Kto by się spodziewał? O największych zaskoczeniach w PKO BP Ekstraklasie


Bierzemy pod lupę zawodników, o których mało kto powiedziałby, że mogą rozegrać świetny sezon

25 maja 2022 Kto by się spodziewał? O największych zaskoczeniach w PKO BP Ekstraklasie
Łukasz Sobala / PressFocus

Ekstraklasa zakończona. Wszystko jest rozstrzygnięte – znamy pucharowiczów, spadkowiczów oraz zdobywców nagród indywidualnych. Za nami bardzo ciekawy sezon, w trakcie którego wielu zawodników zaskoczyło nas swoją dobrą formą. Postanowiliśmy wybrać najjaskrawsze przykłady spośród nich.


Udostępnij na Udostępnij na

Dziś chcielibyśmy poświęcić trochę czasu tym graczom, o których nikt przed sezonem nie powiedziałby, że mogą odegrać kluczowe role. O których mało kto pomyślałby, że ekstraklasa może mieć z nich jakiś większy pożytek. Tymczasem oni byli liderami swoich drużyn i mają za sobą jedne z najlepszych rozgrywek w karierze. Nie przedłużając jednak, przejdźmy już do bohaterów naszego tekstu.

Joao Amaral

Trudno o lepszy przykład. Przed sezonem wydawało się, że Portugalczyk jest już skreślony w Polsce. Ale zacznijmy od początku przygody pomocnika w Polsce. Debiutancki sezon 2018/2019  Portugalczyk miał bardzo dobry. W 25 meczach zdobył osiem goli i zaliczył trzy asysty. Później jednak na ławkę trenerską „Kolejorza” przyszedł Dariusz Żuraw i zaczął powoli rezygnować z Amarala. Portugalczyk zdecydował się na wypożyczenie. Wiosnę sezonu 2019/2020 spędził w Pacos de Ferreira.

Latem 2020 roku pojawił się jednak pewien zgrzyt. Amaral w wywiadzie dla portugalskiej gazety ujawnił, że powodem odejścia na wypożyczenie był brak zaufania ze strony Dariusza Żurawia. Tymczasem pół roku wcześniej mówił, że jest to spowodowane sprawami osobistymi. Dariusz Żuraw w dość ostrych słowach skomentował zachowanie Portugalczyka. W „Kolejorzu” postanowiono, że najlepszym wyjściem będzie ponowne wypożyczenie do Pacosu na sezon 2020/2021. Powiedzmy sobie szczerze: czy ktoś o zdrowych zmysłach mógł pomyśleć, że w następnych rozgrywkach Amaral poprowadzi Lecha do mistrzostwa?

Odpowiedź jest prosta i  brzmi „nie”. Los jednak lubi płatać figle. W Lechu zmienił się trener — Dariusza Żurawia zastąpił Maciej Skorża. W okresie przygotowawczym Amaral prezentował się na tyle dobrze, że szkoleniowiec postanowił dać mu szansę w nowo budowanej przez siebie drużynie. Co ważne, zmienił też jego pozycję. W poprzednich sezonach przy Bułgarskiej Portugalczyk był ustawiany jako skrzydłowy. Trener Skorża odsunął od pierwszej jedenastki Daniego Ramireza i umiejscowił Joao Amarala tuż za plecami napastnika.

Jak to wypaliło? Powiedzieć, że dobrze, to jak nie powiedzieć nic. Runda jesienna była wprost fenomenalna w wykonaniu Portugalczyka. W 19 kolejkach zdobył osiem goli i miał pięć asyst. Przede wszystkim jednak zachwycała sama gra Amarala. Był głównym kreatorem poczynań ofensywnych „Kolejorza”. Grał niesamowicie energicznie i wnosił dużo ożywienia do gry zespołu. Poza tym jak już wspomnieliśmy, gwarantował konkretne liczby. Rundę wiosenną rozpoczął swoim chyba najlepszym indywidualnym występem w sezonie. Przeciwko Cracovii zdobył dwa gole i zaliczył asystę. Wydawało się, że może być jeszcze lepiej, ale później zdarzyła mu się zadyszka. Sam Amaral tłumaczył później w wywiadzie dla Weszlo.com, że był to okres, kiedy zmagał się z problemami zdrowotnymi, a mimo to grał.

Na szczęście dla fanów „Kolejorza” w decydujących kolejkach ponownie mogli oglądać tego Portugalczyka, co na jesieni. I kto wie — być może to zadecydowało o zdobyciu mistrzostwa? W końcu nie wiadomo, jak potoczyłyby się starcia ze Stalą i Wartą, gdyby nie wyrównujące trafienia Amarala.

Sukcesem klubu jest to, że Amaral chce zostać w Poznaniu. Sam przyznał, że czuje się tam świetnie i nie zamierza odchodzić. To świetna informacja w perspektywie gry w europejskich pucharach. Mamy nadzieję, że tam Amaral będzie zaskakiwał kibiców już nie tylko polskich, lecz także z całego Starego Kontynentu. Bo ekstraklasa rzadko ma okazję mieć w swoich szeregach zawodnika o takich umiejętnościach.

Łukasz Sekulski

Łukasz Sekulski do sezonu 2021/2022? 16 goli i 1o asyst we wszystkich sezonach w ekstraklasie. Łukasz Sekulski w sezonie 2021/2022? 13 bramek i 3 asysty. W 28 meczach napastnik niemalże podwoił liczbę bramek, na którą pracował przez kilka sezonów spędzonych w ekstraklasie. Sezon zakończył na 6. miejscu w klasyfikacji strzelców. To dość dobre osiągnięcie jak na kogoś, kto do tej pory w ekstraklasie ani razu nie zdobył więcej niż pięć bramek, prawda?

Mateusz Ludwiczak / Wisła Płock S.A.

Mało kto pamięta, że to nie pierwsza przygoda Łukasza Sekulskiego wśród „Nafciarzy”. W końcu to w Wiśle wchodził do seniorskiej piłki. Jednak wtedy nie można było się spodziewać, że wyrośnie na dobrego napastnika. W 56 meczach na poziomie 1. ligi zdobył jedynie dwie bramki. Jedynym dobrym sezonem był ten, kiedy Wisła Płock na rok spadła do 2. ligi. Wtedy to Sekulski zdobył 10 bramek. Po odejściu z Płocka napastnik trafił na poziom 2. ligi do Stali Stalowa Wola. I tam rozbłysnął. Zdobył 30 bramek. Wypromował się do Korony Kielce. Przez kilka sezonów zwiedził sporo klubów — grał we wspomnianej Koronie, Jagiellonii Białystok, Piaście Gliwice, rosyjskim Khabarovsku oraz ŁKS-ie Łódź. Wszędzie jednak brakowało jakiegoś błysku. Można było wręcz pomyśleć, że ekstraklasa to zbyt wysokie progi, aby Sekulski mógł błyszczeć na takim poziomie.

Przed sezonem jednak dość nieoczekiwanie napastnik dostał kolejną szansę w ekstraklasie. Wisła Płock potrzebował napastnika i zdecydowano się na Sekulskiego, który miał za sobą względnie udany epizod w ŁKS-ie Łódź. I okazało się, że był to strzał w dziesiątkę. Już jesień w wykonaniu Polaka była dobra – strzelił kilka bramek i stał się ważnym punktem drużyny. Jednak wiosną napastnik jeszcze się poprawił. To głównie dzięki niemu Wisła zakończyła sezon na 6. miejscu w tabeli. W kilku spotkaniach – między innymi z Pogonią Szczecin i Górnikiem Zabrze – to dzięki niemu drużyna zabierała z boiska trzy punkty. A wielu pewnie myślało, że Łukasz Sekulski już nigdy nie zagra w Ekstraklasie. Tymczasem on wrócił i po świetnym sezonie na pewno ma chrapkę na więcej.

Filip Majchrowicz

Chłopak wzięty właściwie znikąd. Przypomnijmy. Sezon 2019/2020? Trzy występy w 2. lidze. Sezon 2020/2021? Pięć rozegranych spotkań w 3. lidze. Doświadczenie w seniorskiej piłce prawie zerowe. I Filip Majchrowicz w ogóle nie miał być jedynką w bramce w zakończonym sezonie. Na to miejsce szykowany był Mateusz Kochalski, który był gwiazdą beniaminka na zapleczu ekstraklasy. Jednak Legia przerwała jego wypożyczenie, kiedy kontuzjowany został Cezary Miszta. Nie mógł wystąpić w pierwszym meczu i Dariusz Banasik musiał postawić na Majchrowicza. Nieszczęście jednych szansą dla drugich? Można tak powiedzieć, bo kiedy Kochalski wrócił do Radomia, to już Majchrowicza ze składu nie wygryzł.

Jacek Pietrasik

Już po debiucie z Lechem młody golkiper był bardzo chwalony. Zachował czyste konto i zaliczył kilka decydujących interwencji. Wraz z kolejnymi meczami Majchrowicz czuł się coraz pewniej między słupkami. Nieprzypadkowo też jego najlepszy okres zbiegł się z najlepszym czasem Radomiaka. W listopadzie Polak zgarnął statuetkę młodzieżowca miesiąca, bo też nie puścił w tym miesiącu żadnego gola. Wysoką formę utrzymywał aż do końca rundy. W grudniu chociażby wraz z drużyną zatrzymał Legię przy Łazienkowskiej. I to właśnie w listopadzie i grudniu Radomiak punktował najlepiej.

Runda wiosenna była nieco słabsza w wykonaniu Majchrowicza, jednak pamiętajmy, że cała obrona Radomiaka po przerwie zimowej obniżyła loty, i to na pewno nie pomogło Polakowi. Zimą golkiper wydawał się kandydatem do transferu zagranicznego. Teraz słychać mniej pogłosek na ten temat, pewnie ze względu na nieudaną rundę zespołu i nieudolność władz. Jednak sam Majchrowicz może być bardzo zadowolony ze swojej postawy – tylko 39 goli straconych i 9 zachowanych czystych kont to naprawdę dobry wynik w debiutanckim sezonie, w którym miał być tylko zmiennikiem Kochalskiego, a ostatecznie zagrał w 33 spotkaniach. Poziom, jaki prezentuje ekstraklasa, nie jest dla niego za wysoki i na pewno może być solidnym ligowcem z potencjałem na transfer zagraniczny.

Luka Zahović

Słoweniec to zawodnik o całkiem innej historii niż wymienieni wcześniej. Amaral, Sekulski i Majchrowicz byli piłkarzami, od których nikt po prostu wiele nie oczekiwał. Z Zahoviciem było całkiem inaczej. Pamiętajmy, że napastnik przychodził do Pogoni jako dwukrotny król strzelców ligi słoweńskiej. Oczekiwano, że godnie wypełni lukę na szpicy powstałą po odejściu Adama Buksy. Zahović miał po prostu potencjał, żeby stać się jedną z gwiazd ligi takiego pokroju jak nasza ekstraklasa.

Od początku jednak Słoweńcowi w naszych rozgrywkach nie szło. Pierwszy sezon był całkowicie do zapomnienia. Dwa gole i trzy asysty to wynik beznadziejny jak na zawodnika, z którym wiązano tak duże nadzieje. Sprawdzała się teoria, że ekstraklasa może być trudną i wymagającą ligą dla nowych zawodników. Początek nowego sezonu też był słaby w wykonaniu Słoweńca. W pucharowych starciach z Osijekiem napastnik odbijał się od obrońców przeciwnika i nic nie wnosił do gry ofensywnej „Portowców”. Wtedy wydawało się, że transfer Zahovicia już można określać jako niewypał.

Cierpliwość w sporcie jednak popłaca. Szczególnie w przypadku napastnika, który gdy odzyska formę, może strzelać jak na zawołanie. Przez pierwszych 11 kolejek Słoweniec zdobył jedną bramkę. W 12. zaś strzelił gola Jagiellonii, dołożył do tego dwie asysty i maszyna ruszyła. Od tego momentu Zahović gra, jakby narodził się na nowo dla drużyny. Jest jednym z najważniejszych elementów ofensywnych zespołu. Na koniec sezonu na liczniku ma 11 bramek i 5 asyst, a chyba najlepszy mecz zaliczył przed miesiącem przy Łazienkowskiej, kiedy to miał udział przy każdym golu „Portowców” i poprowadził Pogoń do zwycięstwa 3:1.

Przy Zahoviciu pozostaje jednak pewna nutka wątpliwości. Owszem, ostatnie pół roku było świetne w jego wykonaniu, ale czy przełoży się to na dobrą formę w przyszłym sezonie? Zobaczymy. Z korzyścią dla Pogoni byłoby, gdyby Zahović grał tak jak w ostatnim czasie, a nie tak jak w pierwszym sezonie w Polsce. Przykład Słoweńca pokazuje, że ekstraklasa to trudna liga, ale z biegiem czasu można się jej nauczyć i dostosować do jej warunków.

Krzysztof Kubica

Jeśli przed sezonem mielibyśmy wymieniać młodzieżowców, którzy będą kluczowymi postaciami swoich zespołów, to powiedzielibyśmy: Jakub Kamiński, Kacper Kozłowski czy Mateusz Praszelik. Raczej mało kto pomyślałby o Krzysztofie Kubicy. Tymczasem, kiedy popatrzymy na statystyki na koniec sezonu, to w klasyfikacji strzelców wśród młodzieżowców to właśnie Kubica ex aequo z Jakubem Kamińskim jest na czele. Pamiętajmy jednak, że zawodnik Górnika to środkowy pomocnik, więc w przeciwieństwie do skrzydłowego Lecha nie oczekiwano od niego takiej bramkostrzelności.

Tomasz Kudala / PressFocus

Co sprawiło, że Ślązak tak dobrze poradził sobie w minionym sezonie? Prawdopodobnie zebrane doświadczenie i wpasowanie w taktykę Jana Urbana. Kubica debiutował w ekstraklasie w poprzednim sezonie. I przez 21 meczów nie strzelił gola ani nie zaliczył asysty. Pokazuje to, że Kubica potrzebował ogrania i zebrania trochę doświadczenia, aby móc prezentować pełnię swoich umiejętności. Dodatkowo Kubica świetnie współpracował w duecie środkowych pomocników z Mannehem. Jan Urban świetnie wkomponował go do drużyny i dzięki temu przyszły takie efekty.

Dość niespodziewanie okazało się, że Krzysztof Kubica może być jednym z większych młodych talentów w kraju. Ekstraklasa dawno nie miała tak bramkostrzelnego młodego środkowego pomocnika. Być może niebawem Polaka czeka zagraniczny transfer. Cieszy to, że mamy w Polsce kolejnego zawodnika, który w przyszłości może grać nawet w reprezentacji.

Każdy sezon ekstraklasy przynosi nam wiele niespodzianek. Co roku jakiś zawodnik, o którym nikt nie myśli zbyt poważnie, nagle wyskakuje z wielką formą. I w minionych rozgrywkach też tak było. I wiemy też, że w kolejnym sezonie też tak będzie. Teraz ekstraklasa żegna się z nami na dwa miesiące, a potem znów będziemy wypatrywać zawodników, którzy będą nas zaskakiwać swoją formą.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze