Po zeszłotygodniowej porażce w Poznaniu i klęsce w Pucharze Polski nikt w Warszawie nawet nie myślał, że dzisiaj Legia nie ugra choćby punktu. Punktu niezwykle ważnego, bo dającego mistrzostwo kraju. Sympatycy stołecznej drużyny mogli zakładać, że do trzech razy sztuka. Nie udało się bowiem w meczu z Piastem, nie udało się z Lechem, to wreszcie dzisiaj nadszedł ten czas. A w świętowaniu ligowego triumfu przeszkodzić miała Cracovia, która kilka dni temu wyeliminowała podopiecznych Aleksandara Vukovicia ze wspomnianego Pucharu Tysiąca Drużyn. Teraz już wiadomo, że legioniści mogą świętować mistrzostwo Polski nieco przedwcześnie, bo na dwie kolejki przed końcem rozgrywek! A to dzięki zwycięstwu 2:0!
Michał Probierz – szkoleniowiec Cracovii – już co najmniej od dwóch tygodni przekonuje, że mistrz kraju jest już znany. Zresztą nie ma się czemu dziwić. Obecnemu wicemistrzowi Polski, jak już wspomniano, wystarczył w zeszłym tygodniu tylko remis, ale ostatecznie warszawianie wyjechali z Poznania na tarczy. Dwa tygodnie wcześniej wystarczyło zwycięstwo nad Piastem, ale ostatecznie legioniści tylko zremisowali.
Jeśli podopieczni Aleksandara Vukovicia nie zdołaliby się dzisiaj choćby podzielić punktami, to i tak jeszcze w tej kolejce mogliby zostać mistrzami Polski – wówczas musieliby liczyć na potknięcia Piasta i Lecha, którzy przed 35. serią gier tracili do Legii osiem punktów. Teraz już tego typu dywagacje są zbędne. Oczywiście dlatego, że legioniści ugrali komplet punktów!
Nie ma to jak w domu
Dzisiaj warszawianie mieli mieć nieco łatwiej. Ostatnie dwa przegrane mecze – łącznie z Pucharem Polski – rozgrywali bowiem na wyjeździe. Najlepszym potwierdzeniem tego, że u siebie warszawianie punktują zdecydowanie lepiej, jest fakt, że ostatnią porażkę na własnym stadionie ponieśli 8 marca przeciwko Piastowi Gliwice. Była to ostatnia kolejka przed wstrzymaniem rozgrywek z powodu pandemii koronawirusa.
– Na dziesięć ostatnich meczów tylko trzy rozegraliśmy w Warszawie. Cieszymy się, że w sobotę będziemy mogli zagrać przed własną publicznością – mówił przed dzisiejszym meczem Aleksandar Vuković. – Będziemy mocno się starać, by wykonać upragniony krok do mistrzostwa. Wiele wspólnie przeszliśmy w tym przedłużonym sezonie. Uważam, że w sobotę musimy razem zrobić wszystko, by wygrać razem z kibicami. Wiem, że odczucia fanów będą takie, że wesprą nas tak, jak na to liczymy. Wierzę, że wszyscy po ostatnim gwizdku będziemy mieli powody do radości.
Krajowy potentat na mistrzowskiej drodze – Legia Warszawa dawniej i dziś
Ponadto warto wspomnieć, że na swoim stadionie Legia Warszawa nie przegrała z Cracovią od 17 lutego zeszłego roku. Było to tak naprawdę pierwsze zwycięstwo krakowskiej ekipy od ponad 50 lat na terenie „Wojskowych”. Warto również odnotować fakt, że w ostatnich dziesięciu starciach obu ekip w Warszawie tylko dwa razy Cracovii udało się wyrwać punkty legionistom.
Pekhart znów błysnął
– Nie sądzę, że w grze Cracovii wiele zmieni się od wtorku. Musimy być gotowi na atuty przeciwników. Realizacja to coś, co musi być w naszej grze na wyższym poziomie. Pierwsze dwa gole traciliśmy między innymi po stałych fragmentach gry. Do tego dochodzi chęć zablokowania mocnych stron przeciwników. Przed naszym poprzednim meczu w lidze krakowianie byli kandydatami do walki o mistrzostwo Polski. Teraz wciąż musimy być maksymalnie gotowi – mówił na konferencji przed dzisiejszym starciem szkoleniowiec Legii.
Jednakże gra Cracovii uległa dzisiaj zmianie. Jaki był tego powód? Może tym razem to, że Vuković dokładnie wiedział, czego się spodziewać po ekipie „Pasów”. Od samego początku Legia była znacznie konkretniejsza. Cracovia znów nieco bardziej przyczajona, ale tym razem nie sprawiała najmniejszych kłopotów warszawianom, którzy chcieli jak najszybciej zdobyć gola.
https://twitter.com/piotermajster/status/1281980303117090816?s=20
I udało im się to w 23. minucie za sprawą trafienia Tomasa Pekharta. Czech skorzystał ze świetnej wrzutki Pawła Wszołka, zamykając tym samym usta swoim krytykom. A tych nie brakuje. Jednak 31-letni napastnik po raz kolejny udowodnił, że kiedy dostanie dobrą piłkę, to potrafi odwdzięczyć się za to golem. Takowych piłek brakowało w ostatnich meczach z Lechem czy w pucharowym starciu z Cracovią.
Od tej pory warszawianie ostro pracowali na podwyższenie prowadzenia. Cracovii brakowało jakichkolwiek argumentów, by jeszcze przed przerwą odwrócić losy meczu. Choć jedną okazję mieli. W 31. minucie prawą stroną pomknął Sergiu Hanca, który zdołał wrzucić piłkę w pole karne Legii, ale ostatecznie futbolówka wylądowała w rękach golkipera Legii, któremu interweniować pomógł ułamek sekundy wcześniej Wieteska. Kilkadziesiąt sekund później powinno być 2:0, kiedy to strzałem z dystansu popisał się Antolić. Piłkę przed siebie wypuścił Hrosso, ta wylądowała pod nogami Pekharta, ale tym razem Czech nieznacznie się pomylił. Kilka minut później pięknym strzałem z wolnego popisał się Luis Rocha, ale piłka obiła tylko obramowanie bramki. Do przerwy warszawianie powinni byli prowadzić co najmniej dwoma bramkami…
Miał być ogień
Jeśli podopieczni Michała Probierza liczyli na to, by sprawić niespodziankę, musieli po przerwie zagrać zdecydowanie lepiej. Lepiej, czyli przede wszystkim z większym zaangażowaniem w ofensywie, w której zdecydowanie bardziej aktywni byli legioniści. Po przerwie miało się to zmienić, jednakże to wciąż Legia była stroną dominującą. A dominacja ta była na tyle widoczna, że nawet w momencie, kiedy wydawało się, że choć na chwilę krakowianie przejmują inicjatywę, Legii nic nie zagrażało. A co więcej – w każdej chwili podopieczni Aleksandara Vukovicia czyhali na błąd rywala z Małopolski, co powodowało, że każdy atak gospodarzy był niezwykle groźny.
Są dymy #LEGCRA pic.twitter.com/U9kQmDc8VT
— Piotr Wesołowicz (@pete_wesolowicz) July 11, 2020
Do groźnej sytuacji pod bramką warszawian doszło w 58. minucie, kiedy to Loshaj z dystansu przetestował Radosława Cierzniaka, ale mimo mocnego strzału Kosowianina golkiper Legii nie dał się zaskoczyć. Kilka minut później, w momencie, gdy wydawało się, że Cracovia wreszcie przycisnęła Legię, do akcji wkroczyli kibice, którzy racami zadymili stadion i na dobre kilka minut doszło do wymuszonej przerwy w grze. Kilkanaście minut później, a dokładnie w 73. minucie, po rzucie rożnym było blisko wyrównania, ale piłka po strzale jednego z krakowian poleciała obok bramki. A że niewykorzystane sytuacje się mszczą – dosłownie minutę później Valeriane Gvilia za sprawą ósmego trafienia w tym sezonie podwyższył prowadzenie.
Od tego momentu kibice gospodarzy mogli już pełnoprawnie śpiewać, że mistrzem Polski jest ich ukochana Legia Warszawa!