Lech miał szansę wejść na podium i trochę uspokoić swoją lokatę w tabeli. Pokpił jednak sprawę w naprawdę słabym spotkaniu z Górnikiem. Zawiódł po raz kolejny, nie grając już co trzy dni. Zwłaszcza defensywa zaczyna odczuwać skutki zmęczenia sezonem i zaczyna mieć kłopoty z zachowaniem czystego konta.
Górnik Zabrze był bardzo konkretny przy Bułgarskiej. Nie cackał się z ćwierćfinalistą Ligi Konferencji i wygrał spotkanie 1:0. Za to Lech Poznań zaczyna mieć coraz większe kłopoty i walka o podium PKO Ekstraklasy będzie toczyła się do samego końca. Niestety, ale widać, że „Kolejorz” na totalnych ostatkach dobija do końca sezonu.
Lech Poznań i defensywa nie do zdarcia
Przez pewien czas za główny atut Lecha uważaliśmy defensywę. To ona ratowała w wielu momentach wyniki. To dzięki niej „Kolejorz” dotarł aż do ćwierćfinału Ligi Konferencji i wciąż trzyma się bardzo dobrze w lidze. Wystarczy przypomnieć dwumecze z Bodo/Glimt i Djurgardens, w których nie stracił ani jednej bramki. Recepta na sukces – pewna defensywa, która nie pozwala strzelać sobie bramek. To był punkt wyjścia w najważniejszych momentach Johna van den Broma.
Podobnie zresztą było w mistrzowskim sezonie. To defensywa była kluczem do sukcesu. Złożona była ona zresztą z tych samych zawodników i dodatkowo Dagerstala. Antonio Milić, który wszedł na europejski poziom. Bartosz Salamon, który był po prostu liderem zespołu, jak jeszcze grał, i Filip Dagerstal, który miał być uzupełnieniem, a okazał się kozakiem stworzonym do gry na wyższym poziomie niż ekstraklasa. Przypomnijmy jeszcze, że na ławce prawie cały sezon przesiedział etatowy stoper reprezentacji Słowacji i partner Milana Skriniara, Lubomir Satka. Z taką obsadą środek obrony po prostu nie mógł przeciekać. Z Górnikiem szansę dostał młodziutki Michał Gurgul, dla którego był to dopiero drugi mecz w PKO Ekstraklasie.
Jeśli gdzieś już zdarzało się, że rywale robili różnicę, to na skrzydłach. Joel Pereira ma kilka braków w grze obronnej, w innym przypadku nie grałby w polskiej lidze. Pedro Rebocho dał się kilka razy wziąć na karuzelę, a także u Barry’ego Douglasa widać, że czas nie zatrzymał się w miejscu. Pokazały to choćby ostatnie mecze z Radomiakiem, Legią czy z jesieni z Pogonią, w których w zasadzie przegrał mecz Lechowi.
Lech Poznań ma drugą defensywę ligi. Od Rakowa odstaje jednak na hektary. Stracił dziewięć bramek więcej od przyszłego mistrza Polski. W porównaniu jednak z taką Pogonią bramkarze „Kolejorza” 13 razy mniej wyciągali piłkę z siatki. To może przesądzić w ostatecznym rozrachunku o 3. miejscu. Tylko że „Duma Wielkopolski” wcale tak dobrze nie gra w ostatnim czasie w defensywie, jak wskazują na to liczby. Według wskaźnika expected goals goli straconych powinni być dopiero piątą defensywą ligi. To dobre wrażenie zepsuli w ostatnich meczach, w których, mimo że punktują, to po prostu Filip Bednarek ma zdecydowanie więcej roboty, przez co coraz częściej zostaje pokonany.
Lech Poznań – to już nie jest to
Lech Poznań przed meczem z Górnikiem miał serię czterech spotkań bez czystego konta. To teoretycznie nie jest powód do niepokoju. Jeśli spotkania z Fiorentiną należy rozpatrywać w trochę innych kategoriach, to spotkania z Legią i Radomiakiem nie wyglądały najlepiej. Przede wszystkim Lech Poznań musiał odrabiać straty po błyskawicznie straconych bramkach. To jednak jeszcze nie jest tragedia, ale jeśli przypomnimy sobie derby Poznania, w których Warta powinna zdobyć co najmniej jedną bramkę, dwie bramki z Pogonią i mecz z Widzewem, który mógłby być zamknięty w pierwszej połowie, jest już nad czym się zastanawiać. Ta szczelna, a wręcz niezniszczalna defensywa zaczęła przeciekać.
Tym bardziej mecz z Górnikiem Zabrze był zatem takim testem. 17-letni Michał Gurgul na lewej obronie z Satką i Dagerstalem jako stoperami. Powiedzmy szczerze, mogło to się nie udać i mogła wyjść kiszka, a przecież Lech Poznań nie mógł sobie na to pozwolić. Na szali wisiało miejsce na podium. Prawie całą pierwszą połowę świetnie udawało się rozbijać ataki zabrzan. W końcu jednak przytrafił się błąd w ustawieniu i Daisuke Yokota po wycofaniu piłki przez Erika Janzego został sam na 12. metrze i pokonał Filipa Bednarka. Trzeci mecz z rzędu Lech pierwszy stracił bramkę.
Nie można jednak powiedzieć, że Lechowi brakowało sytuacji. Afonso Sousa z pewnością powinien powiększyć swój dorobek bramkowy o co najmniej jedno trafienie. W zasadzie idealne sytuacje wypracowywali mu Michał Skóraś, Nika Kvekveskiri oraz Artur Sobiech, który dużo robił dla drużyny i pracował dużo na boisku. Niestety bez większych efektów w postaci bramek.
Bicie głową w mur
Przebieg drugiej połowy był doskonale znany. Lech będzie napierał, a Górnik Zabrze będzie się bronił. Pytanie pozostawało jedynie takie, czy uda mu się wytrzymać do 90. minuty. To nie tylko był test na to, czy „Kolejorz” ponownie odrobi straty, ale jak sobie poradzi z szybkimi wyjściami z kontrami Górnika. Trzeba przyznać, że sobie nie radził. Być może zespół Jana Urbana nie stwarzał sobie multum sytuacji, ale był strasznie konkretny, a Lech zaczął mu pozwalać na naprawdę dużo.
Objawiał się ten sam problem co w poprzednich spotkaniach. Zbyt łatwo pozwalano na naprawdę groźne sytuacje rywalom. Za to w ofensywie bił głową w mur. Górnik Zabrze bardzo mądrze ustawił się i czekał. Lech w zasadzie nabijał sobie i tak już największe w lidze posiadanie piłki, ale nie był zagrożeniem dla Daniela Bielicy. W związku z tym nie udało się wskoczyć na podium i wyprzedzić Pogoni, która również się potknęła.
Jeśli jeszcze przed meczem nikt nie bił na alarm w związku ze słabą formą Lecha, to po spotkaniu z Górnikiem trzeba zastanowić się, bo coś jest nie tak. W trzech spotkaniach dwa punkty. Trudno już nawet zegnać to na granie co trzy dni, bo „Kolejorz” miał tydzień odpoczynku do spotkania z zabrzanami. Jedyne logiczne wytłumaczenie to po prostu okropne zmęczenie materiału i przesyt sezonem. Jeśli taka defensywa złapała zadyszkę – fakt faktem bez Bartosza Salamona – to zmęczenie w zespole musi być ogromne. Trzeba się jednak zebrać w siłę na ostatnie cztery spotkania, bo nie tylko może uciec podium, lecz także europejskie puchary.
W tym wszystkim warto zauważyć, że Górnik Zabrze rozegrał bardzo dobre i przede wszystkim mądre spotkanie. Zwycięża trzeci mecz z rzędu i może świętować utrzymanie. Absolutnie zasłużone utrzymanie, a twórcą tego „sukcesu” jest Jan Urban, który wyciągnął ten zespół na prostą.