Vincent Tan to malezyjski biznesmen, który początkowo fortunę zbił na wprowadzeniu McDonalds'a do swojej ojczyzny, a następnie powiększał ją dzięki działalności biznesowej w hazardzie. Dorobił się tym samym majątku wartego ponad miliard dolarów. Ostatnie lata są dla niego jednak pasmem porażek. Portfel skurczył się w poprzednim roku o "bagatela" 400 milionów. W dodatku 63-latek poniósł wizerunkową porażkę w Europie. Bośniacki klub FK Sarajevo jest więc dla niego szansą na odkupienie win. Los chciał, że na drodze ku temu stanął poznański Lech.
Zaczęło się w Cardiff. „Biznes jak każdy inny” – pomyślał ograny w zakładach sportowych Malezyjczyk i w maju 2010 roku przejął władzę w walijskim klubie. Od tego czasu w ciągu czterech sezonów zainwestował weń szacunkowo 140 mln dolarów, tracąc przy tym potwornie w oczach zapatrzonych w swojego zbawcę fanów.
Zespół, który w trzech poprzednich sezonach ocierał się o awans do najwyższej klasy rozgrywkowej w Anglii, odpadając w barażach, w końcu uzyskał bezpośrednią promocję do Premier League. Miliarder z Malezji wprowadził Cardiff City na najwyższy poziom po 51 latach nieobecności klubu w angielskiej ekstraklasie, uprzednio ratując go przed upadkiem, spłacając długi z własnej kieszeni. Od tego czasu Vincentowi Tanowi w nowym biznesie woda sodowa uderzyła do głowy z mocą podobną do tej, z jaką fani Cardiff szturmowali boisko po ostatnim gwizdku spotkania z Charlton.
Wizerunek azjatyckiego mesjasza zniszczył trwający dwa i pół roku serial ze zmianą barw, herbu, a nawet próbą zmiany nazwy klubu. „Rebranding” może łatwo przyjmuje się w biznesie, w sporcie popularny jest chociażby w Stanach, ale w piłce nożnej – szczególnie tej w wydaniu europejskim – właściciel postrzegany jest głównie jako „opiekun” klubu, a jego prawdziwymi „właścicielami” są kibice. Malezyjski biznesmen zadecydował o zmianie koloru strojów z niebieskich na czerwone – gdyż czerwony (kolor szczęścia w ojczyźnie) lepiej sprzedałby się w Azji – a herbu z niebieskiego ptaka na czerwonego smoka. W głowie Tana zaświtała też myśl, by drużynę przemianować na „Cardiff Dragons”.
To tak, jakby nowy właściciel Legii Warszawa nagle uznał, że z jakichś powodów „wojskowy” zielony zdecydowanie mu nie pasuje i zmienił barwy na „wiślackie”, zamiast L symbolem klubu uczynił krakowskiego smoka, a nazwę klubu przemianował na Smoki Warszawa. Obawiam się, że wówczas stolica Polski na powrót mogłaby zamienić się w stertę gruzu.
Po prawie trzydziestu miesiącach męczarni właściciel i kibice wreszcie doszli do porozumienia. Klubowy grafik rozpoczął pracę nad nowymi, na powrót niebieskimi, strojami, a malezyjski biznesmen obiecał ponowne zaprojektowanie loga w bardziej historycznie właściwym duchu. Wpływ na pogodzenie się z reprezentantami kibiców miała mieć matka Tana. Madam Low Siew Beng kazaniem o buddyzmie, potrzebie budowania wspólnoty, jedności i radości poruszyła zaprzedaną pieniądzom duszę Diabła „Smoka”. Przynajmniej tak twierdzi sam 63-latek. Jedno wiemy na pewno: na nowym wizerunku klubu piętno z pewnością odcisnęły azjatyckie wpływy.
Vincent Tan the Mulan fan… pic.twitter.com/zllv8nGlvG
— Who Ate All The Pies (@waatpies) March 9, 2015
Co oczywiste, Vincent Tan nie zdobył też serc brytyjskiej opinii publicznej. Ciekawie było obserwować, jak angielskie media – bez względu na lokalizację siedziby redakcji – jednoczą się w walce z tyranią azjatyckiego nabywcy klubu. Tan zresztą sam niespecjalnie się bronił.
– Vincent Tan nie zna żadnych zasad gry w piłkę nożną – mówił o nim Al Chuah, jeden z dyrektorów zarządzających jedną z wielu dużych spółek Tana. – Gdy wchodził w biznes farmaceutyczny, nie miał pojęcia do czego służą leki i jak się je produkuje – kontynuował swój szczery wylew Chuah. Zdezorientowany Tan – skonfrontowany z tymi cytatami – odparł, że przecież zasady gry w piłkę nożną nie mają znaczenia, bo… „to tylko kolejny biznes”. Jakże się można było dziwić, że autor tych słów, po tym, jak Mark Hudson zdobył bramkę zza połowy boiska, polecił menadżerowi zasugerować piłkarzom, by częściej podejmowali podobne próby.
Nic też dziwnego, że swoje podejście do zarządzania klubem biznesmen wyjaśnia krótkim: – Gdybym sprzedał Cardiff, kupiłbym inny klub w Wielkiej Brytanii. Jak można było traktować serio kogoś, kto swoją drużynę traktuje, jakby kierował nią padem w trybie kariery FIFA15? W sztabie szkoleniowym stołecznego zespołu miejsce stracił chociażby Ian Moody, ceniony dyrektor działu skautingu. W jego miejsce Tan postanowił zatrudnić o wiele młodszego i mniej doświadczonego Alishera Apsalyamovby’ego, którego głównym punktem CV była… znajomość z synem miliardera.
Do kanonu modowej historii Premier League przeszła jego meczowa stylizacja – koszulka posiadanego zespołu założona na krawat i koszulę.
Po szumnym rozstaniu z Malkym Mackayem brytyjscy bukmacherzy płacili 20 funtów za każdy postawiony na zakład, że Vincent Tan ogłosi siebie samego następnym menadżerem klubu. Menadżerem, którego – jak utrzymuje sam właściciel – nie on powołuje. Po niedawnej rezygnacji z tego stanowiska przez Ole Gunnara Solskjeara Malezyjczyk mówił mediom, że przy rekrutowaniu Dave’a Jonesa, Malky’ego Mackaya i Solskjeara właśnie dał on zarządowi wolną rękę. Za to następny kandydat miał być jego osobistym wyborem. Jak się miało okazać, oczywiście wyborem kontrowersyjnym.
Padł on na Russella Slade’a. Menadżer roku za osiągnięcia w barwach Leyton Orient w sezonie 2013/2014 miał podnieść zespół po spadku z Premier League i słabych pierwszych miesiącach w Championship pod wodzą ikony Manchesteru United. Prezentując swój najnowszy „nabytek”, Vincet Tan wyraził nadzieję, że Slade dla Cardiff będzie tym, kim Arsene Wenger stał się dla Arsenalu.
Początkowe miesiące pracy Slade’a nie przysporzyły mu jednak fanów. Polityka cięcia kosztów spotkała się z obawą, iż zainteresowanie klubem – a co za tym idzie finansowe zaangażowanie Tana – słabnie. W dodatku, fani „Niebieskich Ptaków” zarzucają nowemu menadżerowi naiwność na rynku transferowym i podważają jego umiejętności taktyczne. Charyzmatyczny Malezyjczyk niedawno poszedł po rozum do głowy w kwestiach fundamentalnych dla historycznej tożsamości klubu. Kibice Cardiff liczą teraz, że opamięta się on w dążeniu do uczynienia ze Slade’a walijskiego Wengera.
Tyle tylko, że niedawne wydarzenia – związane już stricte z europejskim przeciwnikiem Lecha – nie dają wiele podstaw do nadziei. Russell Slade towarzyszył bowiem Tanowi podczas hucznego celebrowania mistrzostwa zdobytego przez – wylosowane Lechowi Poznań w eliminacjach do Ligi Mistrzów – FK Sarajevo.
Malezyjczyk został przez Bośniaków przyjęty z entuzjazmem podobnym do tego, który towarzyszył Walijczykom na początku ich wspólnej pracy nad awansem do Premier League. Miliarder zainwestował w bałkański zespół dwa miliony funtów, zapewniając spłatę wielomilionowego – liczonego w lokalnej walucie – długu, czyniąc go klubem partnerskim Cardiff City.
Na mocy umowy między podmiotami malezyjskiego ekscentryka kluby będą wymieniały się wiedzą, piłkarzami, a także mają współpracować w założeniu akademii piłkarskiej przy FK. Zarówno FK Sarajevo, jak i sam region desperacko potrzebowały inwestycji. Tan przejął zespół w 2013 roku i zdążył już wybudować w stolicy nowy kompleks treningowy i – co dla kibiców najcenniejsze – poprowadzić swoimi inwestycjami klub do triumfu w krajowej lidze. Malezyjczyk dziś mówi o swojej determinacji w doprowadzeniu drużyny do fazy grupowej europejskich rozgrywek. Dla potwierdzenia tych ambicji w lutym pośredniczył on w największej w historii bośniackiego sportu umowie sponsorskiej z Turkish Airlines.
Na tym się jednak jego działalność na Bałkanach nie kończy. Tana w Bośni nazywa się “Amidza” (pol. „wujek”) głównie ze względu na jego pomoc przy niwelowaniu szkód zeszłorocznej powodzi. Kataklizm określano wówczas jako tragedię większą niż tocząca się w latach 1992-95 wojna domowa. W maju 2014 roku życie straciły dwadzieścia cztery osoby, a straty szacowano na kilkaset milionów euro.
Najbardziej poszkodowane w wyniku największych od 120 lat opadów zostały regiony Doboj i Maglaj, które zostały odcięte od reszty kraju, gdy woda zmyła wszystkie główne drogi. Malezyjski „wujek” założył fundusz mający ulżyć poszkodowanym w tragedii i ufundował sprzęt medyczny dla szpitali w Doboj i Maglaj.
Nic więc dziwnego, że przy okazji jego przylotów do stolicy Bośni i Hercegowiny w mieście powstaje niemałe poruszenie. Według lokalnych dziennikarzy dochodzi nawet do tego, że usprawiedliwione stają się przerwy w pracy obsługi lotniska, by i ta mogła poprosić Tana o zdjęcie czy autograf.
Doskonale widać to było przy okazji wspomnianej mistrzowskiej fety. Już przed rozpoczęciem ostatniego meczu w sezonie zgromadzeni w liczbie 25 tysięcy fani FK Sarajevo zgotowali Tanowi gromkie owacje. Właścicel klubu celebrował zdobycie trofeum razem z kibicami w centrum miasta.
https://twitter.com/SirOvalhead/status/606905722236989440
A nawet przemawiał do nich z balkonu Urzędu Miasta. Zupełnie jakby przed chwilą to nie kupiony przez niego klub, prowadzony przez menadżera Dżenana Uščuplicia, triumfował w lidze, a czołowy polityk kraju wygrał wybory prezydenckie.
https://twitter.com/rustywoodger/status/604807227237466112/photo/1
Jednak nawet i tu napotkał on drobne problemy z kibicami. Nazywający siebie „Hordą Zła” fanatyczni kibice stołecznej drużyny zbuntowali się przeciwko decyzji zarządu o zwolnieniu trenera odpowiedzialnego za zdobycie mistrzostwa. – Trener powinien nadal pracować z drużyną, skoro poprowadził ją do mistrzostwa, a zespół nie poniósł ani jednej porażki w dwudziestu meczach. Oliwy do ognia dodał z pewnością fakt, iż proponowany na to stanowisko Marko Nikolić urodził się w Serbii.
Vincent Tan nie zatrzymał się jednak na próbie podboju Premier League i oczarowaniu bałkańskiego półwyspu. Niedawno zakupił już swój czwarty klub, po Cardiff, FK Sarajevo i współdzielonych 80% udziałów Los Angeles, przyszedł czas na Belgię. Malezyjski miliarder zainwestował pięć milionów euro w wykupienie występującego w Eerste Klasse KV Kortrijk.
To na tyle świeża inwestycja biznesmena z Azji, że dość trudno jest ją oceniać na tle walijskiej i bośniackiej drużyny, ale pierwsze symptomy wskazują na to, że Vincent Tan wiele się w ostatnich latach nauczył. Może to wpływ walki z kibicami na Wyspach, a może poruszenie wywołane przyjęciem w Bośni, ale Malezyjczyk w wywiadzie dla brytyjskiego Sky zapowiadał spokojną politykę prowadzenia klubu. Już zdecydował, że dotychczasowy skład personalny pracujący na stabilny rozwój klubu pozostanie nietknięty, przekazując ich pod auspicjami swojej prawej ręki – Kena Choo, a w Belgii głośno mówi się o planach budowy nowego stadionu.
słabe prełożenie na polskkie realia, bardziej adekwatne byłoby z przemianowaniem na Syrenę Warszawa