Lech Poznań bez swojego serca ma poważne problemy


Wiosną 2025 roku Lech Poznań spisuje się poniżej oczekiwań – wynika to przede wszystkim ze słabej dyspozycji środkowych pomocników

29 marca 2025 Lech Poznań bez swojego serca ma poważne problemy
Krzysztof Porębski / PressFocus

Jesienią Lech Poznań zachwycał. Liderów miał w każdej formacji. Świetnie spisywali się defensorzy, ofensywni zawodnicy błyszczeli w niemal każdym meczu. Afonso Sousa i Mikael Ishak stali się czołowym, pod względem skuteczności, duetem w PKO BP Ekstraklasie. Najbardziej kluczową formacją drużyny Nielsa Frederiksena był jednak środek pola. To dzięki dyspozycji pomocników Lech mógł zdominować nawet najlepsze drużyny naszej ligi. Wiosną dyspozycja środka pola jest jednak dużo gorsza i dyspozycja piłkarzy z centrum z atutu stała się jedną z bolączek poznańskiej drużyny.


Udostępnij na Udostępnij na

Poznański środek pola jesienią wyglądał tak dobrze, że praktycznie nie dało odczuć się tego, że latem szeregi ekipy Nielsa Frederiksena opuścił Jesper Kalstrom. Pomocnik Udinese stanowił o dyspozycji pomocy Lecha Poznań od wielu lat i miał ogromny udział zarówno w mistrzostwie Polski, jak i drodze do ćwierćfinału Ligi Konferencji. Szwed dorobił się w Poznaniu pseudonimu „Szef” i choć pod koniec jego przygody w Poznaniu nazywano go sytym kotem, to jego umiejętności piłkarskie były raczej niepodważalne.

Kalstrom w Lechu ewidentnie się wypalił i potrzebował zmiany otoczenia. Ostatni sezon w barwach Lecha był w jego wykonaniu wyjątkowo bezbarwny i pozbawiony ambicji. Mimo że w swoich ostatnich miesiącach na stadionie przy ulicy Bułgarskiej nie dawał aż tak wiele, to „Kolejorz” piłkarza dobrze radzącego sobie obecnie w Serie A zastępował wychowankiem, który grał przede wszystkim w 1. lidze, a w ekstraklasie miewał epizody.

Niels Frederiksen zaufał również Radosławowi Murawskiemu. Nie uznał byłego gracza Palermo za piłkarza zbyt ograniczonego w ofensywie. Do pary dołożył mu młodego Antoniego Kozubala, odważył się postawić na młodego pomocnika i ryzyko się opłaciło. Środek pola „Kolejorza” był jesienią spektakularny, a sprowadzony do rywalizacji Filip Jagiełło na boisko wchodził niemal wyłącznie z ławki rezerwowych – abstrahujemy już od tego, jaką dyspozycję prezentował wychowanek Zagłębia. Antoni Kozubal i Radosław Murawski dali radę.

Dominujący duet

Jesienią kolektyw Lecha Poznań zachwycał. Efektowne zwycięstwa nad Jagiellonią Białystok czy Legią Warszawa były piękną wizytówką naoliwionej maszyny Nielsa Frederiksena. Drużynę „Kolejorza” doskonale spajała para Murawski – Kozubal, wspomagana przez wyprowadzających piłkę stoperów. Lech lubi na boisku dominować i kontrolować piłkę. Obaj pomocnicy regularnie posyłali podania rozrywające defensywy przeciwników, a jednocześnie doskonale asekurowali zespół w przypadku kontrataków. Pomoc była formacją funkcjonującą niemal idealnie.

Nie było więc zaskoczenia w tym, że nazwiska zarówno Antoniego Kozubala, jak i Radosława Murawskiego były wymieniane w kontekście reprezentacji Polski. Powołanie ostatecznie otrzymał tylko młodzieżowiec „Kolejorza”, ale kandydatura Murawskiego wcale nie była wymysłem fanów z Wielkopolski. Kozubal z Murawskim potrafili doskonale połączyć zadania związane z odpowiedzialnością w defensywie z kreowaniem gry z przodu.

Żelazna dwójka

Murawski imponował tym, że znacznie rozwinął się w aspektach ofensywnych. Podczas jego przygody w Poznaniu momentami mogło się wydawać, że jest pomocnikiem dosyć jednowymiarowym, a jego obecność w wyjściowej jedenastce pozbawia „Kolejorza” kreatywności. W tym sezonie Murawski zaczął rozwiewać te wątpliwości. Wychowanek Piasta Gliwice wciąż nie grał niczym Pedri z FC Barcelona, ale na pewno nie odstawał pod względem posyłania ciekawych podań. Był jednocześnie doskonałym zawodnikiem do koncepcji Frederiksena. Bezwzględny w powstrzymywaniu kontrataków niejednokrotnie ratował Bartosza Mrozka przed tarapatami.

Natomiast Antoni Kozubal od początku sezonu robił wielkie wrażenie. Z każdym kolejnym jesiennym występem zbliżał się do statuetki młodzieżowca sezonu. Grał wyjątkowo odpowiedzialnie, a najbardziej widowiskowe w jego grze było to, że niezależnie od sytuacji Kozubal od razu wiedział, co chce zrobić z piłką. Napędzał bardzo wiele akcji, kilkukrotnie asystował swoim kolegom i zastrzeżenia można było mieć wyłącznie do skuteczności pod bramką przeciwnika. Młodemu pomocnikowi kilkukrotnie zdarzyło się zmarnować świetną szansę na gola.

Wzmocnienia i jeszcze większe oczekiwania

Mimo że jesienią środek pola był wyjątkowo niezawodny, Lech Poznań skupił się w dużej mierze na wzmacnianiu tej formacji. Stjepan Loncar okazał się kompletnym niewypałem, został definitywnie skreślony, więc Lech potrzebował nowego zastępcy Radosława Murawskiego. Ostatecznie sprowadzono Gisliego Thordarsona, który w pierwszych meczach zaprezentował się bardzo obiecująco, a ma być to przede wszystkim piłkarz dający jakość w perspektywie długoterminowej.

Dodatkowym wzmocnieniem w zimowym okienku miał być Filip Jagiełło. Były piłkarz Genoi jesienią rozczarowywał, ale nikt go jeszcze definitywnie nie skreślał. Miał bardzo trudne zadanie. Zabłysnąć na tle tak dysponowanych Kozubala i Sousy nie jest łatwo, a trzeba również brać pod uwagę, że do zespołu dołączył po zakończeniu okresu przygotowawczego, a Niels Frederiksen niejednokrotnie podkreślał, że stuprocentowej dyspozycji będzie od nowych piłkarzy oczekiwał dopiero po pełnych przygotowaniach do rundy.

A Jagiełło miał przecież niezłe CV i nazwisko, więc wszyscy wierzyli, że będzie go stać na coś więcej niż tylko bezbarwne wejścia z ławki. Na wiosnę miał już być kolejnym wartościowym piłkarzem pierwszego składu, który stanie się alternatywą dla Antoniego Kozubala. Od piłkarza, który tak często meldował się z ławki rezerwowych, a nie rozegrał w nowych barwach dobrych 20 minut, oczekiwano zdecydowanie więcej.

Gorsza twarz Lecha Poznań

Wiosna miała potwierdzić to, że Lech dysponuje grupą fantastycznych pomocników, którzy doskonale funkcjonują w systemie Nielsa Frederiksena. Okazało się jednak, że 2025 przyniósł raczej tę ciemniejszą stronę funkcjonowania środka pola. Niedokładną, frustrującą i momentami przeraźliwie bezradną. W rundzie wiosennej „Kolejorz” spisuje się znacznie gorzej niż jesienią i zdecydowanie jest to wypadkowa tego, że środek pola nie potrafi zapewnić płynności i kreatywności.

Przede wszystkim w dużo gorszej formie wiosną jest Antoni Kozubal. Właśnie to w znaczący sposób odbija się na grze ofensywnej Lecha Poznań. Afonso Sousa jest momentami osamotniony w napędzaniu akcji i wychodzeniu spod pressingu, który przez rywali Lecha stosowany jest coraz częściej. Kozubal popełnia znacznie więcej błędów i nie potrafi tak efektownie nadawać akcjom dynamiki.

Gra po prostu przeciętnie – nie popełnia błędów spektakularnych, ale zbyt dużo jest u Antoniego Kozubala niedokładności, która odbiera mu większość atutów w ofensywie. Frustrować w postawie młodego piłkarza może również fatalne wykonywanie stałych fragmentów gry. Lech Poznań jest pod tym względem jedną z najgorszych drużyn w PKO BP Ekstraklasie. Centry z narożnika boiska wybijane przez pierwszego obrońcę mogą denerwować kibiców Lecha, który wiosną w wielu meczach desperacko potrzebował tlenu.

Brak alternatyw

Dobrze pokazywał się na początku Thordarson. Islandczyk potrafił momentami wejść w buty pomocnika napędzającego akcję różnymi nieszablonowymi zagraniami. Młody nabytek „Kolejorza” wypadł jednak do końca sezonu i Lech Poznań stracił opcję do rotowania w środku pola. A wygląda na to, że taka alternatywa jest Nielsowi Frederiksenowi bardzo potrzebna. Thordarson to piłkarz przede wszystkim o inklinacjach defensywnych, który może zastępować Radosława Murawskiego.

Na mecz we Wrocławiu zabraknie byłego gracza Palermo ze względu na kartki, ale dyspozycja „szóstki” „Kolejorza” również nie jest w ostatnich tygodniach najlepsza. Coraz więcej jest w meczach Murawskiego z obaw kibiców, a mniej tego, który zachwycał nas jesienią. W niektórych momentach ogranicza Lecha w ofensywie, a do tego dołożył niedokładność w interwencjach w obronie. Zwycięska bramka Jagiellonii Białystok spowodowana była jego błędami.

Trudno szukać alternatywy w osobie Filipa Jagiełły, który wiosną wciąż wygląda bardzo przeciętnie. Jest w Poznaniu już ponad pół roku, a nie rozegrał w barwach „Kolejorza” dobrych 20 minut. Szanse z ławki rezerwowych Niels Frederiksen daje mu często, a poznańscy kibice wciąż nie mieli okazji zobaczyć, jakie są właściwie jego atuty. Do wejścia w buty Afonso Sousy wychowankowi Zagłębia Lubin brakuje przebojowości. Natomiast, rozgrywając minuty na typowej dla siebie pozycji „ósemki”, Filip Jagiełło po prostu znika i rozgrywa spotkania anonimowe.

Lech traci atuty

Żaden środkowy pomocnik Lecha Poznań nie jest w tym momencie w dobrej formie. Afonso Sousa nie ma zapewnionego odpowiedniego wsparcia i jest przez piłkarzy przeciwników osaczany. Mimo że drużyna Nielsa Frederiksena potrafi radzić sobie pod często zakładanym wysokim pressingiem, to zatraciła swój największy atut. Niewiele jest już posyłanych podań wertykalnych, które rozrywały zasieki obronne przeciwnika. Wyłączony i będący w złej dyspozycji środek pola Lecha Poznań nadaje „Kolejorzowi” twarz bezradności.

Jesienią największą siłą Lecha Poznań była efektywność. „Kolejorz” bardzo łatwo wprowadzał się w tryb piłki absolutnej i niemal każdą akcję potrafił kończyć, zagrażając bramce przeciwnika. W pierwszej części sezonu Niels Frederiksen imponował tym, że pod jego batutą większość piłkarzy była w bardzo dobrej formie. Dzięki temu Lech mógł szczycić się wielością postaci w zespole wiodących. Pomysł Duńczyka na zestawianie formacji pomocników został jednak odczytany.

Źle wygląda środek pola – serce zespołu – i Lech nie potrafi sobie z tym poradzić. Trener „Kolejorza” musi więc ponownie zmierzyć się z największą bolączką ligowych potentatów – jednowymiarowością. Lech Poznań musi zacząć wykorzystywać swoją jakość i wrócić do regularnego punktowania. Po porażce z Jagiellonią Białystok margines błędu się w Wielkopolsce wyczerpał.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze