Lech – Legia: kiedyś starcie lwów, dziś raczej sytych kotów


Hit 32. kolejki PKO Ekstraklasy w przeszłości miał dużo większe znaczenie

12 maja 2024 Lech – Legia: kiedyś starcie lwów, dziś raczej sytych kotów
Dawid Szafraniak

Jeszcze nie tak dawno temu było to starcie tytanów, które decydowało o losach tytułu. Niestety obecna dyspozycja obydwu klubów znacząco obniża temperaturę. Mało tego, bardzo możliwe jest, że żaden z obydwu klubów nie znajdzie się w czołowej dwójce. A przecież długo mówiono o ich duopolu na mistrzostwo, który patrząc po wynikach ostatnich lat, został chyba ostatecznie złamany. Hitowe starcie Lech – Legia, mimo sporego ciężaru gatunkowego, nie będzie urastało do miana najważniejszego meczu Polski, jak to było kiedyś.


Udostępnij na Udostępnij na

Wszyscy pamiętamy starcie z kwietnia 2017 roku. Legia jeszcze w 87. minucie przegrywała 0:1. Jednak przy pomocy Macieja Dąbrowskiego i Kaspera Hamalainena (byłego lechity) odwróciła stan meczu na 2:1. Doskonale wiemy, co stało się rok później. Legia Warszawa przypieczętowywała swoje mistrzostwo właśnie na stadionie „Kolejorza”, co zakończyło się pamiętnym skandalem na trybunach.

Jednak Lech także może się poszczycić podobnym gatunkowo zwycięstwem nad Legią. W 2015 roku, na otwarcie grupy mistrzowskiej, w 31. kolejce „Kolejorz” wywiózł z Łazienkowskiej trzy punkty. Od tego momentu to on przejął liderowanie w tabeli, którego nie oddał już do ostatniej kolejki. Moglibyśmy jeszcze wspominać liczne finały Pucharu Polski w ostatnich latach pomiędzy obiema drużynami.

Pokazują one jedno – najważniejsze rozstrzygnięcia w polskiej piłce nożnej w ostatniej dekadzie rozstrzygały się na linii Warszawa – Poznań, pojedynku określanego derbami Polski XXI wieku.

Dziś mamy Raków, Jagiellonię oraz Pogoń, które również coraz mocniej rozpychają się łokciami przy tronie. Natomiast niegdysiejsi królowie zatracili blask i mogą biernie się przyglądać rywalizacji o koronę, która im w tym roku nie przypadnie.

Jesienią było rozczarowanie, wiosna nie jest lepsza

Obydwa kluby od lat uznawane są za najlepsze i największe piłkarskie biznesy w Polsce – najwyższe budżety, najliczniejsze rzesze kibiców, doskonałe warunki piłkarskie, największa jakość piłkarska etc. Jednak po rundzie jesiennej wyniki obu klubów nie były zadowalające – poza podium i z gigantyczną stratą do liderów PKO Ekstraklasy. Dlatego wiosną spodziewano się szturmu na czołowe lokaty.

Tymczasem Lech punktuje podobnie jak wiosną, natomiast Legia obniżyła loty. Już wiemy, że obydwa kluby nie zdobędą mistrzostwa. Co najwyżej powalczą o to, która z nich awansuje do europejskich pucharów. Ale i tego nie mogą być pewne. Rywalizacja o Europę jest niezwykle wyrównana i chrapkę na puchary mają także Pogoń, Górnik czy Raków, a miejsce tylko jedno.

Nowi trenerzy nie odmienili na razie wyników

Oba kluby, widząc, jak rozczarowujące były wyniki van den Broma w Lechu oraz Runjaicia w Legii, zdecydowały się zmienić szkoleniowców. Jednak ich następcy, Mariusz Rumak oraz Goncalo Feio, na razie nie odmienili wyników drużyny w oczekiwany sposób.

Mariusz Rumak to przypadek na odmienny artykuł. Gość siedzący od dłuższego czasu na trenerskim bezrobociu, który w swoich ostatnich klubach, mówiąc delikatnie, nie osiągał dobrych wyników, ma nagle sprawić, że Lech do końca powalczy nawet o dublet.

Efekt jest taki, że nie będzie ani pucharu, ani mistrzostwa. Styl Mariusza Rumaka nie zjednuje sobie fanów wśród poznańskich kibiców. Kiepskie wyniki zaś powodują, że rośnie frustracja na trenera, piłkarzy, którzy są bez formy, oraz na prezesa Rutkowskiego, który odpowiada za wybór trenera i złą politykę transferową.

Nowa miotła Feio nie taka skuteczna

Trochę trudniej o ocenę pracy Portugalczyka, ponieważ obecny szkoleniowiec Legii poprowadził legionistów w dopiero czterech meczach. Dodatkowo na jego obronę nie miał on w przeciwieństwie do trenera Lecha możliwości przepracowania z zespołem rundy przygotowawczej.

Jednak patrząc na to, jakie wyniki w ostatnich meczach przed zwolnieniem osiągał Kosta Runjaić, a jakie na razie osiąga Feio, to ta zmiana nie przyniosła krótkoterminowych korzyści, chyba najmocniej oczekiwanych w tym momencie przez Jacka Zielińskiego.

Lech – Legia: syndrom tłustych, sytych kotów

Kolejnym powodem słabszej dyspozycji jest poruszony ostatnio problem tłustych, sytych kotów, jak to dosadnie ujął na platformie X Kevol. Bez wątpienia Lech oraz Legia w ostatniej dekadzie stanowiły o losach polskiej piłki. W tym sezonie jednak w obydwu klubach popełniono błędy w polityce kadrowej. Zaufano starej gwardii, nowa krew okazała się zaś trucizną, która nic dobrego nie wniosła. Dlatego nadchodzący pojedynek określono starciem sytych kotów.

Lech przespał moment na zmiany

Ostatnie dwa lata dla Lecha Poznań były fantastycznym okresem, gdyż najpierw klub na stulecie istnienia zdobył mistrzostwo Polski. Natomiast rok później, choć zajął 3. miejsce w lidze, to po fantastycznych bojach zaszedł aż do ćwierćfinału Ligi Konferencji Europy, w którym w absolutnie zwariowanym dwumeczu odpadł z Fiorentiną.

W siedzibie zarządu uznano, że ta kadra jest wystarczająco mocna i zaprawiona w bojach, aby kolejny rok z rzędu powalczyć o najwyższe cele w niezmienionym kształcie, dlatego latem dokonano niewielu transferów. To był pierwszy błąd, drugi zaś był taki, że większość z nich była kompletnymi nieporozumieniami. Elias Andersson, Dino Hotić czy ten nieszczęsny Gholizadeh – nikt w Poznaniu nie wie, po co oni tu trafili.

Okazja do naprawy tego stanu rzeczy była zimą. Lecz zarząd znów wstrzymał się z takimi ruchami. Decydenci nie dostrzegli tego, że większość zawodników podstawowego składu jest wyraźnie pod formą i brakuje zmienników, którzy mogliby ponaciskać na starą gwardię.

Dlatego w środku pola dalej oglądamy Radosława Murawskiego, który jest cieniem szefa środka pola, jakim niegdyś był. Nie tylko on zresztą. Ba Loua, Czerwiński, Kalström itd. – lista graczy bez formy jest długa.

Legia ma za sobą słabe okienka transferowe

Legia latem była aktywniejsza od Lecha, ale tylko ciut skuteczniejsza, ponieważ kilka jej ruchów okazało się wtopami – Marco Burch, Gil Dias. Reszta, choć prezentuje się lepiej, to jednak nie określimy ich majstersztykami dyrektora sportowego. Co gorsza, Jacek Zieliński zanotował również koszmarne okienko zimowe. Mamy niewypał w postaci Morishity. Ale najgorsze było to, że gdy sprzedał za sporą sumkę Bartosza Slisza i Ernesta Muciego, to w ich miejsce ściągnął jednego Qendrima Zybę(!). To tak, jakbyście wysokiej klasy Audi wymienili na Fiata 126p. 

Wąska kadra, a w Warszawie kontuzje, groźba licznych zawieszeń

Kolejnym problemem „Wojskowych” są kontuzje. Z tego powodu nie ma w składzie Rafała Augustyniaka, Marco Burcha, Patryka Kuna, który nabawił się urazu po ostatnim meczu z Radomiakiem, oraz Blaza Kramera. Tomas Pekhart już od jakiegoś czasu gra z urazem uda.

Kartki też stanowią duży kłopot. Zagrożeni kartkami są: Josue (11), Artur Jędrzejczyk, Steve Kapuadi, Juergen Elitim, Radovan Pankov (wszyscy po 7) i Paweł Wszołek (3). Sytuacja kapitana Legii jest najgorsza. Jedna głupia odzywka, jedno agresywne zachowanie, co u Portugalczyka zdarza się często, i do końca sezonu sobie nie pogra.

Sam trener Feio po meczu z Radomiakiem przyznawał, że wpuszczał wychowanków takich jak Wojciech Urbański czy Jan Ziółkowski tylko po to, by niektórzy uniknęli zawieszenia na mecz z Lechem. Wąska kadra wychodzi na jaw.

Dawne to były czasy, gdy ani Lech, ani Legia nie były w top 2 kraju

Ostatni raz tak źle obydwa kluby prezentowały się w sezonach 2010/2011 i 2011/2012. W tamtym sezonach zarówno Legia, jak i Lech nie okupowały pierwszych dwóch lokat. A kiedy było tak, że oba kluby nie znalazły się nawet na podium? To miało miejsce w roku 2003, czyli w erze dominacji Wisły Kraków Bogusława Cupiała. Wymowne.

Lech – Legia: zobaczymy hit czy jednak kit?

Pojedynek Lech – Legia wciąż jest hitem jak na warunki polskiej piłki nożnej. Mało tego, stawka wciąż będzie wysoka, bo oba zespoły walczą o awans do europejskich pucharów. Tylko ich nadchodząca rywalizacja będzie raczej pojedynkiem zranionych ambicjonalnie lwów ze swoimi problemami. Niektórzy poszli jeszcze dalej i określili ich pojedynek mianem starcia sytych kotów.

A ponieważ lwy należą do rodziny kotowatych, to przekonamy się w niedzielę, czy obydwaj giganci polskiego futbolu zaryczą jak prawdziwe lwy, czy raczej zamruczą jak nasycone kociska.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze