na kolejny sezon.
5. Powrót koszmaru
Włodarz Legii miał farta. Okazało się, że Vukovic potrafi myśleć. Do tego nowy dyrektor sportowy – Radosław Kucharski – ściągnął naprawdę fajnych zawodników. Do Warszawy sprowadzono niezłych ligowców – Gvilię i Novikovasa, a do tego wynaleziono, np. Luquinhasa. Vukovic mądrze wprowadzał młodych. Majecki przeżywał rozkwit formy, na placu gry regularnie pojawiał się Karbownik. Trener uporządkował defensywę, miał pomysł na grę.
Ten całkiem sympatyczny duet szedł za ciosem. Legia grała ofensywnie, atakowała wysokim pressingiem. Każda kontrowersyjna decyzja koniec końców skutecznie się broniła na boisku (np. odejście Carlitosa). Warszawiacy nie zbłaźnili się w pucharach – odpadli tylko z Rangersami prowadzonymi przez Stevena Gerrarda.
Zadyszka przyszła dopiero pod koniec sezonu. Mimo to zdobyto mistrzostwo, a skład Legii wyglądał coraz bardziej okazale. Nawet Tomas Pekhart łatwo przekonał sceptyków, że potrafi strzelać bramki. Każdy podchodził do kolejnego sezonu z optymizmem.
Tomas Pekhart iskierką nadziei Legii na najbliższe spotkania
A TU JEB! Kolejny kryzys. Vukovic oparł swoją grę na wrzutkach w stronę wysokiego Pekharta. Jak można się domyślić, nie za bardzo to wychodziło. Jednak odpadnięcie z Ligi Mistrzów nie było dramatem. W Ekstraklasie również nie było tragedii. Ale słowo „cierpliwość” jest prezesowi obce. Błyskawicznie poszedł za głosem bezmózgiego ludu i błyskawicznie pożegnał Serba, który jeszcze niedawno zrobił w niezłym stylu mistrzostwo Polski. Żeby było jeszcze bardziej kuriozalnie, taką decyzję podjęto przed decydującymi meczami w Lidze Europy. Dobre będzie określenie, że to połączenie sytuacji Magiery i Klafuricia. Powtórzenie podstawowych błędów.
Nie można pominąć faktu, że dyrektor sportowy Kucharski budował drużynę pod oczekiwanie Vuko. Slisz, Lopes i Valencia to byli zawodnicy gotowi do gry ofensywnej, z wrzutkami. Zgodna z filozofią Serba. A potem w jego miejsce zatrudniono Czesława Michniewicza. Trenera dobrego, z pomysłem na budowę drużynę.
Ale jak, psia krew, można zatrudnić obecnego trenera młodzieżówki, kazać mu dzielić obowiązki, a do tego liczyć, że drużyna w parę chwil dostosuje się do jego wymagań?! Po meczu z Dritą ucieszyłem. „Czesio nie zrobił rewolucji” – pomyślałem. Niestety, zrobił. W meczu z solidnym Karabachem postawił typowy dla siebie autobus. A w Legii nie ma do tego piłkarzy. Jak starzy Jędrzejczyk i Lewczuk mieli zatrzymać kocurów z azerskiej drużyny? Jak Kapustka miał pojedynczym rajdem pokonać przyzwoitą defensywę? No nie było szans.
Kilka słów na koniec
Tekstu mogłoby być 5 razy więcej. Mógłbym napisać pracę licencjacką o patologii organizacyjnej w obecnej Legii Warszawa. Wielu ważnych, ale pomniejszych błędów niestety nie wymieniłem. Żeby się jakoś obronić przyznam, że jestem po prostu wściekły. W każdym razie umiem wyciągać wnioski. I z ostatnich lat wyciągnąłem jeden, ważny.
Panie prezesie! Panie Mioduski kochany! Klub piłkarski to nie korpo! Tutaj wymiana kadr co pół roku nie gwarantuje sukcesu. Dziękuję za uwagę.