Krajobraz postpandemiczny w Polsce oczami klubowych fizjoterapeutów


Przed wznowieniem rozgrywek piłkarskich eksperci drżeli na myśl o tym, co czeka piłkarzy. Postanowiliśmy te obawy zweryfikować w rozmowie z kilkoma fizjoterapeutami

10 lipca 2020 Krajobraz postpandemiczny w Polsce oczami klubowych fizjoterapeutów

Masowe urazy, ponadprzeciętna eksploatacja piłkarzy i zabójcza intensywność meczów – te słowa pojawiały się na ustach tych, którzy na realia postpandemiczne przygotowali szereg czarnych scenariuszy. Zakładały one, że profesjonalni piłkarze ucierpią bardziej niż zwykle, ponieważ tak długa rozłąka z normalnymi treningami i jednostkami meczowymi nie może przejść niezauważenie. Dzisiaj wydaje się, że krajobraz po burzy zwanej koronawirusem nie uległ takiemu spustoszeniu, jak można było się spodziewać. Ale czy na pewno? Sprawdziliśmy, co sądzą o tym ludzie najlepiej poinformowani w tej dziedzinie, czyli fizjoterapeuci.


Udostępnij na Udostępnij na

Zdradzimy od razu: głosy są podzielone. Wśród naszych rozmówców znaleźli się przede wszystkim najlepsi specjaliści z zaplecza ekstraklasy (jak np. Marek Ociepka), ale również z 2. ligi. Głębszy przekrój w odniesieniu do kilku (dokładnie pięciu) klubów pozwala stwierdzić, że mamy do czynienia z papierkiem lakmusowym. Temat jest rozległy, dlatego wśród poruszanych kwestii oprócz intensywności meczowej czy urazów znalazły się np. specyfika nadchodzącego okresu przygotowawczego i wyjątkowe znaczenie sparingów.

„Po powrocie do rozgrywek piłkarze zaczęli mocno narzekać na bóle mięśni”

Na początku rozmów nie mogło obyć się bez pytania o ogólne spostrzeżenia po wznowieniu rozgrywek. Te, jak się okazało, na ogół wypadają pozytywnie, choć pojawiają się również wnioski z drugiej strony medalu. Jeden z naszych rozmówców celnie opisuje sytuację, tłumacząc, że nawet najlepsze treningi indywidualne nie mogły zagwarantować piłkarzom tego, co zajęcia grupowe z piłką. A co za tym idzie – konsekwencje są zauważalne gołym okiem. Wielu zawodników odczuwa bowiem dyskomfort, któremu – wydaje się – winna jest dwumiesięczna przerwa pandemiczna.

– Po powrocie do rozgrywek i normalnych treningów piłkarze zaczęli mocno narzekać na bóle mięśni w obrębie przywodzicieli oraz na stawy kolanowe i biodrowe. Takie problemy wynikają ze zmęczenia i specyfiki treningów, których brakowało w czasie przerwy spowodowanej pandemią. Piłkarze trenowali tylko indywidualnie, a w momencie, gdy wrócili do zajęć, w kontakcie z piłką, największe przeciążenia pojawiały się w wymienionych przeze mnie partiach ciałach. Część zawodników skarżyła się również na ból w mięśniach kulszowo-goleniowych. Wynikało to przede wszystkim z braku boiskowej intensywności w ciągu dwóch miesięcy.

Gdybyśmy dokładnie przeanalizowali stawy biodrowe czy kolanowe połowy składu piłkarzy po powrocie do normalnych zajęć treningowych, okazałoby się, że każdy z nich ma jakieś przeciążenia z powodu braku treningów typowo piłkarskich. Jak mówi stare porzekadło, grasz tak, jak trenujesz. Więc jeśli zabrakło zajęć zespołowych, a były tylko indywidualne, pewnych rzeczy nie dało się po prostu nadrobić. Nawet gdybyśmy pracowali bardzo dobrze w elemencie siłowym czy funkcjonalnym, zajęcia z piłką przy nodze są nie do zastąpienia – opowiada Krzysztof Wdowik, fizjoterapeuta Zagłębia Sosnowiec.

Ciekawym elementem dyskusji na temat powrotu piłkarzy do rozgrywek były sparingi. A właściwie ich brak, który mniej obeznany kibic piłki nożnej raczej traktuje z przymrużeniem oka. To jednak błąd, ponieważ przed osiągnięciem największych obrotów w formie fizycznej spotkania kontrolne są kluczowym aspektem w przygotowaniu drużyny. Nieprzypadkowo większość klubów na poziomie profesjonalnym rozgrywa ich w okresie letnim bardzo wiele. Pominięcie tego szczebelka to jak założenie butów bez zawiązania sznurówek. Łatwo w takiej sytuacji o wypadek, dopóki w trakcie spaceru tych butów nie zawiążemy.

– Jeżeli jakiś zawodnik wraca po kontuzji, wiadomo, że ma plan treningowy, która na samym końcu zakłada, że sztab medyczny dopuszcza go do gry. Wtedy następuje decyzja, w jakiej formie ten powrót ma nastąpić. To może być wewnętrzna gra kontrolna, ale wiadomo, że w jej trakcie piłkarz może sobie pozwolić na odstawienie nogi. Generalnie kontroluje własne ciało. Natomiast kiedy przechodzimy już do gier kontrolnych z obcymi przeciwnikami, czyli sparingami, tutaj zawodnik już raczej nie odpuszcza. Wtedy dopiero wiadomo, na co go tak naprawdę stać po długiej przerwie od gry.

Kluczowym aspektem jest nieznajomość przeciwnika, a co za tym idzie – nieprzewidywalność. Bo kiedy gra się przeciwko kolegom z drużyny, można powiedzieć, że ich sposób poruszania się czy zagrania na boisku zna się jak własną żonę. Poza tym głowa piłkarza inaczej pracuje, ponieważ na sparingach już się nie kalkuluje. Ich brak był zatem bardzo ważną kwestią, bo nie pozwolił trenerom na sprawdzenie, w jakim rytmie fizycznym, tym bardziej optymalnym, czyli meczowym, są piłkarze. To było duże utrudnienie nie tylko dla naszego klubu, ale wydaje mi się, że dla innych również – wyjaśnia Krzysztof Wdowik.

Jakub Gruca / FokusMedia.com.pl

„Powrót do grania po pandemii wbrew pozorom nie był taki tragiczny”

Nieco inne zdanie ma kolega po fachu Krzysztofa Wdowika z przeciwnego obozu, jakim jest Radomiak Radom. Tam argumentem wysuwanym na piedestał jest długość ławki rezerwowych. Posiadasz takową? Nie masz czego się obawiać. Przerwa od rozgrywek ligowych była poważnym wytrąceniem z równowagi, fakt, ale nie na tyle, żeby poważnie bać się o zdrowie piłkarzy, skoro na miejscu zużytego trybiku mogą pojawić się dwa kolejne. Oczywiście niepokój w głosie odnośnie do wzmożonej intensywności meczowej dało się wyczuć, ale w ekipie walczącej o awans do ekstraklasy raczej nie biją na alarm.

– W Radomiaku generalnie poważniejszych kontuzji nie mieliśmy. Były jedynie pojedyncze naciągnięcia mięśni. Powrót do grania po pandemii wbrew pozorom nie był taki tragiczny w skutkach. To świadczy o tym, że zawodnicy dobrze przepracowali okres dwóch miesięcy bez normalnych treningów. I że w sposób rzetelny dbali o siebie mimo wiadomych trudności. Znając swoich zawodników, o sam powrót do treningów się nie bałem. Obawiałem się jedynie o intensywność meczową w późniejszym okresie, czyli grania np. trzy razy w tygodniu.

Jeśli chodzi o przeciążenia w stawach biodrowych czy mięśniach przywodzicieli, są one uzależnione przede wszystkim od długości ławki. Jeżeli jest ona długa i trener może rotować piłkarzami w sprawny sposób, myślę, że u większości piłkarzy nie odnotujemy nienaturalnych przeciążeń. To wynika z normalnego trybu meczowego. Natomiast tam, gdzie ławka rezerwowych jest krótka, zapewne okazałoby się, że istnieje dość duży problem – twierdzi Łukasz Jarosz, fizjoterapeuta Radomiaka Radom.

Kacper Pacocha

„Stwierdzenie, że piłkarze są eksploatowani do granic, to przesada”

Ciekawe spostrzeżenia w kwestii powrotu do normalnej intensywności treningowej dodaje człowiek, który musi pracować w nieco innych realiach. Realiach jeszcze niedawno trzecioligowych, bo mowa o zespole rezerw Śląska Wrocław, który znalazł się w dość niecodziennym położeniu. W trakcie przerwy pandemicznej wszelkie zajęcia indywidualne odbywały się z myślą o dokończeniu rozgrywek 3. ligi, a po wieści o awansie trenerzy musieli już przestawić myślenie na poziom drugoligowy. Co z tego wyszło? Nasz rozmówca z Wrocławia raczej stoi naprzeciw pesymistycznym nastrojom.

– Nasi zawodnicy w trakcie okresu izolacji mieli przygotowane przez sztab rozpiski treningowe, które swoimi parametrami przypominały bodźce podobne do tych, którymi zawodnicy są traktowani w poszczególnym dniu danego mikrocyklu (np. w sobotę trening był mocniejszy, przypominający dzień meczowy). Dlatego też gdy wrócili do pełnowartościowych treningów po okresie izolacji, stawy, mięśnie czy więzadła były utrzymane na poziomie, który zmniejszał ryzyko kontuzji.

W naszym zespole przygotowania przybrały spokojniejszy tryb pracy, a co za tym idzie – udało nam się uniknąć poważnych kontuzji. Jak wiemy, naszą ligę zakończono i dodatkowo mieliśmy możliwość rozegrania kilku sparingów, w których zagrała dosyć spora liczba zawodników. Dzięki temu te przygotowania nie trwały trzy tygodnie, a obciążenia dla zawodników mogły być stopniowo zwiększane. W trakcie tego okresu mieliśmy dwie kontuzje, które wynikały z bezpośredniego kontaktu z przeciwnikiem, więc nie możemy mówić tutaj o kontuzjach spowodowanych nagłym zwiększeniem obciążenia – mówi Patryk Polaczek, fizjoterapeuta Śląska Wrocław II.

Krystyna Pączkowska

Patryk Polaczek posuwa się nawet do stwierdzenia, że piłkarze wcale nie są dzisiaj tak eksploatowani, jak może się wydawać. Zwraca przy tym uwagę na fakt, że w profesjonalnym futbolu już od dawna stosuje się duże obciążenia, a piłkarze zmuszeni są do gry co trzy dni. Tutaj pozostaje mieć wątpliwość do słów tego rodzaju, ponieważ jak wiemy, polski futbol jedynie patrzy na plecy europejskich gigantów. Zwłaszcza gdy mowa o grze w systemie weekend – środek tygodnia – weekend.

– Moim zdaniem stwierdzenie, że piłkarze są eksploatowani do granic możliwości, jest przesadne. Trzeba przypomnieć, że zawodnicy nie siedzieli w domach, a ich zadaniem było realizować indywidualne rozpiski. Najlepsze ligi świata już od dawna grają co trzy, cztery dni i nie było problemu ze zbyt dużą liczbą kontuzji, więc i w tym przypadku wydaje mi się, że trenerzy odpowiedzialni za dobór obciążeń treningowych sobie z tym poradzą. Dodatkowo coraz lepiej zaczyna w Polsce funkcjonować podejście do fizjoterapii w sporcie. Kluby zaczynają poprawiać infrastrukturę związaną z szeroko pojętą odnową biologiczną. Również sprzęt do tego służący też jest coraz lepszy. Jestem optymistą w tym temacie – dodaje Patryk Polaczek.

„Piłkarze 1. ligi czy 2. ligi nie są do takiej intensywności przystosowani”

Kolejnym poruszanym zagadnieniem była wzmożona intensywność meczów. W końcu czas, które został stracony w wyniku pojawienia się pandemii, nie mógł zostać w 100% odtworzony na nowych warunkach. Dlatego też kluby na profesjonalnym poziomie piłkarskim zmuszone były do adaptacji w myśl zasady pt. „Jak najwięcej w jak najszybszym czasie”. Co ważne, dla niektórych adaptacji o tyle trudnej, że nigdy wcześniej niespotykanej. Jeden z naszych rozmówców podjął ten temat w odniesieniu do 2. ligi. Patrząc na to, co tam się dzieje, słusznie. Warto tutaj przypomnieć niedawne starcie Górnika Polkowice z Widzewem, w którym z powodu urazów mięśniowych z grą pożegnało się aż czterech piłkarzy.

– Intensywność meczowa po przerwie spowodowanej pandemią jest na tyle duża, że trzeba powiedzieć wprost: piłkarze 1. ligi czy 2. ligi nie są do niej przystosowani. Z drugiej strony patrząc, nie bawimy się, tylko gramy w profesjonalny futbol. Mówimy o zawodowcach i ludziach, którzy muszą wykonywać szereg indywidualnych zadań. Czasami z większą intensywnością, niż zakładamy. Tak jak w każdym zawodzie – pan jako dziennikarz może mieć czasami trudniejsze dni i tak samo ja, jako fizjoterapeuta, muszę być gotowy na taki okres w roku, kiedy pracuję kilka razy ciężej – uważa Łukasz Jarosz, fizjoterapeuta Radomiaka Radom.

www.arka.gdynia.pl

Ten sam fizjoterapeuta dodaje również, że niezwykle istotną rolę odgrywa obecnie współpraca między trenerami a ludźmi, którzy na co dzień w gabinetach lekarskich wsłuchują się w głosy szeregu piłkarzy. Przede wszystkim z myślą o tym, aby przyszłość nie przyniosła masowego wysypu kontuzji. W końcu najbliższy miesiąc jawi się być może jako największe wyzwanie dla sztabów trenerskich od lat. Szczególnie dla trenerów odpowiedzialnych za przygotowanie motoryczne i rzecz jasna fizjoterapeutów. Ale o tym później, ponieważ kolejny z naszych rozmówców ma kompletnie odmienne zdanie od pozostałych, stawiając sprawę jasno i bardzo zdecydowanie.

– Zawodnicy dobrze się prowadzą, mają dużo świadomości, a my jako fizjoterapeuci i masażyści dbamy o ich regenerację. Nie mamy w zespole kontuzji spowodowanych przeciążeniem, a jedyne urazy wynikają z kontaktu z przeciwnikiem podczas meczu. Codziennie rozmawiamy o sprawności i gotowości zawodników, robimy cyklicznie szereg badań krwi i nie widzę potrzeby zmniejszania obciążeń. Piłkarze nie siedzieli w domach, tylko solidnie trenowali według ułożonego planu przez sztab szkoleniowy, więc ich przygotowanie fizyczne jest dobre, co pokazują nasze mecze, w których gramy z dużą intensywnością. Wymagania dzisiejszej piłki nożnej są takie, że piłkarze muszą pracować do granic możliwości i ciągle tę granicę przesuwać – ucina wszelkie dyskusje Marek Ociepka, fizjoterapeuta Podbeskidzia Bielsko-Biała.

„Boję się o obciążenia. Możemy być zaniepokojeni dalszą przyszłością”

Marek Ociepka z jednej, Krzysztof Wdowik z drugiej. Istnieje spore prawdopodobieństwo, że gdyby obaj panowie spotkali się na rozmowę przy kawie, różnica zdań doprowadziłaby do niezwykle zażartej dyskusji po dwóch stronach barykady. Choćby dlatego, że fizjoterapeuta Zagłębia Sosnowiec z niepokojem patrzy (przeciwnie do pana Ociepki) na tzw. angielski maraton, z jakim mierzą się piłkarze 1. ligi. Podnosząc argument, że nawet dobry poziom regeneracji w takim natłoku meczów nie gwarantuje tego, czego chciałby chyba każdy człowiek w tym zawodzie – niemal pustej sali w gabinecie.

– Cały czas trzymamy rękę na pulsie. Staramy się kontrolować to, co się dzieje z ciałami piłkarzy, ale przy takim zagęszczeniu meczów, jakie obecnie mamy, i przy tak krótkim okresie przygotowawczym przed dwumiesięcznym angielskim maratonem naprawdę boję się o te obciążenia. One są bardzo duże, a przecież trzeba przypomnieć, że nie graliśmy żadnych sparingów. Staramy się oczywiście pomagać piłkarzom w ich regeneracji i adaptacji do nowego natężenia wysiłku, ale nie jesteśmy w stanie przewidzieć, czy kontuzje nie zaczną się u nas w większej mierze pojawiać.

Nawet w najlepszych ligach na świecie dało się zauważyć, że po tak długiej przerwie nie da się uniknąć urazów. A mówimy przecież o topowych fachowcach i wzorach do naśladowania, którzy na co dzień czerpią ze świetnych źródeł wiedzy. To wynika z tego, czego się wspólnie obawialiśmy. Taki rozbrat z piłką spowodował, że w szybszym niż zwykle tempie ciało piłkarza musiało przystosować się do nałożonych obciążeń. Przerwy liczonej w tylu miesiącach jeszcze w profesjonalnej piłce nożnej nie mieliśmy, więc to było i będzie coś nowego – twierdzi Krzysztof Wdowik, fizjoterapeuta Zagłębia Sosnowiec.

Norbert Barczyk / PressFocus

Krzysztof Wdowik dodaje również, że obecna intensywność rozgrywek będzie miała niebagatelny wpływ na następne miesiące, a w szczególności ekspresowy okres przygotowawczy. Argumenty za tym, żeby się niepokoić, stoją na wyciągnięcie ręki, a liczba mikrourazów może doprowadzić do momentu, gdy niemała grupa zawodników stanie się ofiarą pewnego rodzaju kumulacji. Słowem: nasz rozmówca nie maluje najbliższej przyszłości w kolorowych barwach. Szczególnie tej przyszłości, która wiąże się z przygotowaniami do sezonu 2020/2021.

– Jeżeli chodzi o duże zagęszczenie meczów, a mówimy o najwyższych profesjonalnych poziomach, w których spojrzymy sobie na wskaźniki choćby kilometrów przebiegniętych przez piłkarzy, to liczby wynoszą wielokrotnie po kilkanaście kilometrów na zawodnika. Jeśli sobie pomnożymy, że dany piłkarz gra w ciągu dziewięciu dni trzy mecze, to wychodzi nam ponad 30 km, a czasami nawet bliżej 40 km. Prawdziwy maraton. Wiemy, z czym wiąże się taki bieg. Po nim trzeba porządnie się zregenerować, a nie zawsze piłkarz ma taką możliwość, bo może nadejść kolejny tydzień i znów gra co trzy dni.

Jeśli spojrzymy na nasze rozgrywki, gdzie po tak długiej przerwie i ekspresowych przygotowaniach musimy grać co trzy dni, możemy być zaniepokojeni dalszą przyszłością. Chodzi o początek przyszłego sezonu. To wszystko, co się teraz nie wydarzy, tzn. jeśli ktoś ustrzeże się kontuzji na finiszu sezonu 2019/2020, może wydarzyć się później. Bardzo możliwe, że niestety po tak krótkim przyszłym okresie przygotowań do nowego sezonu wysyp wszelakich kontuzji będzie zdecydowanie większy. Ugrupowanie się tych małych urazów właśnie do tego doprowadza – dodaje Krzysztof Wdowik.

„Albo podchodzimy do nowych realiów profesjonalnie, być może kosztem zdrowia, albo odpuszczamy”

Ostatnią kwestią, która wymagała omówienia, był nadchodzący okres przygotowawczy. Okres, który zapowiada się jako ogromny eksperyment na żywym organizmie, jakim niewątpliwie są piłkarze. Zapowiada się bowiem, że różne kluby będą stosowały odmienne metody zarówno w zakresie obciążeń treningowych, jak i regeneracji, czyt. długości urlopu. Już zdążyliśmy usłyszeć, że trzy tygodnie przerwy między sezonami to będzie istne szaleństwo ze względu na organizację działań (budowanie kadry, transfery itd.), a jeden z naszych rozmówców podkreśla, że niestety, ale cały ten proces najpewniej odbędzie się kosztem zdrowia zawodników.

– Uważam, że wskazana byłaby przerwa przynajmniej 14-dniowa. Niestety już wiemy, że tylu dni nie będzie i piłkarze będą mogli liczyć na maksymalnie 10 dni urlopu. Jak to się przełoży na częstotliwość urazów? Trudno powiedzieć. To jest dość osobliwa sytuacja. Ważną rzeczą może się okazać dzielenie zawodników na grupy pod kątem stosowania obciążeń. Pamiętajmy, że są piłkarze, którzy funkcjonują lepiej w lekkim treningu, a inni w momencie, gdy dołoży im się więcej.

Wiadomo, że każdy chciałby łagodnie przejść ten proces, ale niestety koronawirus pewne rzeczy mocno skomplikował. I albo podchodzimy do nowych realiów w sposób profesjonalny, być może niestety kosztem zdrowia, albo odpuszczamy. I narzekamy, że czegoś jest za dużo czy za często. To już kwestia indywidualnego podejścia, ale generalnie nie ma co się poddawać. Idziemy do przodu i monitorujemy stan naszych zawodników. Na szczęście to, czego wielu ludzi się obawiało, nie sprawdziło się. Nie ma bowiem aż tylu kontuzji, żeby bić na alarm. Na razie skupiamy się na pozytywach i idziemy po awans. Zweryfikuje nas liga, a co do kontuzji mogę powiedzieć tyle, że w najbliższych tygodniach będziemy dobrej myśli – podsumowuje Łukasz Jarosz, fizjoterapeuta Radomiaka Radom.

Warto tutaj również przytoczyć naszego niedawnego rozmówcę, czyli trenera od przygotowania motorycznego Skry Częstochowa Jacka Rokosę, który stoi po tej stronie głosów upatrujących w okresie przygotowawczym do sezonu 2020/2021 jeszcze większego wyzwania niż dotychczasowy czas w dobie pandemii. To dość wymowne podejście.

– Szczerze mówiąc, to będzie wariactwo. Mówimy tylko o trzech tygodniach przerwy między sezonami, podczas których będzie trzeba: odpocząć, zregenerować się, na nowo przygotować zespół, stworzyć kadrę i zgrać ją. To jest praktycznie niemożliwe. Nie mówiąc już o tym, że mogą pojawiać się przetasowania w sztabach szkoleniowych. W tym zawodzie nie wiadomo, co stanie się za miesiąc. Tak więc uważam, że szykuje się bardzo ciekawy okres, który będzie wielkim eksperymentem. Większym niż to, co robimy obecnie po wznowieniu rozgrywekpowiedział wywiadzie dla naszego portalu Jacek Rokosa.

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze