Kornel Paszkiewicz: „Jeśli piłka nie jest twoją pasją, w sędziowaniu daleko nie zajdziesz” (WYWIAD)


Wiecznie uśmiechnięty i na zabój zakochany w futbolu. 1-ligowy sędzia piłkarski z Wrocławia – Kornel Paszkiewicz. Opowiada nam o życiu, piłce i marzeniach.

18 maja 2020 Kornel Paszkiewicz: „Jeśli piłka nie jest twoją pasją, w sędziowaniu daleko nie zajdziesz” (WYWIAD)
Kornel Paszkiewicz

Gdy wita mnie swoim uśmiechem, świat od razu staje się łatwiejszy. Ma w sobie niesamowitą radość i mnóstwo optymizmu. Gdy opowiada o życiu, piłce i marzeniach – można słuchać godzinami. Na wszystko, co ma, musi jednak ciężko pracować każdego dnia. Nie złamała go kontuzja, która w 2018 roku pokrzyżowała jego ambitne plany. Dzisiaj jest jeszcze mocniejszy. Swoją pracowitością i podejściem do życia otwiera kolejne drzwi w karierze sędziowskiej. Teraz stoi przed drzwiami z napisem ekstraklasa. Prędzej czy później również je otworzy. Kto jak nie on? Największy optymista wśród sędziów – Kornel Paszkiewicz.


Udostępnij na Udostępnij na

Zacznę nietypowo. Jutro godzina 20:00, mecz Bournemouth – Sheffield Utd. Sędzia główny: Kornel Paszkiewicz. Podejmujesz wyzwanie czy jeszcze zbyt wysokie progi?

Oczywiście, że podejmuję! Tylko liga angielska. W Bournemouth jest fajny kameralny stadion. Wchodzę w to, bo właśnie tam jest prawdziwa piłka. Gdy pracowałem przy organizacji Euro 2012, pewien człowiek z UEFA powiedział mi fajne zdanie, że piłka nożna to nie tylko Liga Mistrzów. Tak samo jest z ligą angielską. Nie tylko Liverpool, Manchester City i United, a właśnie Sheffield czy Bournemouth. To samo w Hiszpanii. Nie tylko Barcelona i Real, a właśnie Geatafe czy Leganes. Piłka to również, a może i przede wszystkim te mniejsze kluby.

Zapytałem celowo o ligę angielską i mecz tych właśnie drużyn. Do pięknych widowisk zapewne zaliczyć go nie można, za to walka w nim będzie od pierwszej do ostatniej minuty. Taka walka na noże, do upadłego. Lubisz sędziować takie mecze czy preferujesz te spokojniejsze, bardziej jednostronne, gdzie wynik jest wysoki, a sędzia ma mniej pracy?

Uważam, że dobry sędzia to taki, który poradzi sobie z każdym meczem. Wiadomo, że są różne style prowadzenia spotkań. Jeśli masz mecz, gdzie wynik jest 5:0, czyli tzw. samograj, to tylko teoretycznie wydaje się, że jest łatwo i przyjemnie. W takim meczu musisz być bardzo skoncentrowany, bo jedna twoja decyzja może wpłynąć na to, czy będziesz dobrze oceniony czy nie.

Takie mecze też są czasem potrzebne sędziemu pod warunkiem, że utrzyma się koncentrację do ostatniego gwizdka. Ja nie do końca lubię takie spotkania, choć nie mam z nimi kłopotów. Uwielbiam jednak, jak w meczu coś się dzieje. Takie spotkanie, w którym jest dużo walki, kontaktów na małej przestrzeni. To jest zdecydowanie to. Dlatego ten mecz, co wybrałeś, jest dla mnie idealny (śmiech).

Co ta piłka ma w sobie takiego, że jesteś nią tak zafascynowany?

Chyba jestem szczęściarzem, wiesz. W swoim życiu poczyniłem pewne kroki i dzięki temu robię teraz to, co kocham. Wyznaję prostą zasadę: rób to, co kochasz, a całe życie nie będziesz pracował. Piłka to moja pasja. Od zawsze numer jeden. Pamiętam, jak mój tato zabrał mnie na mój pierwszy mecz. Wiesz, ile wtedy miałem lat?

Sześć?

To niewiarygodne, niewyobrażalne. Mało kto mi w to wierzy, ale miałem wtedy 2 lata i pamiętam dosłownie wszystko. Pamiętam nawet miejsce na trybunie, gdzie siedzieliśmy. Był to mecz Śląska Wrocław z Legią Warszawa na starym stadionie przy Oporowskiej. Tak zaczęła się ta miłość i największa moja pasja.

Umiłowanie do tej angielskiej piłki skąd przyszło?

To jest dobre pytanie. Wyobraź sobie, że w pierwszej klasie liceum miałem ocenę niedostateczną na półrocze z języka angielskiego. Czujesz to? (śmiech) To był taki okres w moim życiu, gdzie wyłącznie grałem w piłkę. Dopiero później zacząłem się uczyć angielskiego i postanowiłem, że połączę ze sobą te dwie rzeczy. Zdałem maturę, skończyłem studia i pracowałem przez siedem lat w szkole. Uwielbiałem czytać o angielskiej piłce. Tak duża była to miłość do Premier League, że płynne czytanie po angielsku przyszło mi bardzo szybko. Nie ma dla mnie nic przyjemniejszego niż obejrzeć mecz z angielskim komentarzem albo przeczytać relację z niego – oczywiście po angielsku.

 

W tym złym czasie, jaki obecnie mamy, ludzie bardzo chcą dostawać optymistyczne informacje. Takie pozytywne bodźce, które ich natchną i sprawią, że choć na chwilę zapomną o problemach. Potrzebujemy uśmiechu i pogody ducha jak nigdy. Dlatego pomyślałem o rozmowie właśnie z Tobą. Zarażasz radością i uśmiechem.

W pewnym momencie swojego życia postawiłem na rozwój mentalny. Było to już dość dawno temu. Punktem kulminacyjnym była kontuzja, której doznałem w 2018 roku. Ona mnie sponiewierała, byłem zdewastowany i można nawet powiedzieć, że otarłem się o depresję. Szybko jednak przypomniałem sobie takie fajne przesłanie. Najfajniej oczywiście brzmi po angielsku: If you can’t fly – run, if you can’t run – walk, if you can’t walk – crawl!

Jeśli nie możesz latać, to biegaj, gdy nie możesz biegać, to idź, a gdy nie możesz chodzić, to pełzaj. Nigdy się nie zatrzymuj! Tak właśnie było ze mną po tej kontuzji. Najpierw pełzałem, później chodziłem i biegałem, a teraz latam! Czytałem wiele książek i materiałów na temat rozwoju mentalnego. Pokończyłem wiele kursów z coachingu. To kolejna moja pasja, bo w życiu przecież trzeba robić to, co się kocha.

Nie da się ukryć, masz tej energii sporo. Słychać to w Twoim głosie.

Posłuchaj. Ktoś wraca zmęczony po całym dniu do domu. Jest totalnie rozwalony i nie ma ochoty na nic. Jeśli w swoim życiu mamy jakąś czynność, którą kochamy robić, to zawsze mamy w sobie wystarczająco energii, żeby ją realizować. Może to być oglądanie filmu, czytanie książki czy jakiś trening. To oczywiście indywidualna kwestia każdego. Ja uczę angielskiego – bo to moja pasja. Uśmiecham się. Jestem sędzią piłkarskim – bo to też moja pasja. Znowu się uśmiecham. Ktoś powie, że to przecież wcale nie jest takie proste. Może i nie jest. Trzeba zrezygnować w życiu z rzeczy negatywnych i robić to, co się lubi. Dzisiaj emanuję energią, to pomyśl, co dopiero będzie za dziesięć lat?

Strach pomyśleć (śmiech).

Mam dopiero 34 lata, a czuję się na 18. Ile kolejnych książek przez te lata przeczytam, ilu pozytywnych ludzi spotkam na swojej drodze. Tak do tego podchodzę. Chcę być kimś, kto zachęca ludzi, żeby szli w stronę tego, co kochają. Nie wyobrażam sobie jechać na mecz, nawet na ten z kategorii tych najtrudniejszych, i się stresować. Mecz to przyjemność. Przyjemny stres i adrenalina pozytywnych emocji. Znam osoby, które tym się stresują. Pewnie to wynika też z doświadczenia, ale także nastawienia mentalnego. Na wszystko trzeba czasu, ale warto się rozwijać i zawsze iść do przodu.

Ja dzisiaj rozwijam również swoją firmę, zarabiam pieniądze, ale robię to wszystko z pasji. Wstaję rano i wiem, że za chwilę czeka mnie dziesięć godzin treningów językowych z moimi podopiecznymi. Nie myślę o tym negatywnie, że poniedziałek, że znowu te treningi, że znowu to samo. Uśmiecham się, bo przecież robię to, co lubię. To nie tylko moja filozofia życia. Nawet literatura to potwierdza. Pewnie trochę przesadzam z procentami, ale 97 procent ludzi to ludzie nieszczęśliwi. Pracują, bo muszą. Ja chcę być w grupie tych 3 procent. Chcę zachęcać innych, bo tylko tak z tych 3 procent może się zrobić 10 procent i więcej.

Jak u Ciebie z formą? Znając Ciebie, to pewnie nie musiałeś jej odbudowywać, tylko podtrzymywać. Jak sobie radzisz z treningami w czasie epidemii?

Przez ten okres formę chyba jeszcze poprawiłem (śmiech). Jeśli chodzi o nas, sędziów piłkarskich, to czas pandemii nie jest wielkim problemem i przeszkodą w treningu. Trenujemy przecież  indywidualnie. Problem to mają kluby piłkarskie, akademie dziecięce. Ogólnie pojęty sport drużynowy. Nawet teraz obserwuję zza szyby samochodu, jak trenują moje dzieci. Córeczka i synek właśnie mają trening piłkarski. Tu jest problem. Mi jedynie doskwierał brak siłowni, bo bardzo dużo w niej trenuję.

Jestem też trenerem personalnym, więc nie było problemu, żeby przestawić się na treningi w domu. Był taki krytyczny moment tych dwóch tygodni, kiedy wszystko było zamknięte, ale spokojnie. Trenuję cały czas. Mam lasy, parki. Kiedy na siłowni nie mogłem przerzucać ciężarów, to zastępowałem to innymi pomysłami. Żadnych wymówek nie było i nie ma. Wydolnościowo i biegowo uważam, że jestem mocniejszy niż przed nastaniem epidemii. Żaden koronawirus mnie nie zatrzyma.

2-3 czerwca to termin powrotu rozgrywek 1. ligi. Oczywiście jesteś gotowy?

Oczywiście, że tak. Już się nie mogę doczekać. Wcześniej jest jeszcze kolejka ekstraklasy, może wpadnie mi jakiś mecz w roli sędziego technicznego (śmiech).

Sędzia Kornel Paszkiewicz

Stęskniłeś się za gwizdkiem sędziowskim?

Strasznie. Wczoraj otrzymaliśmy bardzo dużo materiałów z wytycznymi. W poniedziałek mamy konferencję, gdzie dowiemy się więcej szczegółów, jak ma wyglądać nasz powrót na boiska. Trzeba przecież jakoś w końcu zacząć. Doczekać się już nie mogę, ale niczego nie planuję. Życie już mnie tego nauczyło. Kiedyś jechałem na mecz Puszcza Niepołomice – Chojniczanka Chojnice i w połowie drogi dostałem informację, żeby wracać do domu. Wybuchła pandemia. Wiadomo, teraz będzie inaczej. Piłka bez kibiców to nie to samo, ale co zrobić. Tak musi być na razie.

Pozwoliłem sobie przeanalizować Twoje mecze w 1. lidze. 

O proszę, jak Ci się chciało (śmiech).

Debiutowałeś w sezonie 2015/2016 meczem Rozwój Katowice – Bytovia Bytów 1:1

Zgadza się, ten mecz był o godzinie 11:00. Na liniach miałem ekipę z Krakowa – Jakuba Ślusarskiego i Sebastiana Muchę. Sędzią technicznym był Paweł Kucharczyk. Pamiętam jak dzisiaj.

Mamy rok 2020. Tych meczów w 1. lidze wyliczyłem Ci 41. Pokazałeś w nich sześć czerwonych kartek. Pewnie byłoby tego więcej, gdyby nie kontuzja.

Tak, zgadza się. Z powodu kontuzji straciłem praktycznie dwa lata.

Był w Twoim życiu taki mecz, o którym chciałbyś zapomnieć?

To jest bardzo dobre pytanie, które mam nadzieję, fajnie opiszesz i wiele osób z tego wyciągnie wnioski. Nie ma w moim życiu żadnego meczu, o którym chciałbym zapomnieć. Mam za to mecze, z których musiałem wyciągnąć bardzo poważne wnioski. Wszyscy najlepsi sędziowie od Ligi Mistrzów poprzez każdy inny poziom rozgrywek stawali się tymi dobrymi, lepszymi czy najlepszymi arbitrami właśnie dzięki temu, że wyciągali wnioski z popełnionych błędów.

Mam na koncie kilka takich spotkań, gdzie popełniłem duże błędy. Mecz Pucharu Polski, bodajże 1/16 finału, Jastrzębie – Wigry Suwałki. Podyktowałem rzut karny. Byłem trochę źle ustawiony, choć z mojej perspektywy byłem pewny swojej decyzji. Później się okazało, że napastnik wykonał brutalną symulację. Kiedy to zobaczyłem w przerwie meczu na kamerze, wiedziałem, że popełniłem straszny błąd. To nie jest przyjemne. Wracasz po takim meczu i nie możesz mieć dobrego humoru, choć oceniony zostałem dobrze. Dostałem ocenę łamaną. Dobry mecz z jednym poważnym błędem. Nawet piłkarze nie zauważyli, że coś było nie tak.

To był mecz, z którego wyciągnąłem wnioski, dzięki temu stałem się lepszy. Na pewno nie chciałem nigdy o nim zapomnieć i o żadnym innym meczu również. Taką mamy pracę, popełniamy błędy i będziemy popełniać, nawet przy VAR-ze mamy do czynienia z sytuacjami kontrowersyjnymi. Ważne, żeby z nich wyciągać wnioski. Pracujemy, szkolimy i staramy się, żeby tych błędów było jak najmniej.

Jeszcze jakiś mecz Ci po głowie chodzi, czuję to (śmiech).

Sędziowałem kiedyś fantastyczny mecz Zagłębie Sosnowiec – Wisła Kraków. 1/8 finału Pucharu Polski. To był mecz, w którym było wszystko. Siedem bramek, 4:3 dla Wisły, rzuty karne, czerwone kartki, dogrywka. Jak masz taki mecz, gdzie jest 120 minut i okropnie duża liczba sytuacji do oceny, to musisz popełnić błędy i ja też je popełniłem. Podjąłem też wiele bardzo dobrych i trudnych decyzji. O takich meczach się nie zapomina. Wyciąga się wnioski i leci dalej.

 

Pamiętasz swój pierwszy mecz w życiu?

Oczywiście, że pamiętam. Z perspektywy czasu dostrzegam również, że mój debiut w 2. czy w 1. lidze i mam nadzieję, że również mój debiut w ekstraklasie, na który ciężko pracuję, to są takie mecze, gdzie nie ma tego stresu negatywnego. Mam już pewne doświadczenie. Czuję adrenalinę i fajną atmosferę. Natomiast wszystkie moje pierwsze mecze i debiuty w tych najniższych ligach to była masakra, tak się człowiek stresował. Mój pierwszy mecz to był mecz trampkarzy Parasola Wrocław ze Śląskiem Wrocław. Wynik 7:0 dla Śląska. Nie mogłem spać przed tym meczem. Niesamowite. Pamiętam też swój debiut w B-klasie w Kucharzowicach. Kucharzowice grały z Kolektywem Radwanice (śmiech). Tylko nie myśl, że jakoś specjalnie na tę rozmowę to przygotowałem (śmiech).

Nie, nie myślę, sam pamiętam wszystkie swoje debiutanckie mecze (śmiech).

Pamiętam jak dzisiaj. Byłem sam na środku. To był mecz bez asystentów. Wynik wysoki 7:1, mecz prosty. Puściłem w nim chyba 8-metrowego spalonego. Stoję na środku, patrzę w prawo, patrzę w lewo, a asystentów nie ma (śmiech). Sam wiesz, jak jest. Te pierwsze mecze się pamięta, ale raczej są to wspomnienia negatywne. Na Dolnym Śląsku było bardzo dużo grup B-klasy, sędziowaliśmy te mecze bez asystentów. Nie miał kto podpowiedzieć, doradzić. Było ciekawie.

Kiedyś zapytałem byłego przewodniczącego Kolegium Sędziów Wrocław, dlaczego B-klasę sędziuje się w pojedynkę. Odpowiedział, bo lepiej, żeby nie wrócił jeden niż cała trójka (śmiech).

(śmiech) Czarny humor, ale tak, super odpowiedź, dobre wytłumaczenie (śmiech).

Dzisiaj to Ty odpowiadasz w województwie dolnośląskim za szkolenie przyszłych arbitrów i rozwój młodych sędziów. Myślisz, że im jest łatwiej na początku przygody z gwizdkiem niż Tobie, jak zaczynałeś?

Wiesz, ja nie lubię takich rzeczy porównywać. To tak jak zestawić obecną piłkę z tą z lat osiemdziesiątych. Wszystko się zmienia, piłka idzie do przodu. Ja zaczynałem 15 lat temu i bez dwóch zdań uważam, że musiałem robić znacznie więcej, niż sędziowie robią teraz. Wiele rzeczy się na to składa. Mniejsza liczba sędziów, więcej spotkań do prowadzenia. Teraz awansować można bardzo szybko. Mi trzy lata zajęło, żeby się dostać na asystenta w 4. lidze, a teraz chłopcy po kursie, po zaledwie pół roku, jadą na linię w 4. lidze.

Ja na te mecze jeździłem w garniturze. Tak wtedy było. Jechaliśmy jak na prawdziwą ligę. To było niesamowite wydarzenie. Teraz jest inaczej, ale ja ich nie krytykuję. Takie są czasy i uważam, że mają łatwiej. Powiem dobitnie. Dla ambitnego chłopaka, który pasjonuje się piłką, jest dobrze przygotowany fizycznie i teoretycznie i jest systematyczny, awans do 4. ligi to jest pstryk. Ścieżka od B-klasy do IV ligi dla osób ambitnych jest dzisiaj bardzo szybka.

Mnie przeraża w młodych sędziach to, że nie widzę w nich pasji. Przychodzą na kurs, bo myślą, że sędziowanie to łatwy pieniądz. Działają na zasadzie: mecz, kasa i do domu. Tak się nie da.

Wiadomo. Żeby było jasne. Piłką należy się pasjonować. Jeśli piłka nie jest twoją pasją, to w sędziowaniu daleko nie zajdziesz, chyba że zdarzy się jakiś cud. To jest tak samo jak z gotowaniem. Wyobraź sobie, że nienawidzisz gotować, a jesteś kucharzem i gotujesz codziennie. Tak się nie da. Prędzej byś zwariował, ale ważne jest też, żeby bazować na pozytywnym przekazie. Potrzeba osób, które tych młodych sędziów zainspirują do pozytywnego działania. Jednak jeśli piłki ktoś nie lubi, to nie powinien sędziować.

Nie mówię, że trzeba być takim szaleńcem jak ja, że obejrzę dziesięć meczów w tygodniu i ciągle mi mało. Piłką jednak trzeba żyć, wiedzieć, co się dzieje, przeczytać jakiś artykuł, obejrzeć mecz. Bez tego się nie da. Jak ktoś nie interesuje się piłką, a przychodzi na kurs, to uważam, że prędzej czy później naturalna selekcja go zniszczy. Pojedzie na mecz, kibice na B-klasie mu krzykną kilka razy i nie wytrzyma. Zrezygnuje, a pasjonat przetrwa i pójdzie dalej.

Sędziowanie to przecież też są pieniążki. Jak zaczynałem sędziować, to nie pracowałem. Mieszkałem u rodziców. Sędziowałem trzy mecze na weekend. Zawsze te 200 czy 300 zł z tego miałem. W miesiącu uzbierało się 1200. Był to niesamowity zastrzyk gotówki, ale jeśli patrzeć na sędziowanie tylko pod tym kątem, to nie ma szans. Musi to być pasja. Inaczej nie da rady. Na szczęście jest kilku młodych fajnych sędziów. Trzeba im pomagać i ja to robię.

Bardziej prywatnie Cię zapytam. Żona i dzieciaki mają chyba z Tobą dobrze. Raczej się nie nudzą, a już na pewno nie są smutni. 

Trzeba o to zapytać mojej żony i dzieci (śmiech). Trudno mi o tym mówić. Wiem, że nie jestem łatwym ojcem i mężem. Mam dużo pasji w sobie, angażuję się w różnego rodzaju projekty, wyjazdy na mecze, treningi, praca. To wszystko, co ja robię, odbywa się kosztem rodziny. Trzeba być ze sobą szczerym, nawet brutalnie szczerym. Najważniejszą rzeczą dla małych dzieci jest czas. Możesz kupić im najlepszy prezent, jaki tylko sobie wymarzą, ale gdy nie ma Cię obok, nic to nie da.

Dużo czasu poświęcam na swój rozwój, a ten rozwój sprawił, że nie spędzałem tego czasu z rodziną. Z jednej strony wygląda to fajnie, ale jak widzisz, nie zawsze jest kolorowo. Czasu nie da się kupić. Czas mija, więc trzeba się pozytywnie rozwijać, ale musi to wszystko się bilansować z czasem, jaki poświęcasz rodzinie. Musisz pytać mojej żony, jak to ze mną jest, pewnie powie Ci więcej (śmiech).

Twoje dzieci trenują piłkę. Chciałbyś, żeby kiedyś były przy piłce, przy sporcie?

Jako ogromny pasjonat piłki wiadomo, że chciałbym, żeby mój syn grał zawodowo w piłkę. Piłka to styl życia, uczy dyscypliny, rozwija pasję. Syn ma dopiero 9 lat, ale trenuje dużo. Nie naciskam na niego, ale chciałbym, żeby grał. Jak to się nie uda, to może mu dokręcę śrubkę i zostanie sędzią (śmiech).

Córka też kopie piłkę

Oczywiście. Ma 6 lat i jest najmłodszą zawodniczką Ślęzy Wrocław. Trenuje z dziewczynkami starszymi od siebie o kilka lat. Jak każdy normalny ojciec chcę, żeby moje dzieci były szczęśliwe. Sport daje im radość. Dzięki niemu dzieciaki wyrabiają w sobie pozytywne nawyki. Uczą się dyscypliny, dobrze się bawią. Przez sport potem mogą być po prostu dobrymi ludźmi. Córka może być kiedyś dobrą żoną, matką. Syn z kolei ojcem, mężem i tak to postrzegam.

Kornel Paszkiewicz

Jako że jesteś sędzią, to pytanie paść nie powinno, ale pada. Kto będzie mistrzem Polski?

(śmiech) Co to za pytanie.

Ot takie, po prostu pytanie.

I have no idea! Nie mam pomysłu. Mogę Ci powiedzieć, kto jest faworytem i tutaj nic nowego nie odkryję. Wszystko wskazuje, że Legia. Ma silny zespół, jest topowym zespołem w Polsce. Tak samo jak Bayern w Niemczech czy Juventus we Włoszech. Nie odpowiem na to pytanie, bo piłka już wiele razy pokazała, że nic nie da się przewidzieć. Plusem będzie przygotowanie fizyczne, bo sytuacja jest nietypowa. Faworytem jest Legia, ale czy będzie mistrzem? (śmiech)

To odpowiedz mi chociaż na pytanie, kiedy Cię zobaczę z gwizdkiem na środku boiska w ekstraklasie?

Ja Ci tego też nie powiem, ale powiem Ci, że ciężko pracuję. Życie i kontuzja nauczyło mnie już dużo. Tuż przed nią miałem bardzo dobry moment w swoim sędziowaniu, byłem w bardzo dobrej formie. Sędziowałem topowe mecze w 1. lidze. Zostałem wysłany na obóz do Hiszpanii, gdzie sędziowałem fajny turniej. Wróciłem z obozu i noga mi padła. Nie chcę mówić, czy zadebiutuję w tym roku, w przyszłym czy za dwa lata. Ty sobie planujesz, a życie pisze scenariusze. Mam w sobie tyle pokory, chęci do pracy i ambicji, że w tej ekstraklasie zadebiutuję. Będę w niej sędziował, ale kiedy, nie mam zielonego pojęcia. Step by step.

Życzę Ci, żeby stało się to jak najszybciej i żeby VAR w Twoich meczach nie musiał interweniować często.

(śmiech) Wszyscy tak marzą, a później życie weryfikuje. Ja z tym VAR-em mam bardzo dużo styczności jako sędzia techniczny. Jestem też szkolony na sędziego VAR. Ciekawe, jak to będzie, gdy przyjdzie mi z tym systemem sędziować. Przygotowanie mentalne, na które dawno postawiłem, w przypadku VAR-u jest bardzo ważne. Tak, masz rację, każdy sędzia chce, żeby tego VAR-u było jak najmniej. Niemożliwe jednak, żeby go nie było wcale.

W B-klasie go nie ma (śmiech).

(śmiech) Tak, tam go nie ma (śmiech).

***

Kornel Paszkiewicz urodzony 31 października 1985 roku we Wrocławiu. Sędzia piłkarski 1. ligi. Trener językowy i personalny.

 

Dodaj komentarz

Zapraszamy do kulturalnej dyskusji.

Najnowsze